druk w: Czesława Piecuch
(redakcja), Kondycja człowieka
współczesnego, Universitas, Kraków, 2006 (2007); tam błędne ingerencje
korektorskie Wydawnictwa.
janusz krupiński
Moc i łaska, dwa ideały
twórczości
Spory filozoficzne
nie uchodzą za rozstrzygalne, przynajmniej nie przez odwołanie się do
doświadczenia (mogą dotyczyć tego, czym w ogóle jest doświadczenie) – a przecież
filozofia, która oderwałaby się od wszelkiego doświadczenia byłaby jakąś czczą
spekulacją. Czy jednak w
kompetencji filozofii leży stawianie diagnoz, kreślenie perspektyw, czy raczej
powinna poprzestać na dyskusji idei czy ideałów, w świetle których możliwe są
bądź to spory o fakty, diagnozy, bądź to projekty, wieszczenia? Niewątpliwie
wybór idei czynionych przedmiotem dociekań może być podyktowany przeczuciem ich
znaczenia dla człowieka współczesnego (w jakim stopniu idee te stają się
ludzkimi myślami i określają postawy, działania ludzi, to zapewne ustalić może
jakaś „nauka empiryczna”, psychologia, socjologia, historia… ).
Zadaniem filozofii – wobec życia, współczesności, dziejów – byłoby
ukazanie pewnych (uważanych za znaczące) idei czy ideałów, ale już raczej nie
pokazywanie, wyjaśnianie tego, w jaki sposób idee czy ideały bywają przyjmowane
i określają samo życie ludzi!? Zadaniem filozofii byłoby raczej ukazanie,
wyprowadzonych na drodze logicznej, założeń i konsekwencji – ontologicznych,
aksjologicznych czy antropologicznych – dyskutowanych idei czy ideałów. Ukazanie
czego obecność one wykluczają, a co czynią możliwym, co pociągają za sobą, idei
im pokrewnych i wrogich!?
[1]
1.
Twórczość, sztuka
W rozważaniach
poniższych uwagę kieruję w stronę problemu twórczości.
Na czym polega, w
jaki sposób spełnia się proces twórczy, jaka postawa człowieka warunkuje twórczy
charakter jego aktywności -
pytania takie podejmowano wielokrotnie (na gruncie wielu dyscyplin, w
wielu kontekstach).
Nie, nie jest moim celem przedstawienie jakiejś nowej odpowiedzi na
powyższe pytania. Ośmielam się tylko skupić uwagę na dwu, jak sądzę
podstawowych, przeciwstawnych sobie
sposobach rozumienia istoty tworzenia. Jeden oparty jest na pojęciu mocy, drugi
na pojęciu łaski.
Czy życie poszczególnego człowieka określać może zawsze tylko jeden z
tych dwu ideałów, czy raczej może być ono pełne wahań pomiędzy odpowiadającymi
mu postawami, czy – na to pytanie
odpowiedzi szukać należałoby w samej ich treści – czy odsyłają do siebie?, w
jaki sposób się wiążą?
Kreśląc szkic dwu ideałów twórczości inspirację znajduję przede wszystkim
w doświadczeniu artystów i w
doświadczeniu estetycznym. Odwołuję się przede wszystkim do sfery sztuki. Bowiem
tam ideały te się ostro ujawniają, znajdują dobitny wyraz.
[2]
Równocześnie zachowałbym ostrożność wobec często wysuwanego twierdzenia,
iż sztuka danej epoki stanowi najpełniejszy wyraz jej „ducha” (obojętne: czy to
określając go czy to będąc przezeń określaną)? Wątpliwości nasuwają się już to
dlatego, że można wyobrazić sobie sytuację, gdy to nie cała produkcja
artystyczna faktycznie powstająca w danym czasie właściwa jest danej epoce –
dzieła „atawistyczne”, „dysydenckie”, „wyobcowane” mogą przeważać (pozostając na
obrzeżach nurtu dziejów?). W jakiejś epoce (niezależnie od tego, czy ona o tym
wie?) może nawet nie być miejsca na sztukę. Także w normatywnym rozumieniu
sztuki – wówczas nawet kicz i pseudosztuka mogą być nieistotnymi kategoriami dla
„ducha” danej epoki (jakkolwiek dla zewnętrznego obserwatora może ona być pełna
kiczu, a kicz jej wyrazem).
[3]
Epoka, styl, duch czasu – te pojęcia, jeśli nawet nie są puste, nie
oznaczają, że wszystko, co ma miejsce gdzieś i kiedyś
jest istotne, charakterystyczne, swoiste dla danej epoki, danego stylu
czy ducha – sam „duch” jest zasadą selekcji.)
Czy sztuka danej epoki stanowi jej wyraz? Zapewne o tyle nie to jest
kwestią wymagającą ustaleń psycho-socjologicznych (w ramach historii?), o tyle
jest kwestią filozoficzną, o ile wiąże się ze sporem o istotę sztuki, rolę
artysty, pojęcie epoki, „ducha czasu” itp. – o pojęcia, dzięki którym
rozróżniamy (Kantowskie: „bez pojęć zmysły są ślepe”). Z drugiej jednak strony,
jeśli nie mamy zastępować lub rozstrzygać rzeczywistych problemów człowieka
definicjami, a nasze pojęcia nie mają pozostać „puste”, musimy odwołać się do
jakiegoś doświadczenia.
2. Autorstwo, łaska, religijność
Dwa ideały: ideał
mocy oraz ideał łaski twórczej. Sformułowanie „ideał mocy twórczej artysty” użył
Max Ernst. Temu ideałowi
przeciwstawił swe przekonanie, iż on, artysta, w gruncie rzeczy jako widz
uczestniczy „w narodzinach tego, co inni nazwą jego dziełem” („jako widz” –
chwila twórcza spełnia się w widzeniu?). W przekonaniu Ernsta rola artysty
polega bowiem na ujawnianiu, jak powie: „nie sfałszowanych znalezisk”
[4].
Doświadczenie i przeświadczenie Ernsta nie jest odosobnione. Także w tym
względzie, w jakim czyni ono problematycznym samo pojęcie autorstwa. Haydn
wykrzyknął wręcz „Ja tego nie napisałem”. Mówił to po wysłuchaniu pierwszego
wykonania swego utworu Stworzenie świata
(płacząc).
[5]
Określając ideał bliski samemu Ernstowi sięgam po pojęcie łaski.
Zasadniczo pojęcie to wydaje się być związane ze sferą religijną. Niemniej nie
tyle bliskie jest religii (temu czy owemu wyznaniu) co raczej religijności jako
pewnej postawie (od dawna źródeł religio
i religiosus upatruje się w słowach
religere i
relegere, a stąd w „troskliwym
baczeniu”, w „starannym uwzględnianiu”, „sumiennej uważności”, „oddaniu
sprawiedliwości”, bądź w słowie religare,
a więc w „ponownym jednoczeniu” (nawiązaniu czy przywróceniu więzi?)
[6].
Pojęcie łaski wydaje się najtrafniej określać tworzenie, jeśli jego
istotę wiązać z ujawnianiem, znajdowaniem, wsłuchiwaniem się czy czerpaniem.
Czerpaniem a nie wylewaniem, wyrzucaniem z siebie (siebie), (auto)ekspresją… Z
wsłuchiwaniem się, a nie rozkazywaniem. Ze znajdywaniem a nie szukaniem.
Od-czuwaniem, a nie robieniem… (Jeśli
człowieka spotyka piękno czy szczęście, to na tej drodze.)
3. Ideał mocy twórczej
Ideał mocy
najpełniej doszedł do głosu w dwudziestowiecznych ruchach awangardowych.
Artystycznych i politycznych. Historycy sztuki chętnie określają wiek dwudziesty
jako wiek awangardy.
Do dzisiaj, zarówno
w języku potocznym jak i w języku krytyki artystycznej, określenie „awangardowy”
często służy do wyrażenia najwyższej oceny dokonań twórczych. W ten sposób
dowodząc żywotności ideału mocy.
Awangardowy artysta
programowo chce wytyczać nowe drogi i kierunki. Pragnie dać nowy początek.
Bierze na siebie misję nowego otwarcia.
[7] Wysuwa projekt przyszłości. Chce
zwiastować nastanie całkowicie nowej epoki, chce dać podwalinę pod nowy świat.
[8]
W imię Wielkiego
Przełomu duch awangardy programowo odrzuca wszelką ortodoksję. Nie tylko nie zna
żadnych autorytetów, ale neguje samą ideę autorytetu. Chce odciąć się od
wszelkiej tradycji. Wypowiada bezkompromisowe „Nie!” temu, co było i temu, co
jest.
Myśl o jakimś
przedustanowionym porządku awangarda traktuje jako zagrożenie dla wolności
człowieka. Prawdziwie awangardowy czyn przedstawiony zostaje właśnie jako akt
wolności. Alternatywą ma być zniewolenie, ślepe posłuszeństwo, spętanie.
Dyktatura.
Tymczasem,
implicite, ten awangardowy projekt
artyście wyznaczając rolę pioniera, pana, wszystkich innych traktuje jak stado,
masę, którą artysta wyrwie z (rzekomego) letargu, pociągnie za sobą, popchnie w
kierunku wyznaczonym przez samego siebie.
I na tym wyczerpuje
się awangarda: obietnica Wielkiego Przełomu kończy tam, gdzie miała zaczynać. To
znaczy skupia się na wymazywaniu (tablicy umysłu), na wykorzenianiu. Na
wypaleniu pamięci, spaleniu „Muzeum Wyobraźni” (odwołuję się do pojęcia Malraux)
[9]. Awangardyzm traktuje przecież tradycję
jako kulę u nogi, podcięcie skrzydeł.
Prawdziwie Nowy
Początek ma być możliwy po niwelacji wszystkiego do punktu zerowego. Prawdziwie
twórczy akt musi przecież zaczynać „od zera”.
Utopia? Pada
odpowiedź: trzeba do tego dążyć, jeśli nawet nie można osiągnąć w pełni tego
stanu.
Sam awangardyzm, aby
nie popaść w stagnację postuluje rewolucję permanentną
Toteż obietnica
Przełomu kończy się na przełamywaniu, rozbijaniu, agresji. Wstrząs, szok,
trzęsienie, skadal, przemoc stają się wartością samą dla siebie, negacja staje
się ortodoksją.
Normą staje się
dystans ironizacji, błazenada, igraszka – oto permanentna rewolucja (oto, w co
przechodzi modernizm: „postmodernizm”?).
Programowe
nowatorstwo kończy na kulcie osobliwości, kuriozalności, dziwolągów,
„odjazdów”... Artysta marzy, aby zrobić
coś takiego, „czego nikt jeszcze nie widział”.
[10]
Awangarda nawet nie
zdaje sobie sprawy, na ile sam jest wtórna, w jakim stopniu ożywia ją duch
oświecenia, z jego wolą oczyszczenia się przez człowieka ze wszelkich przesądów,
uprzedzeń, stereotypów, szablonów, zastanych kategorii myślenia. Awangardyzm
jest tak stary jak wiara w człowieka, który w sobie samym znaleźć może punkt
wyjścia dla swych wyborów, czynów i dzieł (stworzenia świata i siebie samego -
zupełnie od nowa). I to nazywa się oryginalnością.
Właściwe ideałowi
mocy rozumienie oryginalności wykłada się następująco: oryginalny człowiek na
nic się nie zdaje, niczemu nic nie zawdzięcza, znikąd nie wychodzi, na niczym
nie staje – poczyna sam z siebie
[11]. Sam jest sobie źródłem.
[12]
W dziejach sztuki, i
myśli o sztuce, podejście to w sposób najdobitniejszy przejawia się w przypadku
ready-made.
[13]
Zadziwiające jest
to, jak bezkrytycznie traktowane są wyjaśnienia samego autora
ready-made, człowieka, który sięgnął
po pisuar, sygnował go pseudonimem i nadał mu tytuł
Fontanna. W opracowaniach z zakresu
historii czy filozofii sztuki traktuje się z powagą formułkę, że oto artysta,
przez sam swój akt wyboru podnosi coś do rangi dzieła sztuki. Dzieło ma mieć swe
źródło w suwerennej decyzji artysty. W samym artyście. W jego Ja.
[14]
Nikt nie stawia pytania o kryteria wyboru artysty. Myśl o kryteriach
wyboru zagraża autonomii artysty. Samo niczym nie uwarunkowane chcenie – Ja –
stanowić ma ostateczną instancję. Samo
Ja przemawia z niezachwianą pewnością. Ja staje się „święte”.[15]
4. Ideał łaski twórczej
Pojęcie łaski
bliskie jest jednak wielu artystom. Braque zwierzył się Malraux: „gdybym był
człowiekiem wierzącym, myślałbym, że niektóre obrazy noszą na sobie znamię
Łaski...”. Sam Malraux doda, że w tej czy innej formie mówili mu to wszyscy
wielcy artyści (czyżby łaska była kluczem, definicją wielkości, probierzem
autentycznej sztuki?).
[16]
Zwróćmy uwagę: nawet w oczach samego autora najdoskonalsze spośród jego
dzieł to te, które „noszą znamię Łaski”.
Leonardo zapisał
tylko jedno pochwalne zdanie na temat swej twórczości:
„Pewnego dnia udało mi się namalować coś naprawdę boskiego...”
[17]. Miał na myśli
Giocondę. Nie przeoczmy tych słów:
„udało”, „mi się”!
Człowiek, którego
określa ideał łaski zna uczucia „wdzięczności i własnej znikomości”
[18]. Znikomości? Zaczynem twórczego aktu nie
jest poczucie własnej nędzy, własnej ułomności. To postawa człowieka wolna od
skoncentrowania na samym sobie, to ruch, który nie wychodzi od przeżywania
siebie, swego stanu, braku (ale i też daleki od „nasycenia samym sobą”)… Nic na
własną miarę. To postawa otwartości na Inne – sama myśl, że istnieje zapewne
coś, co mnie przekracza. Tworzenie to akt, w którym człowiek przekracza siebie,
(w intencji?) ku temu, co wyższe. (W nadmiar i bezmiar – Innego?)
Ideał łaski wskazuje na postawę człowieka, który z jednej strony sam jest
łaskawy, z ufnością i pełnią uwagi wychyla się ku światu, nie kieruje się swymi
projektami (te go zaślepiają, wtedy zauważa tylko coś o tyle, o ile widzi w nim
przeszkodę lub środek realizacji projektu), pociąga go sama myśl o czymś
większym niż on sam, z drugiej, potrafi przyjąć, a więc dać tyle z siebie, nawet
siebie (druga strona przechodzi w pierwszą?), by przyjąć dar nadchodzącego…
Inne…
Nie sądzę jednak, aby odniesienie pojęcia łaski do twórczości niosło ze
sobą myśl o boskiej interwencji, by oznaczało potrzebę odwołania się do boga.
Z drugiej strony nie
sądzę, aby samo pojęcie łaski odgrywało na gruncie (na scenie) teorii twórczości
rolę rozwiązania typu „Deus ex machina” (to pojawiająca się nagle niespodziewana
siła, która dostarcza sztuczne rozwiązanie dla jak się przynajmniej wydaje
nierozwiązywalnej, nieusuwalnej trudności). Jakkolwiek samo doświadczenie łaski
zna tą nagłość i niespodziewaność, a opisywane bywa przez porównanie do
błyskawicy, łączącej dwie strony, odległe od siebie jak ziemia i niebo…
Doniosły opis tego przeskoku znajdziemy u Platona. W
Liście siódmym pisze on o szczęśliwej
chwili, w której człowiek otwiera się na jakąś rzecz w sposób wolny od zawiści.
Postępując bez podstępu, z życzliwością. Wówczas tryska światło ujawnienia
rzeczy, w jej istocie, rozpościera się przed duszą. Zarazem tak doświadczona
dusza sama podlega przemianie: „nagle, jakby pod wpływem przebiegającej iskry,
zapala się w duszy światło i płonie już odtąd samo siebie podsycając”
[19].
Chwila twórcza
kulminuje w uczuciu zadziwienia, zadziwienia pełnego podziwu. (W odczuciu
cudowności, łaski istnienia – wtedy natura: Naturą.)
List
Platona niesie ukrytą teorię łaski. Mówi o twórczej chwili. Oto naprzeciw
człowieka wychodzi, i staje się jego udziałem, coś, czego nawet nie przeczuwał,
na co nie mógł sobie zasłużyć przez samo spełnienie jakichś określonych
warunków, Jakkolwiek nie znaczy to, że ów dar przychodzi ku tym, którzy nic nie
robią. Co najmniej to wymaganie w stosunku do postawy człowieka zostało
sformułowane: bez zawiści, bez podstępu, z życzliwością… Powiedziałbym: sam
człowiek musi zdobyć się na przychylne, łaskawe spojrzenie.
Jeśli człowiek w
ogóle może otworzyć się na to, co Inne, to tylko w ten sposób. W przeciwnym
razie znajdzie jedynie odbicia samego siebie, echa swych myśli, uczuć - natrafi
zawsze na swe alter-ego (co skądinąd jest ideałem awangardy, odpowiada ideałowi
mocy twórczej).
W tym samym kierunku co uwaga Platona „bez zawiści”, „z życzliwością”,
idzie Kant opisując postawę, bez przyjęcia której człowiek nie ma dostępu do
tego, co piękne. W Krytyce władzy
sądzenia Kant pisze o bezinteresowności i przychylności. „Przychylność”. W
oryginale pada słowo „Gunst”. Zauważmy, że w
języku niemieckim pojęciem bliskoznacznym z „Gunst” jest „Gnade”, łaska
właśnie!
Przychylność. Wiąże się z nią szacunek. Uważność, czyli oddanie uwagi
czemuś. Pełnia uwagi wymaga takiego natężenia, że zapomina się o sobie i bez
reszty oddaje czemuś. Oddaje się siebie czemuś.
Przychylność.
Czy nie polega na
poszukiwaniu owocnego sposobu odnoszenia się do czegoś? Owocny znaczy tu
otwierający, wyzwalający? Czy przychylność nie polega na tym, iż człowiek
wychyla się ku czemuś, i podejmuje ruch tchnienia stamtąd płynący, chłonie?
[20]
Inspiracja oznacza wdech.
Szerzej taką postawę twórczą opisuje Hegel. Twórca „wewnętrznie”
przeżywa to, ku czemu się kieruje. Natchnienie (Begeisterung),
polega na, „aby być daną rzeczą na wskroś przenikniętym, całkowicie w niej
obecnym”. Hegel wskazuje więc na podwójny ruch, wyjścia naprzeciw czemuś i
uwewnętrznieniu napotkanego. Wtedy człowiek „sam siebie nie wysuwa”, nie
przypisuje sobie „decydującej roli”, lecz jest „tylko organem i żywym
rzecznikiem rzeczy samej”
[21].
Dzięki owemu uwewnętrznieniu człowiek,
artysta, dopiero znajduje swoją tożsamość, w akcie utożsamienia się z
ujawnionym. To nie jest tak, że twórczy artysta czerpie dzieło ze swego wnętrza.
Byłby wówczas sam „głębszy niż jego dzieło”. Odwrotnie: jest tym, co ujawnia się
jego dziełach, tym, co go na wskroś przenika, w czym sam uczestniczy, sam jest
obecny.
[22]
W tej „jedni” „podmiotowości artysty” oraz „obiektywności sposobu
przedstawiania” Hegel upatruje „prawdziwą oryginalność”
[23].
To, że objawiająca się treść „całkowicie zawładnęła”
[24]artystą,
nie oznacza, że mamy tu do czynienia ze
ślepym oddaniem. Wprost przeciwnie, to nie zaślepienie lecz chwila widzenia (i
uznania?). Ostrożniej mówiąc: jeśli nawet widzenie miałoby być tylko
przywidzeniem, czy to powód, aby porzucić ideę prawdy? Idea prawdy stoi gdzieś w
tle, za pojęciem łaski, czyż nie?
Nie wiedzą o tym nic te wszystkie koncepcje procesu twórczego, które
pojmują go wyłącznie jako dialog twórca – dzieło. A jednak sytuację twórczą
określa raczej relacja triadyczna – co najmniej triadyczna. Poprzez dzieło
twórca kieruje się ku czemuś czy komuś, ku jakiejś rzeczy, ku jakiejś
rzeczywistości. Twórcy nie chodzi o dzieło lecz o otwarcie. Siebie na
rzeczywistość, rzeczywistości w nim.
[25]
Na marginesie zaznaczę tu tylko, że w sytuacji twórczej bierze udział
jeszcze jeden czynnik, jeszcze jedna strona. Skądinąd ideał mocy pragnie tą
stronę usunąć, co zaś o tyle mu się udało, że nie jest uwzględniana np. w
znanych teoriach „sytuacji estetycznej”. Niemniej, jak sądzę, bez odwołania się
do niej nie uda się chociaż nieco bliżej zrozumieć fenomenu łaski właściwego
procesowi twórczemu.
Czwarta strona sytuacji twórczej. To „świat idei”, jakkolwiek pojęty:
„Muzeum Wyobraźni” (Malraux), „zbiorowa nieświadomość” czy „świat archetypów”
(Jung), „duch obiektywny” (N. Hartmann, z inspiracji heglowskiej) czy „Świat 3.” (Popper). Bez odniesienia do
idei (tak czy inaczej pojętych) dzieło jest pustą skorupą. W świetle tych
odniesień dzieło się określa – dlatego autor może z niego wydobyć więcej niż
włożył
[26]. W ten sposób spotyka go dar łaski.
5. Bez konkluzji
Jakie znaczenie
wiążę z tym rozróżnieniem, ideału mocy i ideału łaski, w kontekście pytania o
kondycję człowieka współczesnego? Odpowiedź była zapewne czytelna, skoro tak
stronniczo je nakreśliłem.
Co najmniej jako forma ostrzeżenia wydaje się aktualną diagnoza Junga, z
1940 rok, gdy pisał o triumfie ideału mocy, ideału wymierzonego „przeciwko
ideałowi metafizycznie uzasadnionej miłości”
[27]. „Uzasadnienie” miłości, jej źródło,
znajduję właśnie w ideale łaski. Inaczej mówiąc, tam, gdzie pojęcie łaski nie
określa postawy człowieka, gdzie staje się puste lub wrogie, tam nie ma miejsca
na miłość. Jak z miłością, podobnie z pięknem czy kontemplacją (tam nie można
spotkać drugiego człowieka jako człowieka.)
W jaki sposób łaska
określa miłość?
Miłować Inne to
przecież nie wyciągać ręce po lub ku czemuś takiemu, jakim się je zastaje,
widzi, doświadcza. Nie miłuje Innego kto ma na oku wartość jaką w nim wypatrzył,
komu chodzi o jakąś zaletę posiadaną przez Inne. Tak robi się interesy. Miłuje
kto wierzy w Inne czy Innego bez warunków, bez oczekiwań, wychodzi mu naprzeciw.
Miłość znajduje chwilę spełnienia, gdy w Innym wyłania w ogóle dotąd nieznaną,
nawet nie przeczuwaną, a więc i nie poszukiwaną wartość. Wartość, która, co
zauważa Scheler, jak gdyby „sama wytryska” z kochanego
[28].
W procesie twórczym to, co najistotniejsze dzieje się czy pojawia samo.
Lutosławski, kompozytor, mówi o tym następująco: „Uważam, że warte jest tylko
coś, co się samo stanie, co się samo urodzi, a nie to, co człowiek sobie
postanowi czy wymyśli. To musi przyjść samo i musi nastąpić taka
»autofascynacja«. Te momenty to są bardzo delikatne i wstydliwe sprawy”
[29].
Czy te dwa sposoby
pojmowania twórczości – ideały mocy i łaski – są sobie przeciwstawne czy raczej
się dopełniają, czy w gruncie rzeczy nie odpowiadają dwu biegunom, w napięciu
między którymi przebiega wszelki proces tworzenia? Czy ostatecznie chodzi o dwie
strony procesu tworzenia, która z nich powinna mieć prymat, jakie
niebezpieczeństwo niesie ze sobą absolutyzacja jednej z tych stron, negacja
drugiej – tych pytań już tutaj nie podejmę.
■
Przypisy:
[1]
Jakkolwiek psychiczne czy społeczne oddziaływanie i działanie
ideałów bynajmniej nie musi być „logiczne”, a pokrętność i przewrotność
ludzkiej psychiki bywa zadziwiająca, w czymś potrafi znaleźć jego
zaprzeczenie.
[2]
Często uważa się twórczość artystyczną za twórczość w
najpełniejszym znaczeniu tego słowa, a sztukę za najczystszy,
najautentyczniejszy przejaw kultury (np. Hannah Arendt, „O kryzysie w
kulturze”, w: Między czasem
minionym a przyszłym, przeł. Mieczysław Godyń i Wojciech Madej,
Aletheia, Warszawa, 1994).
[3]
Jeśli nawet nie ma epok bez muzyki czy malarstwa pozostaje
pytanie czy zbyt pochopnie nie uważa się tych dziedzin za sztukę. Kiedy
muzyka, na przykład, jest
sztuką, a kiedy tylko formą rozrywki, psychoterapii czy propagandy
(politycznej, religijnej… ). Czy malarstwo pokojowe także jest sztuką,
kiedy nią może być?
[4]
Lévi-Straus: „...występował on [Max Ernst] przeciwko temu, co
nazywał »mocą twórczą artysty«. Autor, mówił Ernst, ma tylko bierną rolę
w mechanizmie twórczości poetyckiej, może towarzyszyć jako widz
narodzinom tego, co inni nazwą jego dziełem: będącym naprawdę prostym
ujawnieniem »nie sfałszowanych znalezisk«” (Claude Lévi-Straus,
„Malarstwo medytacyjne”. Rozdział ten należy do części „Przymus i
wolność” książki: Spojrzenie z
oddali, przeł. Wincenty Grajewski). W słowach Ertsta obecne jest
przekonanie, ze znajdowanie oraz idea prawdy („nie sfałszowane
znaleziska”) określają proces twórczy.
Uwagi Lévi-Strausa mogą
wzbudzić wątpliwość: w jaki to sposób widzenie
może być twórcze („jako widz”).
Zajmowałem się tą sprawą w szkicu „Od-czuwanie – istota
twórczości”, Estetyka i Krytyka, nr 5, 2003, Kraków, UJ.
[5]
Na ten fakt – „zbyt mało znany” – zwraca uwagę Popper,
podkreślając, że „wielki artysta jest uczniem o otwartym umyśle. Nie
tylko uczy się z innych dzieł, lecz także z własnych” (Karl Raimund
Popper, W poszukiwaniu lepszego
świata, przeł. A. Malinowski, KiW, Warszawa1997, s. 125).
Wedle innej,
pełniejszej relacji Poppera słowa Haydna brzmiały: „Ja tego nie
skomponowałem. Nie potrafiłbym tego zrobić”. Popper komentuje: „Sądzę,
że każde wielkie dzieło przekracza artystę” (Wiedza
a zagadnienie ciała i umysłu, przeł. T. Baszniak, KiW, Warszawa
1998, s. 49).
Na miejsce
„uczenia się od własnych dzieł” jeszcze w samym procesie tworzenia
wskazuje na przykład Dostojewski pisząc w liście o roli inspiracji:
„Wyraźnie mylisz natchnienie, czyli pierwsze, błyskawiczne powstanie
obrazu lub odruchu w duszy (co zawsze tak właśnie się odbywa) z pracą.
Ja na przykład, scenę od razu zapisuję tak, jak mi się zjawiła i cieszę
się nią, ale potem całymi miesiącami, latami, opracowuję, czerpię z niej
natchnienie p o
k i l k a r a z y,
nie jeden (bo kocham tę scenę), a kilka razy dodaję do niej coś
lub odejmuję … i wierzaj mi, że wychodzi znacznie lepiej. Ale
natchnienie musi być. Bez natchnienia nic nie będzie” (Fiodor
Dostojewski, O literaturze i
sztuce, Wybór i przekład Marii Leśniewskiej, WL, Kraków, 1976, s.
322-323 (Do M. M. Dostojewskiego, 31 maja
1858 r.).
[6]
Zob. C. G. Jung,
Psychologia przeniesienia, przeł. Robert Reszke, Sen, Warszawa,
1993, s. 46; C. G. Jung, O
istocie psychiczności. Listy 1906–1961, przeł. Robert Reszke, Wrota,
Warszawa 1996, s. 247 i n.
O związku
pojęć łaski i religijności pisałem w: „Ideał łaski twórczej:
religijność”, w:
Sol invictus. Malarstwo a
chrześcijaństwo pod redakcją Stanisława J. Rukszy,
IX Biennale Sztuki, Wobec
Wartości, Galeria Sztuki Współczesnej, BWA w Katowicach, 2003.
[7]
Nie twierdzę, że nie ma przełomowych dzieł, neguję tylko myśl, iż
mogą się takie pojawić dlatego, że ktoś pragnie je dokonać.
[8]
Gotowość do nakreślania perspektyw, zapowiadania jutra wydaje się
bliska ideałowi mocy twórczej. W takim duchu wypowiadał się nawet po
swym „zwrocie” (Kehre)
Heidegger, gdy deklarował już, po upadku III Rzeszy, pochwałę chcenia
niechcenia. Heidegger: „Czy jesteśmy spóźnionymi dziećmi … a
jednocześnie zwiastunami nastania całkowicie nowej epoki, która już
teraz wychodzi poza dotychczasową wizję historii?” (1946). Dalece
podobnie Jaspers: „To, co dzisiaj się dzieje, stanie się kiedyś
podwaliną świata” (1946). Cyt. za H.Arendt,
Wola, s. 261. Arendt
odnotowuje tam również określenie przez Ernsta Jüngera niemieckiej
przegranej jako: „punktu zero”. Arendt: „przez kilka lat zdawał się
obiecywać nowy początek”.
[9]
Futuryści wzywali do spalenia muzeów. Muzea są „spalone” już to,
gdy do nich się nie chodzi, albo gdy ogląda się je jako zbiory
osobliwości, przyjmując postawę najdalszą od myśli, że dzieła z
przeszłości , innych epok, kultur czy innych ludzi mogą mieć coś mi do
powiedzenia, że mogą otwierać ku prawdzie.
[10]
W konsekwencji ci, którzy jeszcze chodzą do muzeów oglądają tam
ciekawostki, osobliwości, kurioza. Przejawy oryginalnych osobowości.
„Czego to ludzie nie wymyślili!”.
[11]
Znamienne fragmenty, krytyki wobec filozofii, która stawia na
własne siły człowieka u tych autorów: Szestow: „Sokrates gardził
poetami, ponieważ znając prawdę, nie potrafili jej pojąć. Dla Sokratesa,
a w ślad za nim dla całej filozofii, prawda niepojęta jest prawda nie do
przyjęcia, jest fałszem, Nie chcemy niczemu zawierzać, pragniemy się o
wszystkim przekonać. Liczymy tylko na własne siły, szanujemy tylko
własną sprawiedliwość, opieramy się na własnym rozumie” (Lew Szestow,
Sola fide. Tylko przez wiarę,
przeł. Cezary Wodziński, Warszawa 1995. s. 172); Scheler wskazuje na
regułę „preferencji decydującej o moralności świata nowożytnego. Brzmi
ona: Wartość etyczna przysługuje tylko takim właściwościom, działaniom
itd., które człowiek jako jednostka osiągnął własną siłą i pracą”,
podkreśla, iż nowożytność „oparcie dla życia widzi tylko we własnych
siłach samotnego, ograniczonego indywiduum”, także „niemożność
przyjmowania jakichkolwiek darów” stanowi cechę „szczególnie małostkową
współczesnej moralności” (Max Scheler,
Resentyment a moralność,
przeł. Jan Garewicz, Czytelnik, Warszawa 1977, s. 162-163, 165, 170);
Hayek z „konstruktywistycznym racjonalizmem” wiąże przekonanie, iż rozum
"jest w stanie samodzielnie stworzyć nowy świat, nową moralność, nowe
prawo, a nawet nowy oczyszczony język" (Friedrich August von Hayek,
Zgubna pycha rozumu. O błędach
socjalizmu, (The Fatal
Conceit. Errors of Socialism), przeł. M. i
T. Kunińscy, Arcana, Kraków, 2004).
[12]
Nadsalomon naleje z próżnego (czym innym jest utopia „punktu
zerowego”?).
[13]
O autorze ready-made
nie byłoby warto wspominacz, gdyby jego dokonania nie określały, jak
sądzę, ducha, jaki zapanował w dwudziestowiecznych instytucjach
związanych ze sztuką. W roku 1919, gdy przypadła czterechsetna rocznica
śmierci Leonarda ready-mader
zdobył się na domalowanie wąsów i bródki na taniej reprodukcji Mona
Lisy, oraz na podpis szyfrujący wulgaryzm (odczytywalny w języku
francuskim). Z czasem dzieło to (jako „corrected ready-made”) stało się
bezcenną „relikwią” sztuki dwudziestego wieku. Po latach autor z mówi
wprost, bez cienia samokrytycyzmu: „To było jak z plakatami –
przyczernianie zębów i temu podobne. W mniejszym lub większym stopniu
graffiti. Gioconda była tak
powszechnie znana i podziwiana, że użycie jej, aby wywołać skandal, było
niezwykle kuszące”. Biograf bez cienia krytycyzmu dodaje, że „Nie trzeba
nawet dodawać, iż Leonardo nie stworzyłby czegoś nawet w najmniejszym
stopniu przypominającego LHOOQ – rozmyślnie dziecinnego szyderstwa”
(Calvin Tomkins, Duchamp.
Biografia, przeł. Iwona Chlewińska, Zysk i Ska, Warszawa 2001, s. 204;
niektórzy, zapewne pod wpływem
gender studies, głębię dorysowania wąsów łączą z postawieniem w ten
sposób problemu (nie)określoności płci).
Działania
ready-madera uchodzą za
twórcze, tymczasem polegają na destrukcji.
Autor
ready-made uchodzi za jednego
z największych, nawet za największego artystę dwudziestego wieku. Jeśli
mierzyć wielkość wpływem wywartym na bieg dziejów (w tym wypadku sztuki)
osąd ów jest zapewne słuszny (przeocza się jedno: na tej samej zasadzie
wielkimi postaciami dziejów powszechnych są Hitler czy Stalin).
[14]
Przykładowo, we fragmencie „Czas awangard” swego
Zarysu dziejów sztuki
Porębski pisze: „Marcel Duchamp, przeciwstawiając dziełom wykonanym
przez twórcę «rzeczy gotowe», które do rangi dzieła podniosła sama tylko
suwerenna decyzja artysty” (Mieczysław
Porębski, Dzieje
sztuki w zarysie, t. 3, Arkady, Warszawa, 1988, s. 235; Porębski
cytuje znamienne słowa Tadeusza Peipera: „Dwa są warunki awangardowości,
wyprzedzanie i pociąganie. Albo inaczej nowość i zwyciężanie nowością”,
tamże, s. 232).
[15]
Nacisk na „ja” artysty znajdziemy u Ingardena („duch czasu”
przemawia silniej niż lektury np. Kanta, piszącego o
bezinteresowności?). W swej koncepcji „sytuacji estetycznej” źródło
tworzenia wiąże z wolą twórcy do „uzewnętrznienia siebie”, ma chodzić mu
o to, aby „jego własna osoba … się zaznaczyła” (w tym sensie „pisze się
dla siebie”), o dzieło, jako coś, co z niego pochodzi („motor … do
wytworzenia czegoś nowego, jako czegoś, co ze mnie pochodzi”; Roman
Ingarden, Wykłady i dyskusje z
estetyki, Wybór i opracowanie Anita Szczepańska, PWN, Warszawa 1981,
s. 183). Podobnie Ingarden ujmuje rolę dzieła od strony odbiorcy, gdy
twierdzi, że w doświadczeniu dzieła sztuki chodzi o dotarcie do
„struktury psychicznej” autora: „Po prostu na to się obcuje ze sztuką,
aby się bogacić o doświadczenia psychiczne
cudze, zaklęte jakoś w te oto
barwy i kształty” (Roman Ingarden „O badaniach filozoficznych Edith
Stein”, w: Edyta Stein, O
zagadnieniu wczucia, Znak, Kraków 1988, s. 174). (Skromna to
filozofia sztuki, Ingarden
prawie się na nią nie odważa, a jego estetyka dalece pozostaje
ćwiczeniem fenomenologicznej teorii spostrzegania na przykładach
zaczerpniętych ze sztuki – o ile trafna jest wobec wszelkiego
spostrzegania, tam i tam się wszystko zgadza, równie dobrze w stosunku
do arcydzieła jak i kiczu – tylko pytanie o istotę sztuki umyka.)
[16]
Malraux: „Obrazy uznawane przez nas za arcydzieła bywają
dokonaniami warsztatowymi, bywają też rezultatami nawiedzenia. Braque
powiedział mi: «gdybym był człowiekiem wierzącym, myślałbym, że niektóre
obrazy noszą na sobie znamię Łaski... ». Nie znałem ani jednego
wielkiego malarza, ani jednego! Który nie powiedziałby mi w takiej czy w
innej formie: «Najważniejszy element naszych własnych dokonań i cudzych
arcydzieł jest czymś niepojętym: bez względu na to, czy idzie o
tajemnicę czy o jasność.» To «niepojęte» dominuje też nad skarbcem
Muzeum Wyobraźni” (André Malraux,
Głowa z obsydianu, przeł. Anna Tatarkiewicz, PIW, Warszawa 1978, s.
137). Tak więc łaskę Malraux wyjaśnia jako „nawiedzenie”, „niepojęty”
element.
[17]
Zauważa to i cytuje André Malraux, w:
Głowa z obsydianu, przeł.
Anna Tatarkiewicz, PIW, Warszawa 1978, s. 75.
Leonardo –
jeśli iść tropem jego własnych słów – w chwili twórczej pochyla się
wobec „wielkiej ciemności” („otworu jaskini”), pełen lęku (groźna
ciemność, wzbraniająca mu rozróżniać) i pragnienia, by widzieć wewnątrz,
jaką „rzecz przedziwną”. (Otto znalazłby tu przykład dla tego, co nazywa
„…uczucie mysterium tremendum,
tajemnicy pełnej grozy” (Rudolf Otto,
Świętość. Elementy racjonalne i
irracjonalne w pojęciu bóstwa, przeł. Bogdan Kupis, Thesaurus Press,
Warszawa 1993, s. 39).
To Herbert
klucz do sztuki Leonarda znajduje w jego opisie chwili, gdy „doszedł do
otworu jaskini” – „I gdy pochylając się tu, i tam, by widzieć, czy
wewnątrz nie rozróżnię jakiejś rzeczy wzbronionej mi dla wielkiej
ciemności panującej wewnątrz, stałem tak chwilkę, nagle zbudziły się we
mnie dwie siły, i strach, i pragnienie; strach z powodu groźnej ciemnej
jaskini, pragnienie, by zobaczyć, czy tam wewnątrz jest jaka rzecz
przedziwna” (Zbigniew Herbert, „Niepokój Leonarda”, 1952, w:
Węzeł gordyjski oraz inne pisma
rozproszone 1948 – 1990, zebrał Paweł Kądziela, Biblioteka „Więzi”,
Warszawa 2001, s. 31).
[18]
Cytowałem słowa Poppera. Bliski jest mu ktoś, kto stając na
szczycie zna te uczucia: „Nigdy nie opanujemy przyrody. Trzeba współczuć
alpiniście nie widzącemu w górach nic więcej niż przeciwnika do
pokonania, nie znającemu uczucia wdzięczności i własnej znikomości w
obliczu przyrody. Lepsze by było to, co Szerpa Tenzing czuł na szczycie
Czomolungmy, czyli Mount Everestu: «Jestem wdzięczny, Czomolungmo» –
powiedział.” (Karl Rajmund Popper,
Mit schematu pojęciowego,
przeł. B. Chwedeńczuk, KiW, Warszawa, 1995, s. 217-218).
Warto dodać, że pierwsze słowa, jakie skierował partner Tenzinga,
Nowozelandczyk Edmund Hillary, do bazy wyprawy, transmitowane przez BBC
na żywo na cały świat, a do dzisiaj dumnie wyeksponowane przez witryny
internetowe poświęcone postaci Hillary’ego, brzmiały „Well George, we
finally knocked the bastard off", czyli, łagodnie oddając: „Załatwiliśmy
skurczybyka”! Swoim sposobem myślenia („my”) człowiek Zachodu objął bez
wahania Szerpa. Co znamienne, słów Tenzinga, cytowanych przez Poppera,
na popularnych stronach internetowych w ogóle nie znajduję. Najwyraźniej
nie są godne uwagi, pozostają niezrozumiałe.
Przejawem
pychy jest nie tylko przekonanie, iż człowiek może ujarzmić naturę, ale
i iluzja odsunięcia, wyparcia jej gdzieś poza peryferie ustanowionego
przez samego człowieka, jakiegoś zupełnie nowego świata. Jak gdyby
natura nie była zawsze tak blisko człowieka jak jego ciało. Cóż na
przykład w technice jest poza- czy nadnaturalnego? Wszystko co sztuczne
podlega prawom natury. Obiekty kultury nie definiuje „sztuczność”
(„artefaktyczność”) lecz raczej pochodność wobec ludzkich aktów umysłu
(faktycznie raczej nieświadomości niż świadomości). Czy one jednak
nigdzie nie są „zakorzenione”, „zakotwiczone”, czy same nie mają
ponadindywidualnych, i
pozanaturalnych źródeł („świat idei”), a zarazem czy mogą nie szukać
oparcia w tym, co naturalne?
[19]
Platon, List siódmy, w:
Listy, przekład i opr.: Maria Maykowska, red.: Maria Pąkcińska. PWN,
1987, s. 50 [341] (tamże czytamy, że dzięki postępowaniu „drogą
życzliwie stosowanych prób”, „bez podstępnej zawiści”, może „tryśnie
światło właściwego ujawniania każdej rzeczy i rozumienie napięte aż do
najwyższych granic ludzkiej możliwości”, s. 55 [344]).
W angielskim przekładzie J. Harwarda:
„drogą życzliwie stosowanych prób” oddano: „kindly testing”, zaś „bez
podstępnej zawiści”, jako „without ill will” , czyli „bez złej woli” (http://classics.mit.edu/Plato/seventh_letter.html).
O czym bliżej mówią słowa oryginału (skoro najpewniej tłumacze nie
traktowali ich jako kluczowych pojęć tekstu)?
Czy w Liście
siódmym (jeśli Listy są
rzeczywiście jego autorstwa) Platon zbliża się do stanowiska „poetów”,
które zasadniczo odrzucał: do myśli, że prawda może zostać przeżyta,
odczuta, że rozumne analizy są tylko środkiem po części sprzyjającym
mistycznemu doświadczeniu prawdy?
[20]
Francis Bacon myśli
o sobie jako „medium” (medium „wywołującym przypadek”, a nie „malarzu”).
Podkreśla, że jest „chłonny na pewną energię w eterze, energię którą
potrafi przyswoić’’ (Francis
Bacon, w: David Sylvester ,, Brutalność Faktu.
Rozmowy z Francisem Baconem’, Thames
and Hudson Ltd.London 1987, s.140).
Paul Klee:
„malarz powinien być przeniknięty światem, a nie chcieć go przeniknąć
samemu...”; Max Ernst: „…rolą malarza jest zakreślanie i rzutowanie
tego, co się w nim widzi” (cytuję
za:
Maurice Merleau-Ponty, Oko i
umysł. Szkice o malarstwie, przeł. Stanisław Cichowicz, Terytoria,
Gdańsk 1996, s. 29–30).
[21]
G. W. F. Hegel, Wykłady o
estetyce, przekład Janusza Grabowskiego i Adama Landmana, PWN 1964,
t. 1, s. 460.
[22]
Hegel: “was er ist, das ist er” (Vorlesungen
über die Ästhetik, fragment “ Die Objektivität der Darstellung”) ,
co w polskim przekładzie:
„Jest tym, czym jest [w swoich dziełach]” (s. 464).
[23]
Tamże, s. 465. Dla porównania wybieram lekturę wywiadu ze zmarłym
niedawno artystą. Balthus (Stanislas Klossowski): Courbet, nie dąży „do
przedstawiania, lecz do utożsamienia z rzeczami” (Balthus.
Pod prąd. Rozmowy z Constanzem Constantinim, przeł. Jan Maria
Kłoczowski, Noir sur Blanc, Warszawa 2004, s. 28). Balthus wie, że
prawdziwy artysta chce się skryć, a nie pokazać w dziele (tamże, s. 66).
Nigdy nie jest ze swego dzieła zadowolony, tak, jak rzecz, ku której się
kieruje pozostaje dlań tajemnicą. Niewyczerpalną. Nigdy nie powie, że
już wie, że pojął. Gdy słyszy, na przykład, „Każdy wie, co to jest
twarz”, ma odwagę powiedzieć, jak Giacometti (na te słowa Bretona), że
on nie wie (starcie między nimi przywołuje Balthus, tamże, s. 46).
[24]
Hegel, Wykłady o estetyce,
s. 460.
[25]
Niechaj nie mylą nas bliskie ideałowi mocy koncepcje, które mówią
o „dziele otwartym”. Otwartość dzieła nie ma nie wspólnego z „dziełem
otwartym” w sensie Eco (pisałem o tym w
Intencja i interpretacja,
ASP, Kraków 1981, s. 14).
Myśl o tym
trzecim członie relacji twórczej stawia ideał mocy twórczej pod znakiem
zapytania. W jakimś sensie teorie, które pomijają ten człon stają się
orędowniczkami tego ideału?
[26]
To określenie Poppera, „możemy wydobyć więcej, niż włożyliśmy”
(Karl Raimund Popper, Wiedza a
zagadnienie ciała i umysłu, przeł. T. Baszniak, KiW, Warszawa 1998,
s. 55; Popper rozważa interakcję autora z dziełem, traktując je jako
element „świata 3”,
por. zwłaszcza s. 49).
[27]
Jung: „...większa część Europy popadła w neopogaństwo, czyli
antychrześcijaństwo, skąd zapożyczono religijny ideał mocy wymierzony
przeciwko ideałowi metafizycznie uzasadnionej miłości”.
Carl Gustav Jung, Podstawy psychologii analitycznej. Wykłady
tavistockie, przeł. Rober Reszke, Wrota, Warszawa 1997, s. 47. Czy
tylko chrześcijaństwu byłby bliski ideał miłość, czy tylko człowiekowi
religijnemu? W cytowanych słowach Junga obecne jest przekonanie o
destrukcyjnym charakterze ideału mocy. Prawdziwie twórczym ideał łaski?
[28]
Scheler pisze o tym pojawieniu się
wartości („wyższej” niż zastane): „jak gdyby ona wytryskała
«sama» z kochanego...” (Max Scheler, ,
Istota i forma sympatii,
przeł. Adam Węgrzecki, PWN,
Warszawa 1980, s. 244. W miłości obecna jest „intencja [skierowanie] na
możliwe wartości «wyższe» od tych, które już są dane i tam istnieją –
które jednak nie są jeszcze dane jako jakości pozytywne” (s. 239).
Miłość nie
polega na wspólnym przeżywaniu jakiejś wartości.
Tworzący nie
stoi i nie rusza wobec jakiejś wartości ani wobec wartości czegoś, którą
miałby „na oku” (obojętne, czy to wartości pozytywnej, którą chciałby
osiągnąć, czy negatywnej, którą chciałby usunąć; tym bardziej nie
motywują go jakieś wartości własne, ani pozytywne, ani negatywne, ani
pełni, ani braku, nie chodzi mu o jakąś wartość, którą mógłby czy miałby
sam posiąść, uczynić własną – nie chodzi mu o siebie).
Tworzenie ożywia nadzieja na
odsłonięcie się nieznanej wyższej wartości. Niestety, dzisiaj „nowość”
traktowana bywa za znamię dokonania twórczego, „nowość” uchodzi za
wartość. Czy to echo woli postępu, życia tym, czego jeszcze nie było?
Niemniej sama otwartość na nowość może być niezbędna w procesie
tworzenia, gdy postawę twórczą określa raczej zawieszenie wartościowań,
a zwłaszcza własnego systemu wartości.
[29]
Witold Lutosławski, w: Irina Nikolska,
Muzyka to nie tylko dźwięki.
Rozmowy z Witoldem Lutosławskim, PWM, Kraków 2003.
■
|