druk w

druk w: Wiadomości ASP, Kraków, 06.2001.

 

 

 

 

 

 

 

janusz krupiński

Interpretacja, cud przemiany

   

           

 

Czy dzieło sztuki „broni się samo”?

Nie ma czegoś takiego jak „samo” dzieło. Dzieło sztuki samo nie istnieje, a proces, w którym się ono pojawia i trwa to interpretacja – już to jako interpretacja sfery, na którą dzieło się otwiera (twórca także jest interpretatorem, a ponieważ nim jest, jest twórczy).

Dzieło nie jest czymś określonym niezależnie od procesu interpretacji. Przeciwnie, nie daje się oderwać od sposobu, w jaki jest interpretowane, w interpretacji zyskuje swą określoność. Zarazem jednak dzieło jest tworem względnie samoistnym w stosunku do twórcy i odbiorcy. Dzieje się tak za sprawą odniesienia dzieła do świata idei, jego „zaczepienia” w pewnej ich konstelacji. To im, oraz ich „logice”, musi być wierna interpretacja, jeśli nie ma obrócić się w jakieś samowolne „widzi-mi-się”.

Poniżej próbuję nieco rozwinąć tą myśl.

 

 

Złudzenie samooczywistości

 

            Opracowania i kursy, takie jak „Dzieje sztuki”, „Sztuka świata”, bądź „Historia sztuki europejskiej” jakkolwiek z założenia mają charakter przeglądowy, tym niemniej zbyt łatwo, jakkolwiek raczej w sposób niezamierzony, milcząco sugerują, że dzieła sztuki wszystkich czasów i miejsc, epok i kultur są nam – a przynajmniej naszemu przewodnikowi, autorowi opracowania – dostępne, więcej: że są na równi dostępne.

Nieomal każdy tekst tego typu dzieła ledwie wymienia bądź wylicza, a jeśli jakieś dzieło sztuki omawia, czyni to co najwyżej z iście inwentaryzatorską precyzją... ( Zresztą, czy historia sztuki jako historia ze swej istoty nie jest skazana na to, aby sztukę rozpatrywać jako zjawisko historyczne, by widzieć prądy dziejów, kultur przemiany, i tam doszukiwać się głębi? By w tej perspektywie, i na tym „tle” pojmować dzieła? Dzieła okazują się reprezentantami -izmów, trendów... Przypadkami... Przykładami... Przypomnieniami... Historyk tropi „izmy”, trendy, dziejowe prawidłowości, oddając się tym czy innym wizjom historiozoficznym w niewolę (pośród nich wciąż przemożną i wpływową pozostaje wizja oparta na idei postępu). A przede wszystkim historyk sztuki zajmuje się sztuką, a nie tym, na co dzieła sztuki się otwierają... )

            Złudzenie uniwersalności, komunikatywności, samozromiałości, a nawet oczywistości sztuki bliskie jest dominującej dzisiaj świadomości estetycznej.

Dalece dziś popularny pogląd głosi, że dzieła sztuki mówią „uniwersalnym językiem”, „językiem obrazów” (za jakże ułomne uchodzą przy tym języki słów, języki narodowe itp.). Przemawiać za tym ma rzekomo oczywisty fakt, iż wszyscy, kiedykolwiek, gdziekolwiek się urodzili – jeśli tylko są przy zdrowych zmysłach – mają przecież te same oczy, tą samą oczy-wistość, to znaczy stojąc przed tym samym to samo widzą. Dane im są wówczas, sądzi się, wpierw te same świadectwa zmysłów, a dopiero potem ewentualnie je różnie interpretują. Rzekomo ludzi różni nie to, jakim im się ukazuje świat, ale to, jak go interpretują. Konsekwentnie wobec tego poglądu, za obiektywny uchodzi opis dzieła sztuki jako pewnej rzeczywistości oczu (oczywistości) – tego, co widać. Tzw. interpretacji zaś się unika, gdyż uchodzi za obarczoną wadą subiektywności, niepewną itp. Jak gdyby wszyscy ludzie to samo widzieli w tych samych dziełach sztuki. Zarazem zaś, za przywidzenie, spekulację, uchodzi to wszystko, czego każdy nie widzi, a przynajmniej nie mógłby zobaczyć (egalitaryzm taki przybiera nawet imię i szatę „metody naukowej”).

Jak gdyby światooglądy nie były już czynne na poziomie oglądu. Jak gdyby wszelkie widzenie nie było od razu interpretujące, jak gdyby tak zwane „oczywiste fakty” same nie byłyby już produktem interpretacji... Jak gdyby wszelkie widzenie nie było widzeniem czegoś w czymś, czegoś jako czegoś...

Poglądowi o samooczywistości dzieł sztuki sprzyjać się zdają estetyka i kult formy. To forma dzieła sztuki wydaje się należeć do sfery „oczywistości”, „widzialności” i w niej wydaje się zamykać. W przeciwieństwie do ewentualnych treści pod tym względem dzieła wszystkich miejsc i czasów wydają się zasadniczo równie dostępne.

Przeocza się, że forma zmysłowa dzieła, jako taka (obojętne czy chodzi o wygląd, kształt czy układ), jako postrzeżeniowa, jest już subiektywna, wyłania się w spotkaniu pewnego „subiektu”, podmiotu z materialną rzeczą, w tej postrzeganiu.

Estetyka formy (skrajny formalizm, istotę dzieła sztuki upatrujący w formie) zdaje się w ogóle odsuwać problem interpretacji dzieł sztuki poza krąg zainteresowań ściśle artystycznych czy estetycznych. W tym aspekcie, formy, dzieło sztuki jako takie, miałoby się wyczerpywać.

Jak gdyby forma mogłaby powstać i trwać bez udziału umysłu, jak gdyby mogły patrzeć same oczy (tymczasem same oczy widzą tyle samo, co same okulary)... Jak gdyby formie żadna treść nie byłaby immanentna, jak gdyby sama forma nie byłaby ucieleśnieniem, obrazem żadnej idei...

Rzekomy uniwersalizm języka oraz owa estetyka formy składając się na przyjęte rozumienie sztuki, jego wyznawców czynią „kolonizatorami” wszelkich wytworów człowieka, także tych, które bynajmniej nie powstały na gruncie takiego rozumienia sztuki („takiego” – jeśli w ogóle pewni wytwórcy jakieś pojęcie sztuki posiadali, jeśli w ogóle uprawiali sztukę – tymczasem wystawienie totemu afrykańskiego bądź krucyfiksu w muzeum sztuk pięknych, jako dzieła sztuki, jest już „tylko” interpretacją).

 

 

Ideatyczny charakter dzieła

 

Dzieło sztuki nie jest czymś tylko zmysłowym, poza zmysłowość wykracza.

Dzieło sztuki jest uwarunkowane nie tylko w dwustronny sposób: z jednej strony przez pewien materialny wytwór, artefakt (bądź przez pewien materialny twór naturalny, znaleziony), a z drugiej przez człowieka, który go widzi, odczuwa, spostrzega, doświadcza – nieświadomie czyniąc go przy tym podłożem swych projekcji (w niej dokonuje się pierwsza przemiana).

Projekcja to nieświadomy proces rzutowania treści umysłu bądź zmysłu na spotkaną rzecz. Towarzyszy mu złudzenie, a mianowicie treści te odczuwane – wręcz postrzegane – są jak gdyby były cechami samej tej spotkanej rzeczy. W ten sposób treści myślowe budują dzieło sztuki (treści myślowe, umysłowe bądź zmysłowe: jak język polski pięknie uczy myśl czynna jest bowiem zarówno w umyśle jak i w zmyśle).

Gdzie leżą korzenie czy źródła naszych myśli?

Dzieło uwarunkowane jest „trójstronnie”. Trzecim fundamentem czy źródłem dzieła jest „świat idei”, jakkolwiek go pojąć, za Platonem, za Heglem (jako „duch czasu”), za N. Hartmannem (jako „duch obiektywny” czy „duch wspólnoty”), za K. R. Popperem (jako „Świat 3.”), bądź za C. G. Jungiem (jako „nieświadomość zbiorową”, jako świat „archetypów” czy „praobrazów”). „Świat”, który znajduje się ponad nami, u góry, gdyż jest czymś ponadjednostkowym, ponadindywidulanym, ponadosobistym – idee są niezależne od tego, czy o nich myślimy czy nie, co o nich myślimy, czy nimi myślimy czy nie.

Dzieła sztuki mają charakter „ideatyczny”, tzn. związany z ideami, polegający na związku z ideami, od słowa „idea” (ale nie powiem przecież, że dzieła mają charakter „ideowy”, to słowo ma już zarezerwowane inne znaczenie).

Idee (z-)wiązane są z pewnym materialnym wytworem tylko za pośrednictwem człowieka spotykającego ten wytwór (leżą jakby z tyłu, w tle świadomości, stamtąd określają punkt widzenia człowieka, i podobnie jak ten punkt nie znajdują się w polu widzenia, dlatego, mogą pozostać w ogóle nie zauważone, jakby gdyby nie istniały i nie były czynne). Tam też, w „świecie idei” mają „obiektywne” źródło wspomniane akty projekcji, w których wyłania się dzieło sztuki (jeśli nawet pewne idee ktoś znajduje w sobie, wcale nie oznacza to, że są z niego i jego, że mają li tylko prywatne czy indywidualne. Jakkolwiek idee czynne są jedynie poprzez kogoś, właśnie jako myśli.

Dzieło sztuki powstaje w tym trójstronnym powiązaniu, wyłania się w tym spotkaniu, nie czeka, nie jest czymś gotowym (już zrobionym, nie jest „ready-made”, jeśli to określenie użyć tu w dosłownym jego znaczeniu). Ma byt obrazowy i charakter obrazu. Ze względu na czynne w obrazie odniesienia do idei dzieło nie jest jakimś „widzi-mi-się”, ani nie jest wytworem kogoś „widzi-mi-się”. Dlatego to, co już zrobione nie można interpretować „jak kto chce”. Dlatego oprócz interpretacji pojawiają się, zresztą jeszcze częściej, pseudointerpretacje i dezinterpretacje.

Interpretacja dokonuje się w tym trójstronnym związku, a polega na zawiązywaniu czy odkrywaniu tych odniesień czy relacji do idei, pośród których wydarza się dzieło i jego sens. Dzieło sztuki rozwija się wzrastając w pewną ich konstelację. Nie ustaloną raz na zawsze... otwartość dzieła na tym polega, że interpretator zawiązuje nowe powiązania, nowe odniesienia („ideatyczne”), pośród których dzieło, jego sens rozkwita, rozpala się nowymi obliczami... Wchodzi w rozmowę z innymi dziełami i ich („ideatycznymi”) konstelacjami. Dzieło sztuki z natury nie jest czymś skończonym (dlatego też pojęcia takie jak informacja, przekaz, komunikacja czy komunikat rozmijają się z istotą sztuki).

 

 

Przemienienie

 

Pierwotnie interpretacja dokonuje się w samym doświadczeniu dzieła, i tego wszystkiego, co przezeń. W widzeniu i myśleniu z nim i przy nim. Na tym poziomie słowa są obecne poniekąd w milczący sposób, nawet nie wypowiadane współokreślają chociażby przyjęty punkt widzenia. Gdy jednak interpretator sięga już świadomie po słowa, i próbuje mówić, pisać o dziele, nie oznacza to, że od tej chwili próbuje tylko wysłowić treść swego uprzedniego doświadczenia. Że poprzez tekst tylko się dzieli z innymi swą interpretacją – tym, co wypatrzył, wynalazł i widzi. Przeciwnie, kontynuuje proces interpretacji. Pisząc jak gdyby tylko odkrywa, pokazuje, a przecież zarazem (współ-)tworzy.

Jakie bywają interpretacje-teksty? Niektóre z nich mają charakter pierwszej odsłony, inne dalece udokumentowanej, przeprowadzonej z detektywistycznym zacięciem analizy, inne w dziele znalazły raczej inspirację, zaproszenie do poddania się ruchowi sfery, na które ono samo się otwiera...

Nic lepiej niż wielość interpretacji nie uprzytamnia nam wielkości sztuki oraz tego wyzwania, jakim jest każde autentyczne dzieło. O, niewyczerpalne!

Nie łudźmy się, tylko czasem udaje nam się spojrzeć „w twarz” postaci czy sfery, na którą otwiera się dzieło sztuki (zwykle patrzymy raczej „na” dzieło, jak patrzy się „na twarz”, ile rzekomych dzieł to zapewne tylko maski... ).

Najgłębsze doświadczenie, jakie może ofiarować komuś chwila wejścia w przestwór otwarcia dzieła, w otwartość dzieła sztuki, wymyka się nawet jemu, obdarzonemu chwilą takiej łaski. Do takiej chwili nie ma powrotu. Cóż z tego, że „zadasz” sobie jeszcze raz ten sam utwór, że wrócisz przed to samo malowidło... Nie istnieją warunki, po których spełnieniu chwila ta się powtórzy. Pozostaje nieuchwytna. Wymykająca się mowie. Wymyka się rozumieniu. Jak cud. Równie rzadka jak cud. Z jej natchnienia powstają raczej inne dzieła niż zapisy. Być może zasługuje na miano inicjacji, narodzin, przemiany. W odniesieniu do niej pojęcie interpretacji wydaje się nawet nie wystarczać. Gdzie cud tam wiesz, że nic nie rozumiesz. A jednak, w jego świetle/mroku, wszystko odtąd jest już inne. 

 

 

 

 

Tekst ten jest nieco zmienioną wersją wstępu do:

Interpretacje dzieł sztuki. Antologia, wybrał i opracował Janusz Krupiński, Teoria sztuki / materiały, ASP, Kraków 2001.