druk w: Format. Pismo
Artystyczne, Wrocław 2004, nr 43
janusz krupiński
Sztuka jako przemoc
Nie stawiam
pytania o stosunek sztuki czy artystów do przemocy. Sądzę, że pewne postawy
artystów nieuchronnie prowadzą do przemocy, pewne dzieła sztuki przemocą
odbiorców biorą…
A gdzie przemoc, tam destrukcja. Zagrożenie dla wolności człowieka.
1.
Gdy za oczywistość uchodzi przekonanie, że istotą wszelkiego bytu jest
wola mocy (Nietzsche), wówczas także artysta pojmuje siebie i swe wysiłki w ten
sposób. A nawet woła „Sztuka jest przemocą!”.
Każdy student elementarnego kursu historii sztuki XX wieku zna te słowa z
manifestu futurystycznego: „Sztuka może być jedynie przemocą, okrucieństwem i
niesprawiedliwością”. Jak wiadomo Marinetti nawoływał do „schwytania za topory i
młoty, i do miażdżenia i rozbijania naszych czcigodnych krytyków w celu oddania
władzy młodym i silnym”. Czy miał przed oczyma Rzym, gdy wzywał: „… i burzcie,
burzcie bez litości szacowne miasta!"? Podobnie Tzara, w manifeście dada:
„…czeka nas wielka niszczycielska praca”, podobnie inni.
Kto jednak w sposób dosłowny odczytywałby sens tych wezwań? Czyż nie rozumiano
ich wielokrotnie jako ekspresyjnego wyrazu dla słusznego przecież ataku
wymierzonego w mieszczaństwo i jego gusty?
[1]
Jak oddzielić ducha awangardy od woli mocy?
Czy obca jest mu myśl o
wybudowaniu Nowego Rzymu, zupełnie nowego miasta, dla nowego człowieka, po
zniwelowaniu w pył i gruz starego? Czy trudno sobie wyobrazić modernistę,
jakiegoś Le Corbusiera, który szuka u Mussoliniego wsparcia dla takiego projektu
nowej rzeczywistości?
2.
Zniszczenie tradycji, spalenie muzeów, przynajmniej jako spalenie „muzeum
wyobraźni”, wymazanie z pamięci dzieł przeszłości, odrzucenie wszelkich idei,
bywa uważane za akt wyzwolenia. Jako pierwszy krok do oryginalnej twórczości.
Ku, po czy w nihil, czyli nowy
początek.
W ten sposób
ideał mocy twórczej każe zaczynać od przemocy
[2]. Nicestwi obiecując sobie tworzenie.
Ideał mocy
twórczej ożywia wizja creatio ex nihilo.
Wizja człowieka, Wielkiego Człowieka, który na nic się nie zdaje, niczemu nic
nie zawdzięcza, nic nie przyjmuje, niczego nie przejmuje ani nie podejmuje. Bez
motywu, bez warunków, bez żadnych uprzednich racji (uprzedzeń, przesądów,
założeń) sam ex nihilo właśnie
poczyna coś, co w żaden sposób nie preegzystowało. Wielki Człowiek, czyli
Pierwsza Przyczyna i Pierwszy Poruszyciel. Wielki Projektant.
W przeciwny
wypadku wydaje się nie pozostawać nic innego jak tylko utrata Ja, droga utartych
kolein, epigonizm, stereotypowość. Fatum, „dyktatura Się” (Heidegger). Się,
czyli zamiast „Ja robię”, „Ja dokonałem” robienie tak, jak się to robi…
Ideał mocy
twórczej nie dopuszcza niczego, co działoby się samo, poza intencją, wolą czy
planem twórcy. Boi się, jak utraty autorstwa, tej chwili, w której samorodnie
objawia się Inne. Dlatego domaga się wszechwładzy. Wszystko to, co wymyka się
panowaniu, czemu nie została nadana forma, co nie słucha rozkazu, co nie jest
tym, czym każe mu być pomysł bądź decyzja, uchodzi za awartościowe i asensowne.
Uchodzi co najwyżej za materiał, surowiec – ten nabiera znaczenia dopiero dzięki
obróbce.
A obróbka,
narzucenie formy, jest przemocą.
3.
Istnieją destrukcyjne dzieła sztuki. Wbrew pozorom ich destrukcyjna
natura nie wyklucza tego, że cieszą się powodzeniem, że spotykają się z
aplauzem. Innymi słowy: aplauz i powodzenie, poruszenie, gorączka, ruch wcale
nie są tożsame z twórczością.
4.
Legenda
czyni Nerona pierwszym wielkim happenerem. Płonący Rzym jako widowisko, jako
przedstawienie. Żywe pochodnie, czyli Rzymianie aktorami! Sztuka autentyczna.
Pisząc o
Neronie Norwid w tym upatrywał „splamienie sztuki”: „...nikt nie potrafił odeń
misterniej dramatyzować wypadków, budując z żądz i temperamentów ludzi
pojedynczych winikliwości fatalne. Nikt opinii nie składał i nie rozkładał
samowolniej, to zachwytem, to palinodiami, to fałszem. (…) Jego jakby wcale nie
było – w y m y s ł tylko i
o b m y s ł !”
[3].
Palinodia? Chodzi o utwór, w którym autor przeczy treściom zawartym w
swoich wcześniejszych dziełach, pozwala sobie na coś, a potem się z tego
wycofuje, przechodzi z jednego bieguna na drugi biegun. Na przykład od
oszczerstwa do pochlebstwa. Buja i buja się.
[4]
„Wymysł tylko i obmysł” – wówczas ideami nazywa się pomysły. Idee nie
wiodą, lecz się je ma bądź chce mieć.
Sztuka „splamiona” gra na intencjach, oczekiwaniach, punktach widzenia
(odbiorców, tylko?). Do nich się odwołuje i w nie mierzy. Wabiąc lub odpychając,
pochlebiając im bądź uwłaczając, to obojętne. Liczy na reakcje. Na nich się
unosi.
A jednak nie dostrzega przy tym swej własnej zależności od tego, czym
chce władać. Karmi się samozłudzeniem, iluzją wolności, której podlega każdy
pan.
Najgłębsze zniewolenie ma zawsze postać kryptoniewolnictwa.
Najpotężniejsze więzy nie są zauważane, wówczas zniewolony swój stan poczytuje
sobie za honor.
Powab, przyciąganie… to wszystko formy przemocy. Jak dzieło, które uderza
i porywa. Łapie. Za oczy, za krocze, za tęsknoty i lęki… Ku zadowoleniu
porwanych. Uniesionych. Oni sami nazywają to przeżyciem, atrakcją, wrażeniem,
rozrywką… Przynajmniej wtedy, w hedonii porywie, wstrząsani, najdalsi są od
świadomości, że przyjemność jest tylko formą cierpienia, że podobnie jak ból
zniewala, rozrywa... A przecież wraz z nim wpędza w konwulsję od… lub do…
[5]
W
układ sił odpychających i przyciągających. Przed jednym uciekasz, za drugim
gonisz, w nieustannej bieganinie.
5.
Kontrowersyjna wypowiedź niemieckiego kompozytora, Stockhausena,
udzielona przez niego podczas konferencji prasowej w związku z atakiem na WTC 11
września 2001 roku o tyle warta by ją potraktować poważnie, że właśnie porusza
sprawę istnienia sztuki destrukcyjnej.
[6]
Zauważmy, że
oburzenie komentatorów, wywołało odniesienie określenia „dzieło sztuki” do
tragicznych losów WTC, do dzieła terrorystów.
Na
marginesie w związku z tym narzucają się znane pytania: Czy same telewizja i
prasa nie zamieniły nowojorskiej tragedii w widowisko? W przedstawienie?
Realisty show? Czy rzesz nie karmiono estetyzowaną wersją wydarzeń, chociażby w
postaci układnie skomponowanych fotografii, teatralizujących scenę wydarzeń? Czy
ofiary nie zamieniano w fotogeniczne figury, wzruszające, intrygujące maskami
kurzu, pyłu i krwi?
6.
Tymczasem po
Duchampie, jeśli pójść tropem jego koncepcji readymade, czymże więcej jest
dzieło sztuki, jeśli nie etykietką przyklejaną z woli kogoś do czegokolwiek?!
[7]
Koncepcja
readymade splata się z przeświadczeniem, że spojrzenie na coś jako na dzieło
sztuki to pierwotny akt woli artystycznej. Ten jest artystą, kto zdobywa się na
taki akt woli – akt, który w wykładni nominalistycznej, bliskiej Duchampowi –
nic więcej nie oznacza jak tylko nadanie imienia, nazwy, etykietki właśnie.
[8]
Koncepcja
readymade była rozumiana także i w ten sposób: ponieważ coś wybrał artysta,
dzięki temu, na mocy jego decyzji wybrane staje się dziełem sztuki. W istotnym
punkcie rozumienie takie niczego nie zmienia. Akt wyboru jest zupełnie
arbitralny, nie ma żadnych kryteriów, racji czy motywów (wartości, smak, a nawet
gust to więzy, z których należy się wyzwolić).
Czyż jednak
ujawnianie takiego wyboru komukolwiek, upublicznienie, ekspozycja, nie jest
niczym więcej jak tylko dążeniem do narzucenia innym swojego punktu widzenia,
swojej woli? Swego kaprysu?
I na tym
polega wtedy bycie artystą.
W tle stoi
odrzucenie samej idei prawdziwych, obiektywnych wartości i przeświadczenie, że
to, co uchodzi za wartość, że wartości są tylko wytworami człowieka,
arbitralnymi produktami jego decyzji. A więc, że w gruncie rzeczy wartości nie
istnieją, że nic takiego nie ma. Ostateczne są ustanowienia, decyzje, wybory…
„wymysł tylko i obmysł”. Moje ustanowienia, moje decyzje, moje wybierające ja.
Dandyzm.
Destrukcyjne
konsekwencje przeświadczenia, że sztuką jest to, co robi artysta polegają na
tym, że zniszczeniu ulega wtedy sama sztuka stając się, rzekomo, czymkolwiek.
A przecież,
kiedy to człowiek uchodzący za artystę jest artystą, czy rzeczywiście wszystko,
co zrobi jest dziełem sztuki? Dzięki czemu czynności fizjologiczne bądź
kulinarne, i ich produkty, na przykład one, wkraczają w sferę sztuki? Czy jednak
artysty nie poznaje się „po owocach”, czyż nikt artystą po prostu nie jest, lecz
tylko nim czasem bywa, a mianowicie chociażby wówczas, gdy oddaje się dziełu,
może nawet jeśli mu się ono nie udaje, nawet jeśli nie jest obiektem, ale
dokonanym procesem, spełnianym czy spełnionym działaniem?
7.
W oburzeniu
wobec sugestii łączącej sztukę z destrukcją wyraża się popularny przesąd, iż
sztuka ze swej istoty jest twórcza. Stereotyp ten wyraźnie dochodzi do głosu w
jakże często automatycznie wypowiadanych formułach typu „sztuka jest taką
dziedziną twórczości, że…”. Pojęcie sztuki destrukcyjnej wydaje się z tej
perspektywy wewnętrznie sprzeczne.
Podobnie
artystów trafiających na strony podręczników historii sztuki zwykło się
traktować na klęczkach, jako święte figury. Zapomina się, że wielkie postacie
historyczne to te, które zaważyły na dziejach świata. Nic więcej, tyle z
wielkości.
8.
Dla
filozofii, która odrzuca kategorie aksjotyczne jako metafizyczne iluzje, która
obywa się bez idei dobra czy zła, myśl o destrukcyjnym dziele sztuki nie jest
już nawet metaforą obecności zła w sztuce.
[9]
„Demaskuje”
ją jako produkt (quasi)religijnej wyobraźni, ustępującej przed urojonym przez
siebie, jakimś „przedustanowionym” (Sartre) systemem wartości. Początek i
ostateczność znajduje w ludzkiej decyzji.
Wtedy sztuką
jest to, co komuś wydaje się być sztuką. Pojęcie pseudosztuki traci sens.
Podobnie jak spór o sztukę, o istotę sztuki (idea prawdy została przecież
porzucona). Liczą się ci, którzy potrafią narzucić innym swoją wizję. Zwycięzcy
mają rację, a racją staje się siła. Sukces miarą. W ten sposób historia ocenia,
czyli pokazuje z kim jest moc.
9.
Oto sposób,
w jaki sposób hollywoodzki „przemysł-sztuki” nie staje „poza dobrem i złem”.
Zwycięża dobry, to znaczy widz odczuwa satysfakcję z dokonującego się na jego
oczach powolnego konania złego, z unicestwienia. Widz zaspokaja swą żądzę
odwetu.
10.
A jednak
człowiek staje na rozdrożu pomiędzy destrukcją a twórczością nawet wówczas, gdy
w odniesieniu do świata i swej własnej egzystencji kategorie dobra i zła ukażą
się mu jako puste, nawet wówczas, gdy starcza mu siły i odwagi, by wyobrazić
sobie, a może nawet na to by rozpoznać taką właśnie absurdalność świata i
egzystencji: poza dobrem i złem, poza sensem i bezsensem, poza wartościami,
obojętne czy to pozytywnymi czy negatywnymi.
To wówczas,
gdy człowiek staje przed awartościowym, asensownym i aetycznym istnieniem, na
tym poziomie, wobec nagiego, samego li tylko faktu istnienia (nieważne czego)
podejmowana jest fundamentalna, a nieunikniona decyzja człowieka. Także artysty,
bowiem w tym punkcie zaczyna też wszelka sztuka. To fundamentalny wybór podjęty
jeszcze bez względu na jakiekolwiek wartości, bo przecież tam, gdzie o żadnych
wartościach nie ma mowy. Bez myślenia według wartości.
Jakie jest
albo-albo owej fundamentalnej decyzji? To albo afirmacja, albo negacja. W obu
wypadkach bezwarunkowa, niczym nie uargumentowana. Bez żadnej racji.
Albo
błogosławieństwo, albo przekleństwo. Wypowiedziane nie wobec tego czy owego,
lecz wobec istnienia (nie)istnienia?) samego.
11.
Dzieło
zrodzone z negacji, pogardy i przekleństwa, samo jako wyraz przekleństwa, samo
jako przekleństwo, nie jest niczym wyjątkowym. Występuje najczęściej w masce
pasji i szczerości (szczerości, chętnie mylonej z prawdą).
W wypadku
sztuki destrukcyjnej nie chodzi tylko o przeklęcie czegoś, tej czy innej rzeczy.
Sztuka ta wyrasta ostatecznie z fundamentalnej negacji, gdzie nic uchodzi za
lepsze niż coś. Wybiera nicość, i wszystko, co ku niej prowadzi.
12.
Ideał mocy twórczej osiąga pełnię w odrzuceniu samej idei piękna. Z
gruntu jest mu obca. Ta otwiera się bowiem na coś, czego człowiek zrobić, mieć
czy użyć nie może. Na coś, co w naszej mocy nie leży, co wykracza poza porządek
mocy. Tam łaska.
Czy odrzucenie idei piękna (nie) oznacza zgody na przemoc? Chociażby
wobec samego siebie? ■
(Wieczysta, 20 maja 2004.)
Przypisy:
[1]
Tymi słowy zwraca się czerwony rewolucjonista do mieszczańskiej
inteligencji: „Cała wasz kultura jest zgniła! Rozpieprzymy ją w drobny
mak i stworzymy inną, nową. A jak będziecie nam przeszkadzać – to
zmieciemy was z drogi” (Aleksander Sołżenicyn,
Archipelag GUŁag 1918-1956,
przeł. Jerzy Pomianowski, Nowe Wydawnictwo Polskie, 1990, t. II, s.
772).
Pytanie o analogię takich manifestów do ducha rewolucji, niszczącej
przecież wszystko, co staje na jej drodze ku nowemu światu, pytanie
takie nie sprawiało kłopotu ani tym, którym duch rewolucji się udzielał,
ani tym, których uspokoił fakt odrzucenia przez dyktatury artystów
awangardowych i ich produkcji.
[2]
Ideał mocy twórczej oraz przeciwny mu ideał łaski twórczej
najszerzej określam i dyskutuję w:
Janusz Krupiński,
Intencja i interpretacja,
ASP, Kraków 2001.
[3]
C. K. Norwid, Stygmat.
Nowela. Część II; cytuję za Pisma wybrane, PIW, Warszawa 1980, t.
IV, s. 134-135.
Działanie takie Norwid nazywa tam także „przemysłem-sztuki”.
Najpewniej słowo „przemysł” włącza do rodziny „wymysł” czy „obmysł”,
analogicznie je buduje i pojmuje. Nawiązuje do przemyślności, a w tej
spryt, kalkulacja, chytrość, cwaność jakaś?
[4]
To rozbujanie warto byłoby prześledzić w wypowiedziach Duchampa
dotyczących readymade. Duchampa, który, o czym w tym kontekście należy
pamiętać, znalazł siebie w myślach Pyrrona z Elidy, starożytnego
sceptyka, który głosił, że „nic nie jest bardziej tym niż owym” (te
korzenie Duchampa odnotowuje Calvin Tomkins, w:
Duchamp. Biografia, przeł.
Iwona Chlewiska, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań, 1996, s. 115).
[5]
I tego się pragnie. Duchamp – „gotowy, aby być gwałconym i
gwałcić”? – chce „uchwycić rzeczy, tak jak penis jest pochwycony przez
pochwę” (cyt. za Tomkinsem, tamże, s. 382, 413).
[6]
Stockhausen mówił, że istnieją dzieła sataniczne, że istnieje
sztuka lucyferyczna. Broniąc swej wypowiedzi kompozytor nadto pisał:
„definiuję Lucyfera jako kosmicznego ducha rebelii i anarchii. On używa
swej inteligencji po to, aby zniszczyć stworzenie. Nie zna miłości”.
Atak na WTC Stockhausen określił jako „Lucyfera największe dzieło
sztuki”.
[7]
Etykietka „To jest sztuka” czyni coś dziełem sztuki. Argumentuje
to szerzej Thierry de Duve w Kant
after Duchamp, gdzie między innymi czytamy: “Readymade is nothing
but a work of art.
Reduced to this label [«This is a work of art»]” (MIT, Cambridge MA,
London, 1996, s. 418).
[8]
W sprawie nominalizmu Duchampa Thierry de Duve pisze także w:
Pikturaler Nominalismus.
Marcel Duchamp. Die Malerei und die Moderne,
Verlag Silke Schreiber, München, 1987.
[9]
Z takiej perspektywy przekonanie Nowosielskiego, iż
Ukrzyżowania Bacona są
„manifestacjami zła” wskazującymi „na to, iż Antychryst już osobowo
działa w naszej świadomości” uchodzi za przywidzenie charakterystyczne
dla człowieka o wyobraźni uwiedzionej przez religijny mit (zob. „Zło w
sztuce i w życiu”, w: Zbigniew Podgórzec, Mój Chrystus. Rozmowy z
Jerzym Nowosielskim, Wydawnictwo Łuk, Białystok, 1993, s. 12-20).
Czy same pojęcia destrukcji i twórczości nie zakładają pojęć,
odpowiednio, zła i dobra? ■
|