(druk w: Wiadomości ASP w Krakowie, Nr 13, 1999)
janusz krupiński
Religijność artysty
Kilka uwag na marginesie pracy dyplomowej Joanny Rączki
Spisuje te kilka uwag na temat religijności artysty z myślą o pracy dyplomowej
Joanny Rączki (praca ta składa się z dwu części, rzeźbiarska nosi tytuł
„Modlitwa”, pisemna nosi tytuł „W poszukiwaniu hezychii”).
Praca pisemna Joanny Rączki nie jest „autokomentarzem”, nie jest po
prostu autorskim komentarzem do jej własnej pracy rzeźbiarskiej, pisanym dopiero
po wykonaniu rzeźby (z konieczności, dla zadość uczynienia wymogowi stawianemu
dyplomantom). W swych rozważaniach szuka ona idei, które pozwoliłyby jej odnieść
się w bardziej odpowiedzialny sposób do pojedmowanego zadania artystycznego i
dopiero w ten sposób znaleźć także właściwe słowa opisu, komentarza. Autorka
poświęca uwagę pewnym ideom, do których stosunek określa jej postawę i sposób
rozumienia powstającej rzeźby. Związek obu prac staje się oczywisty. jeśli
zauważymy, że jej tekst, „W poszukiwaniu hezychii”, jest przede wszystkim próbą
namysłu nad istotą modlitwy, zaś praca rzeźbiarska, nie przypadkowo, ukazuje
modlące się postacie. W świetle tekstu nie tylko wybór tytułu pracy
rzeźbiarskiej, ale sam sposób rzeźbienia jest tym mniej przypadkowy, a tym
bardziej istotny.
Uderza powaga, z jaką niektórzy młodzi artyści
– jeszcze nie przystosowani, jeszcze nie unormowani, nie ustaleni,
jeszcze nie obrośli tłuszczem znieczulenia, jeszcze nie letni od kulturalności,
których jeszcze coś zadziwi, jeszcze swego lepiej nie wiedzą, jeszcze nie są
doświadczeni w sposób, w jaki się ma swe doświadczenia, jeszcze nie pilnują
swych granic, jeszcze ironia nie oddala ich od wszystkiego – fundamentalne
pytania egzystencjalne człowieka wiążą z istotą sztuki. Po wielkie słowa nie
sięgają dla igraszki czy z zauroczenia, przeciwnie, bez patosu i pozy, nawet z
obawą i lękiem, wypowiadają je całą swoją istotą, swym dziełem.
A jednak... Jak ocenić to zaangażowanie? Gdy tu, na Akademii, w Polsce,
ktoś wypowiada słowo „modlitwa”, i rzeźbi lub maluje klęczącą postać, czy gdzieś
tam w tle naszej świadomości nie rozlega się ironiczny śmiech Styki?
1. „Nie na kolanach”
„Nie maluj mnie na kolanach, maluj mnie dobrze!” – z taką radą miała się zwrócić
do Styki Najświętsza Panienka.
Powiedzonko to cieszy się uznaniem wśród polskich artystów. W porę wypowiedziane
w magiczny, w miażdżący sposób kończy wszelką dyskusję. Pobożni sięgają po nie
broniąc swej niezależności. Bezbożni artyści czują się z jego pomocą
rozgrzeszeni. Bez skrupułów mogą wziąć na warsztat temat sakralny, religijny.
Mogą wziąć kościelne zlecenie.
Broni sztuki dewocjonalnej. Czy nie wyklucza sztuki religijnej?
Być może powiedzonko Styki w jakiejś mierze jest trafne. Przynajmniej o ile
kojarzy się z nim myśl, że twórcza postawa artysty wymaga szczególnego rodzaju
dystansu w stosunku do przedmiotu, w stosunku do tematu. Rzeczywiście, raczej do
okresów upadku sztuki należą te, w których zaangażowanie artysty polegało na
próbie załatwienia czegoś w świecie, na próbie wywarcia wpływu na bieg rzeczy
czy bieg myśli (w szczególności, w kierunku uznanym za pożądany). Przykład
sztuki na usługach propagandy politycznej czy religijnej jest tu chyba
wystarczającym. W duchu tak pojętego zaangażowania dobrze namalować Panienkę
znaczyłoby rzucić widza na kolana, na ziemię. Albo unieść do nieba. Ten efekt,
powalenia czy uniesienia, zadowoli propagandzistę. Na tym polega skuteczność,
siła perswazji, wywoływanie wrażeń i duchów. To się nazywa działaniem. Z prawdą
i prawdziwością nie ma to wiele wspólnego. Raczej z iluzją, z grą pozorów.
Naiwność powiedzonka Styki, a także wszystkich jego adoratorów, polega na tym,
że za dorzeczną bierze się sytuację, w której Najświętsza zwraca się
samoosobiście do artysty, ukazuje się mu, staje czy stawia się przed nim...
Innymi słowy, naiwność powiedzonka Styki polega na tym, że wyobraża ono
sytuację, w której artysta po prostu najświętszą postać przed sobą widzi (w
szczególności ot tak, jak się widzi modelkę w pracowni, jelenia na rykowisku,
czy choćby Yeti w śnieżycy) i ją maluje.[1]
Zgodnie z tym wyobrażeniem – artyście
pozostaje tylko oddać to,
n a co patrzy, co
widzi i ma p r z e d
sobą.
[2]
Pomyślmy o tych, którzy żyli obok Marii i Jezusa, mogli na nich patrzeć,
przyglądać im się (oglądać, obserwować, analizować, studiować... – wymienić
można tu wszystkie umiejętności właściwe dla warsztatu artysty). Ilu spośród
świadków życia Jezusa i Marii widziało świętość którejkolwiek z tych postaci?
Kto w człowieku o imieniu Jezus widział Chrystusa (greckie christos,
odpowiada hebrajskiemu mesjasz, znaczy „pomazaniec”), bogo-człowieka,
Boga? [3]
Czy zbliża się do natury, do istoty człowieka malarz, który potrafi go „dobrze
namalować”? A zwłaszcza, jeśli natura ta miałaby być boska?
[4]
Kto patrzy n a
twarz Jezusa, ten nie spotyka boskości. Być może spotyka ją spojrzenie
w twarz, wtedy jednak
twarzy, tej „pierwszej”, na którą można patrzeć, już się nie widzi. (Czy
Spotkany, Obecny uwalnia się od formy, spoza której się zjawia, spoza której
wychodzi naprzeciw, poprzez którą się objawia?)
Maksyma Styki nic o tym nie wie, i tam nie sięga.
Jeśli w ogóle sztuka to, co boskie, chociaż przeczuwa, to malowanie lub
rzeźbienie, jako proces duchowy, są raczej medytującym odkrywaniem i budzeniem
tej cząstki czy strony człowieka, która o boskość pyta.
2. Objawienie
To, co istotowe, prawdziwe – to, czym coś w swej istocie naprawdę jest (co,
naprawdę jest, czyli, w gruncie rzeczy, to, co święte objawia się artyście
dopiero w procesie tworzenia, wraz z powstającym dziełem.[5]
Sam ten proces jest objawianiem (się). Treść jest immanentna w ten sposób
powstałemu dziełu (może nawet jego formie?).
Nawet w wypadku tego, co boskie nie jest
tak, że objawienie dokonało się w przeszłości, raz na zawsze. Nie, nie jest
czymś, z czym można się wcześniej zapoznać, o czym można się dowiedzieć,
„poinformować”, a co artystom pozostałoby ująć w formę, oddać artystycznie.
Dzieło nie wyrasta z potrzeby (artystycznego) zakomunikowania czegoś.[6]
Nie jest formą przekazu. Artysta nie
oddaje czegoś, lecz oddaje się czemuś. Objawienie jest zawsze czymś osobistym,
zawsze dotyczy kogoś, kto w tym samym ruchu zostaje pochwycony przez jego sens,
podejmując je, sam się przemienia. Artysta nie oddaje go, lecz sam oddaje się
mu. Włącza się w to, co obraz uobecnia. Dopóki treść objawienia nie staje się
cząstką ciebie, dopóty nie masz do niej w ogóle dostępu (dlatego dzieło tworzy
artystę – jak z artystą, tak i z tzw. „odbiorcą”).
Maksyma Styki nic o tym nie wie, i tam nie sięga. Artystę stawia w roli kogoś do
wynajęcia, gotowego podjąć każdy temat.
3. Religijność
Myli się, więc każdy, kto na podstawie pierwszego wrażenia – słysząc słowo
„modlitwa” i widząc klęczącą postać rzeźby – zaszufladkuje dzieło Joanny Rączki
jako dewocyjne czy sakralne. Jakkolwiek „Modlitwie” tej zupełnie obca jest
postawa religijnej obojętności, to jednak „Modlitwie” tej równie daleko do
banalnej bezbożności przeświadczenia „Bóg nie istnieje”, jak i do banalnej
pobożności przeświadczenia „Bóg istnieje”. Cząstką religijnej nieobojętności tej
„Modlitwy” jest ateizm, niepewność.
Religijną obojętność wykazuje człowiek, dla którego nie istnieje pytanie o
istnienie czy nieistnienie Boga. Dla którego pytanie to nie jest żadną udręką.
Modlitwa – hezychia, medytacja, kontemplacja, wyciszenie, odosobnienie,
wycofanie ze świata do wnętrza, skupienie... Powściągliwość a nie pasja. Tak
pojęta postawa duchowa, takie nastrojenie wewnętrzne jest wspólne zarówno dla
religii, jak i dla sztuki. Gdzieś tam leży wspólne im źródło. Czy źródło to
jeszcze bije? Czy zostało zasypane?
Religijna postawa, religijność, wydaje się jednak wcześniejsza niż wszelkie
religie. W tym sensie określenie „religijny” nie musi znaczyć „związany z jakąś
religią” (tym mniej z religią w sensie jakiegoś wyznania czy instytucji). To
autentyczne religie możliwe są dzięki religijności. Religijność jest raczej
pewnym stanem duszy czy ducha, pewnym nastrojeniem, jest właśnie pewną
wewnętrzną postawą polegającą na... Na czym? Lekcja etymologiczna wnosi tu ważną
sugestię. Od dawna rdzeń religio i religiosus upatruje się w
słowach religere i relegere, a więc w „starannym uwzględnianiu”,
„troskliwym baczeniu”, „sumiennej uważności”, „oddaniu sprawiedliwości”, bądź w
słowie relegare, a więc w „ponownym jednoczeniu”[7].
Mogłoby by to znaczyć, że istotą religijności jest otwartość człowieka na coś
innego – na Inne – z czym się on jednoczy się. Dość mówić o otwartości, gdyż w
niej kryją się, wymagane przez nią: sumienna uważność, troszczące się baczenie,
podejmujące uprzytamnianie sobie... Co więcej, oznacza to, że religijność jest
ruchem wyjścia naprzeciw, przekraczaniem siebie, ku Innemu.[8]
Powszechnie, kategoria działania uchodzi dziś za adekwatną wobec sztuki.
Kontemplacja stała się synonimem pasywności, bierności, nic już nie robienia,
ucieczki.
Dzisiaj artysta coraz częściej daje się wciągnąć w wir świata, chce się wybić
pośród jego zgiełku. Chce działać, czynić, uderzać. Sam chce być wydarzeniem.
Wychodzi na ulicę, na strony gazet, na ekrany...
[9]
Czyż nadgorliwość, rozgorączkowanie, produkcja pomysłów i eksperymentów, czcza
rytualność, figurkowatość i pomnikowość, pustosłowna wylewność form, dążenie do
inności, nie urągają Tajemnicy (tajemnicy Innego), czy nie brną w bluźnierstwo i
kicz? W ten sposób zadaje się gwałt Niewidzialnemu, nadaremno bierze Jego imię.
4. Wiara / niewiara
Pretekstem dla spisania tych kilku myśli, jak wspomniałem, była praca
rzeżbiarska Joanny Rączek, przedłożona na Wydziale Rzeźby, gronu profesorskiemu,
wśród którego nie brakło i kogoś dumnego z powodu swej niewiary (schlebiającego
sobie, że już wyrósł z zabobonów rodzinnej wioski i na kościóły patrzy z
pożałowaniem), nie brakło kogoś, kto dla kościołów z fabrycznym zapałem
produkuje dewocjonalia. Autorka zdawała sobie z tego sprawę, że zdobywa się na
coś, co może spotkać się z ironią. Jej praca,
jak można podejrzewać, zrodzona była z sytuacji zwątpienia. Człowieka,
który chociażby padł na kolana, to nawet
z kolan wcale żadnej boskiej postaci nie widzi. Niemniej w tym wypadku, jak
można podejrzewać, była to sytuacja artysty, który nie oddaje czegoś, co ma
przed sobą, lecz który zmaga się z sobą i swą myślą o niewidzialnym. Z ideą
Niewidzialnego.
Ta praca rzeźbiarska, zatytułowana „Modlitwa” mówi o człowieku, nie o Bogu.
Modlitwa poprzedza wiarę, wiara zaś jeszcze wcale nie oznacza widzenia Boga. W
tak pojętej modlitwie jest tylko myśl o wierze.[10]
Joanna Rączka pisze:
„Mam świadomość obecności w swoim myśleniu dwóch porządków [tendencji?],
wzajemnie się wykluczających, dwóch antagonistycznych wizji świata – ufności
Bogu i niepokojącej niewiary, albo raczej trwożnej nieobecności wiary w każdym
aspekcie życia. Modlitwa jest mostem, który je łączy, osią symetrii, gdzie po
jednej stronie jest świat, po drugiej ten sam świat – przenicowany”,
i zamyka swą myśl cytatem z wiersza Czesława Miłosza O modlitwie:
Ten most prowadzi na brzeg
Odwrócenia
Gdzie wszystko już na opak i słowo „jest”
Odsłania sens przeczuwany ledwo.
■
Przypisy:
[1]
Oczywiście nie zajmuję się tu kwestią Objawień Maryjnych. W żaden
sposób.
Dodam zarazem, że rozważania tu (na akademii) prowadzone z natury rzeczy
powinny zachować bezstronny punkt widzenia. Neutralny, a nawet świecki
(laicki), ale, uwaga, tym samym wcale nie laicystyczny (laicyzm jest
wyznaniem, stanowi kryptoreligijną doktrynę, sam stanowi zaprzeczenie
bezstronności).
Tylko laicystyczna alergia odrzuca nawet same pytania, które z jej
przeczulonej perspektywy wydają się posiadać religijną inspirację,
przykładowo wymieńmy takie: czy wizja, objawienie lub łaska są
kategoriami artystycznymi; czy na twórcze doświadczenie artysty nie
składa się wizja lub objawienie (czego, to inna sprawa);czy stosunek
artysty do czegoś, czego obraz on tworzy, nie jest podobny do
kontemplacji lub medytacji? Natomiast bezstronność nie może z góry
wykluczać nawet tej możliwości, że sztuka w swej istocie jest religijna,
że religijność stanowi istotny rys twórczej postawy artysty. Brakiem
bezstronności byłoby natomiast utożsamienie stwierdzenia
z jakąś oceną.
Jeśli nawet bez cienia sceptycyzmu rozważy ktoś przykład Objawień
Maryjnych, to również i w tym wypadku (o ile cokolwiek można tu sądzić)
nie ma mowy o jakimś zwykłym patrzeniu na coś zewnętrznego (tym bardziej
„obcego” czy „cudzego”, „nie mojego”) i widzeniu tego.
Rafael, jak twierdzi, wymodlił sobie widzenie Matki Boskiej, wreszcie
pewnej nocy przejrzał, ukazała mu się, wreszcie mógł malować jej obraz
(zob. P. Florenski, Ikonostas, Białystok 1997 (III wyd.), s. 139
i n.).
Co znaczy jednak tu „ukazać się”, skoro w żadnym z obrazów Rafaela
przedstawiających Matkę Boską nie rozpoznała wieśniaczka, Bernadetta,
której Najświętsza objawiła się w Lourdes (zob. A. Malraux, Głowa z
obsydianu, Warszawa 1978, tamże zapis rozmowy, jak toczyli na ten
temat Picasso i Malraux, s. 72 i n.)
Myśl, że Świętą Postać można odkryć, oglądać i analizować w taki sam
sposób, jak czynią to badacze nieznanych gatunków, czy jak chcieliby to
uczynić poszukiwacze Yeti, myśl ta uwłacza samej idei świętości. Warta
tyle samo, co oczekiwanie, by następnym razem dzieci z jakiegoś
Međugorje były wyposażone w aparaty fotograficzne.
[2]
Maksyma Styki głosi, implicite, że artysta może malować lub
rzeźbić Najświętszą Postać. To nie tylko skrót myślowy czy językowy.
Taki sposób wyrażania się przenosi z sobą błąd naiwności. W
rzeczywistości, artysta może malować lub rzeźbić tylko
o b r a z
Najświętszej Postaci (nawet jeśli obraz jest jej uobecnieniem). Co
więcej, obraz jest zawsze nie tylko obrazem czegoś lub kogoś ale także
obrazem dla kogoś, komu przezeń obecnym staje się owo coś czy tamten
ktoś. A więc zależy także od punktu widzenia, postawy, wrażliwości,
umysłowości, nastrojenia tego kogoś, dla kogo jest... W szczególności
takiej, gdy on, patrzący, stara się sam zniknąć, pozbyć się własnego ja,
wprawić się w stan wewnętrznej pustki (brak myśli, oczekiwań, pragnień,
projektów itp.).
[3]
Jak się sądzi nawet pierwsi chrześcijanie, świadkowie życia Jezusa, nie
w pełni zdawali sobie z tego, czego doświadczyli przebywając z nim.
Bodajże dopiero Ewangelia wg św. Jana (w jakieś 100 lat po narodzinach
Chrystusa) wyraża jednoznacznie przeświadczenie, że Jezus jest Bogiem.
Zamiast jednak powiedzieć, że to dopiero wtórna interpretacja czy
późniejsza redakcja może wcześniej rozważyć warto tą możliwość: to
dojrzewanie jednej interpretacji, to kontynuacja procesu otwarcia się na
uobecniające się, pojęcie i przejęcie wysiłku otwarcia? Jeśli nawet
prawda jest po stronie ateizmu.
[4]
Dostojewski pisze o obrazie, w którym „artysta bardzo dobrze uchwycił”
ciało człowieka niedawno poddanego torturom: „nic jeszcze nie zdążyło
zesztywnieć, więc w obliczu zmarłego przebija nawet cierpienie, jak
gdyby jeszcze teraz przez Niego odczuwane (...) jest tu tylko natura i
naprawdę taki powinien być trup człowieka po tylu mękach, kimkolwiek
byłby ten człowiek”. Postacią przedstawioną w obrazie jest Jezus, tuż po
zdjęciu z krzyża. „Najzwyklejszy trup”, ani śladu makijażu, ani śladu
piękna czy „piękności”, tylko bezwzględność natury, jej prawa śmierci,
„patrzącemu na ten obraz przyroda wydaje się jakąś olbrzymią nieubłaganą
i niemą bestią” (Fiodor Dostojewski,
Idiota, przeł. Jerzy
Jędrzejewicz, PIW, Warszawa 1984, s. 454-455, uwagi te należą do
„Artykułu” („spowiedzi”) Hippolita Tierientiewa, mówią o obrazie
widzianym u Rogożyna; w powieści Dostojewskiego na temat tego obrazu
wypowiadają się również Rogożyn i książę Myszkin, s. 243-244, 256-257;
Dostojewski ma na myśli obraz Hansa Holbeina młodszego Chrystus w
grobie, z roku 1521, który widział w Bazylei, w roku 1867; Rogożyn,
bohater powieści, posiada kopię tego obrazu; nie trzeba chyba tego
dowodzić, że obraz Holbeina w bezpośredni sposób ujmuje problem,
centralny dla chrześcijaństwa, problem wcielenia).
Hippolit wyraża przekonanie, że taki sam obraz Jezus przedstawiał sobą
swoim uczniom po zdjęciu z krzyża, i dodaje: „gdyby sam nauczyciel mógł
był ujrzeć ten swój obraz w przeddzień stracenia, to czy tak samo
wstąpiłby na krzyż i tak samo umarł jak teraz?”.
Myszkin: „Ależ od tego obrazu niejeden może utracić wiarę!”.
[5]
M. Eliade, określa „sacrum” jako to, co naprawdę jest, jako „obiektywną
rzeczywistość”, czyli po prostu jako „rzeczywistość” (znaczyłoby to, że
religijny człowiek unika nierzeczywistości, święty nie żyje
nierzeczywistością), jako „strukturę bytu” lub jako „doskonałe
objawienie bytu” (te dwa
ostatnie określenia padają jednym tchem w: Sacrum i profanum. O
istocie religijności, przeł. Robert Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa
1996, s. 113, patrz także s. 22).
[6]
W ten sposób powstają jedynie ilustracje. Ich treści są zewnętrzne, obce
w stosunku do nich samych (to tzw. „literatura”, „anegdota” w malarstwie
lub rzeźbie). W ten sam sposób powstają, i niczym innym nie są,
„wizualizacje” (jak to się dzisiaj mówi, a od tego słowa zbyt wielu
kręci się w głowie, chodzą nim zaczadzeni).
Nawet Pismo tylko podczytuje sobie każdy, kto czyta je tak „jak się obce
dzieło czyta”, to znaczy, kto nie czyta go w taki sposób, jak gdybyby
było objawiane właśnie jemu, teraz w czytaniu.
Przed dokonaniem dzieła nawet dla artysty nie istnieje to coś, co przez
dzieło się udziela (dlatego żadne dzieło nie jest dokonane ostatecznie).
[7]
Zob. C. G. Jung, O istocie psychiczności. Listy 1906-1961, przeł.
Robert Reszke, Wrota, Warszawa 1996, s. 247 i n. (list z 12 II 1959
roku), C. G. Jung, Psychologia przeniesienia, przeł. Robert
Reszke, Sen, Warszawa, 1993. s. 46.
[8]
W ten sposób transcendencja wiąże się z istotą religijności, łac.
transcendere znaczy: „przekraczać”.
Na co otwiera się postawa religijności? W każdym razie otwierać się
to nie spotykać samego siebie. Chociażby dla tego powodu, to, na
co otwiera się człowiek nazywam Innym, i piszę z dużej litery – aby
wyrazić szacunek, uznanie godności innego, bez którego żadne otwarcie
się na inne nie jest możliwe.
Na co otwiera religijność? Polski rzeźbiarz, August Zamoyski, w tej
sprawie wypowiadał się następująco: „Dla mnie prawdziwe dzieło sztuki, a
nie estetyzująca zabawa w piękno, może być tylko owocem mistycznego
doświadczenia (...) Jest więc w istocie swej komunią (religere)
metafizyczną z Absolutem ...” (List z 4 września 1960 roku do W.
Tatarkiewicza, cyt. za: W. Tatarkiewicz, Parerga, PWN, Warszawa
1978, s. 50-51).
( Otwarcie na to, co inne w pewnym sensie graniczy z niemożliwością,
jakkolwiek jesteśmy tego nieświadomi, to przedmioty, ludzie, świat,
jakich spotykamy, są takimi, jakimi uczyniły ich nasze doświaczenia,
wyobrażenia, oczekiwania, kategorie, nasze formy widzenia i myślenia.
Nawet ukazujące się nam oblicze ukochanej osoby jest raczej tylko echem,
powidokiem naszych własnych pragnień – to je spotykamy, a więc tylko
własne odbicie. W ten sposób inni stają się tylko podłożem, ekranem dla
naszych projekcji. )
[9]
W żadnym razie nie chcę przez to sugerować, iż medytacja czy
kontemplacja nie wymagają żadnych czynności, że są przymiotem jakichś
bezcielesnych istot. Twierdzę tylko, że w ich wypadku czynności nie są
podłożem działania. Modlitwa, obrzęd czy taniec rytualny nie są
bezruchem. (Dlatego też performance, happening, body
art, czy installation – jako sztuki akcji – nie mogą być a
priori, uznane za obce medytacji czy kontemplacji.)
[10]
Autorka cytuje Oskara Miłosza: „Czekać na wiarę, żeby się modlić, to
stawiać wóz przed koniem. Nasza droga wiedzie od tego, co fizyczne, do
tego, co duchowe”. ■
|