startmoje tekstymoje publikacjemoje przekładyobrazylekturydyplom |
druk w: Rzeczy, Kraków, nr 2 1999.
janusz krupiński
(Nie-)zależność designu
Z ironią zapytałem, cóż to za wzornictwo, którego muzą jest przemysł.[1]
Pytanie to oczywiście uderza w sens wzornictwa, określanego mianem
„przemysłowe”.
Poruszyłem szereg kwestii. Przypomnę niektóre:
1.
Czy nazwa krakowskiego wydziału („Form Przemysłowych”) jest poprawna? Czy tylko
w stosunku do postronnych jest myląca, czy tylko dla niewtajemniczonych jest
karkołomna?
2.
W jakim znaczeniu „komunikacja wizualna” jest poddziedziną wzornictwa
przemysłowego?
3.
Czy autentyczne wzornictwo znajduje racjonalny grunt w ergonomii, i jest „po
prostu” projektowaniem ergonomicznym?
4.
Czy pojęcie wzornictwa przemysłowego jest pojęciem istotnym? Czy podkreśla ono
tylko metodę wytwarzania? Czy przemysł jest tylko neutralnym środkiem?
5.
Jaki jest duch przemysłu, to znaczy, jaki typ mentalności wytwarza i narzuca
system przemysłowy? Jakie wyobrażenie człowieka, a więc jakiego człowieka,
niesie z sobą i ukształca ta mentalność? Jaki charakter przedmiotów, jaki typ
kontaktu z przedmiotem, i jakie oczekiwanie wobec przedmiotów odpowiadają tej
mentalności?
W tle tych pytań było, jak sądzę nie tylko moje, odczucie, że wiele procesów
zagraża tożsamości krakowskiego wydziału.
To prawda, me odpowiedzi, a przede wszystkim same pytania, które stawiam,
w trzeźwych oczach muszą uchodzić za absolutnie wydumane. Czyż do oczywistości
współczesnego świata nie należy „wzornictwo przemysłowe”, a więc, w gruncie
rzeczy „industrial design”? Oczywistość podpowiada: „Przecież nie w Krakowie
wymyśliliśmy sobie tą dziedzinę, domaga się jej wielki świat! My nadążamy za
wielkim światem!”.
1. Cud! Jest polemika. Jest pismo!
Radość to wielka, Michał Drożdż
wchodzi w spór! Nakreślił swą „Obronę przemysłowości” w pierwszym numerze
„Rzeczy: o dizajnie”. To przełomowy fakt.
Drożdż nieśmiało podejmuje się tego zadania. Nieśmiało, skoro nie
dotychas nie zrobił tego „nikt z większym doświadczeniem”. Rzeczywiście, nikt.
(Czy „doświadczenie” pomaga, to osobny problem, zapewne doświadczenie może być
tylko obciążeniem, może zamykać w sobie właściwym horyzoncie.)
Nieśmiałość Drożdża wydaje się mi jednak niepotrzebna. Podobnie jak użyte przez
niego wielokrotnie zwroty typu „pan”. Kiedy trwa autentyczny spór liczy się
tylko trafność użytego argumentu, a nie pozycja kogoś, kto się wypowiada.
Natomiast wówczas, gdy dzieje się inaczej, nie chodzi już o prawdę, a tylko o
towarzyskie „układy”. O fronty, plecy itp.
Rzeczywiście, kwestię stosunku wzornictwa i przemysłu stawiałem w
nadziei, że zostanie szerzej podjęta, przede wszystkim przez profesorów Wydziału
Form Przemysłowych ASP w Krakowie. Czyż
nam wszystkim nie chodzi o wzornictwo, o Wydział, o jedno dobro? Ma nadzieja
była jednak naiwna i megalomańska. Naiwna, skoro przecież nie tylko w Krakowie,
ale w całej Polsce – otwarcie – nikt się o wzornictwo (o sztuki użytkowe, o
sztuki projektowe) już od dawna nie spiera. Megalomańska, skoro wyobrażałem
sobie, że właśnie swym tekstem przełamię tę ciszę.
Grobowa to cisza? Przed burzą? Niemota martwota?
Zaznaczyć przy tym muszę, że za poważny spór intelektualny uważam dopiero ten,
który przyjął formę zapisu. Gdy przyjął zobiektywizowaną formę, dostępną
postronnej analizie i krytyce. Gdy chociażby sam nosiciel czy autor myśli
potrafi ją powtórzyć, rozważyć. Przemyśleć „na chłodno”, ze względu na samą jej
treść, ze względu na jej obiektywną zawartość.
Powtórzcie komuś co powiedział, a okaże się, jakże często, że zaprzeczy, że
odetnie się od tej myśli. Nie to nie on. Powie: „Tak, ale...”. Słowem każdy z
nas, gdy wreszcie zobaczy swą myśl (np. przed sobą „na kartce”) – myśl, którą
dotąd myślał, myśl która go ogarniała, która go nosiła – wreszcie ma szansę, by
od niej się uwolnić.
Myśl formuje się w sformułowaniach.
Myśl, która nie została sformułowana, ukształcona, a tylko majaczy, zostaje
stracona. Jeśli nawet mignęła pięknym blaskiem. Zostaje mignięcie, błysk. Próżny
zachwyt. Oślepienie.
[2]
W Polsce nie ukazuje się pismo, w którym byłoby miejsce na namysł, refleksję nad
designem. Pismo, w którym byłoby miejsce na prezentację idei, myśli związanych z
designem. Na krytykę, spór, dyskusję. Nie ma takiego miejsca. Nie odczuwa się
takiej potrzeby.[3]
Trafiają się, co najwyżej monologi
(monolog ze swej natury nie kieruje się oczekiwaniem na głos innych, jest głosem
kogoś, kto swoje wie).
I oto ukazały się „Rzeczy”! Chwała
Drożdzowi, chwała Leraczykowi! Oby ich inicjatywa została podjęta przez
środowisko! Profesorowie, projektanci, studenci: nie zaduście jej w zarodku tą
morderczą kwalifikacją: „Aaa, to pismo studenckie!”. Zarabiający na życie:
porzućcie uśmieszek swego pytania: „A ile oni płacą za stronę?”, zostańcie sami
ze swą swym „Nie mam czasu pisać, muszę zarabiać na życie”. Skoro możecie nie
mieć czasu na namysł?
Największa strata polega na tym, że wypowiedzi wielu spośród nas zatrzymują się
w fazie towarzyskiej rozmowy. Że nie zapisane tracą możliwość szerszego
oddziaływania. Giną. Zaś sam fakt ich
n i e publikowania, chcąc
nie chcąc, utrwala klimat antyintelektualny. I podtrzymuje wrażenie, że
refleksja nad designem jest czymś nieistotnym dla samego designu. Że nie ma się
o co spierać...
2. Spór
No to do rzeczy.
Po prawdzie wszystkie teksty zamieszczone w pierwszym numerze „Rzeczy”,
włącznie z „Odpowiedzialnością” Drożdża, podtrzymują mą krytykę przemysłu. Za
jednym wyjątkiem. Jest nim właśnie „Obrona przemysłowości”.
2.1. „Panowanie komersu”
Punktem wyjścia mych uwag uczynię bliskie mi wezwanie: „Walczyć winniśmy
... z ... ocenianiem przedmiotów według wielkości ich sprzedaży” (s. 5). Wątpię
jednak, czy ten typ oceny, jak twierdzi Drożdż, jest tylko „dalekim skutkiem
działalności ducha przemysłu”. Przemysł, system przemysłowy jest wpierw
zjawiskiem ekonomicznym, a nie technologicznym, i jako taki naczelną kategorią
musi uczynić sprzedaż.
To Raymond Loewy (klasyk designu) głosi „Its good design if it sells” („To dobry
design jeśli sprzedaje”).
To wielka, „święta”, Międzynarodowa Rada Stowarzyszeń Wzornictwa Przemysłowego
(ICSID), w swych wytycznych dla szkół wzornictwa szerzy, jako wzorcową,
następującą definicję: „Wzornictwo przemysłowe nadaje technologii postać
użyteczną i budzącą uznanie, a przez to czyni ją sprzedawalną”.
Przy pomocy takiej kryptoautoreklamy sprzedają się sami designerzy.
Przemysłowcom obiecują sukces. (Pisałem o tym szerzej w „czerwonej książeczce”,
w podrozdziale „Ekonomizacja designu”; niestety polemika Drożdża, zresztą nie
tylko w tym punkcie. nie zdradza znajomości mego tekstu i poglądów tam poddanych
krytyce.[4]
)
Jeśli jednak nawet Drożdż wierzy w swój postulat walki z tendencją do
absolutyzacji ekonomicznej oceny przedmiotu, to jednak jego kłopotem pozostanie
próba pogodzenia tego postulatu ze swymi własnymi słowami: „Dizajn jest tą
dziedziną twórczości, w której sukces zawodowy jest sprawą ewidentnie
komercyjną” (s. 4).
Czy zbiegi okoliczności, humory ludzkie nie mogą sprawić, że nie sprzeda
się coś, co jest dobre? Czy w bestsellerze nabywca widzi to, co jest jego
rzeczywistą wartością (jeśli w ogóle on taką posiada)?
Na szczęście w dziejach designu można wskazać przedmioty, które
jakkolwiek nie cieszyły się komercyjnym sukcesem, które nawet nie były ani
ergonomiczne ani szczególnie udane technologicznie, tym niemniej odegrały rolę
przełomową, ustalały pewien wzorzec, inicjowały nowe podejście, otwierały
kierunek (również na nowe materiały, nowe technologie). Znanym przykładem jest
czerwono-niebieskie krzesło Rietvelda (1918).
Co więcej. Jak sądzę, na dziejach designu mogą odcisnąć swe piętno,
wpłynąć na ich kierunek, również projekty utopijne, „absurdalne” (w stosunku do
panującej normy oczywistości). Rolę inspirującą mogą spełnić czysto konceptualne
wizje kreślone bez ograniczenia realizowalności. Szkice kreślone w sposób
zupełnie bezinteresowny. Wizje krytyczne wobec „całego świata”. Żałować tylko
można, że środowisko projektantów wzornictwa obywa się bez własnego pisma –
własnego, to znaczy n i e
obliczonego na postronnego odbiorcę-klienta (obojętne czy szerokiego, jak
rzesze pań domu, czy wąskiego jak biznesmen). Dzięki takiemu pismu wizje takie
mogłyby „zaistnieć”.
Zmyślam? Najlepsze „burze mózgów” organizuje sam przemysł, to on łaknie
rewolucji?
2.2. Miejsce ergonomii. Ergonomizacja wzornictwa
„Czy ergonomia jest takim złem? ... Czy będziemy mogli skupić myśli na
Rzeczach Wyższych siedząc na niewygodnym krześle?” – takie pytania, jak sam
sądzi retoryczne, stawia Drożdż (s. 5). Tymczasem są to pytania retoryczne tylko
na gruncie ducha, mentalności, która powołała ergonomię do istnienia.
Trzeba było, by człowiek odkrył (!) wygodę i uczynił ją wartością, by powstały
warunki dla narodzin i rozkwitu ergonomii (w fabryce racją ergonomii jest
wydajność). Zresztą w potocznym języku „ergonomiczny” znaczy tyle co „wygodny”.
Natomiast twierdzenie, że przedmiot wygodny „nie hołduje naszej przyjemności
lecz likwiduje naszą nieprzyjemność” (s. 5), jak sądzę, nie da się pogodzić ze
znaczeniem słowa wygodny. Kiedy to mówimy: „Ach, jaki wygodny”? Czy być może
„logika” przyjemności nie jest nawet taka, że brak nieprzyjemności (a tym
bardziej jej likwidacja) jest przyjemnością?
Przeciw przyjemności mam tyle samo co przeciw bólowi. Ta pierwsza jest
„bodźcem pozytywnym”, druga „bodźcem negatywnym”. Nie różnią się pod jednym
istotnym względem. Jakim? Zarówno „marchewka” jak i „kij” są formami
zniewolenia, przymusu, manipulacji. Przyciąganie i odpychanie. Tu i tam to samo
prawo bodźca i reakcji. Przyczyny i skutku. „Marchewka” jest o tyle bardziej
przebiegłą formą zniewolenia, że zniewalany, gdy tylko złapie zapach, sam jej
pragnie. Sam się oddaje. Jeszcze jest wdzięczny. (W sowiecjalizmie więcej było
„kija”, w kapitalizmie więcej „marchewki”.)
Swe pytanie, „Czy będziemy mogli skupić myśli na Rzeczach Wyższych
siedząc na niewygodnym krześle?” Drożdż formułuje przyjąwszy obok twierdzenie
(rzekomo moje), iż „przemysł zaspokaja zwierzęce potrzeby człowieka”. Z czego
wynika to sąsiedztwo, tego pytania i tego twierdzenia? W czym tkwi ich związek w
myśli Drożdża. Pokażę odrzucając tą myśl:
Otóż nieprawdą jest, że krzesło odpowiada na zwierzęce potrzeby człowieka.
Wszystkie potrzeby człowieka, nawet te związane z „naturalną” stroną człowieka,
są już ludzkie, a naturalność przemieniona i podniesiona do kultury (poczynając
od odżywiania, już ono w człowieku jest ludzkim, „jadalność” jest pojęciem
kulturowym, a przygotowywanie posiłku może stać się sztuką). To tylko ergonomia
opisując człowieka siedzącego na krześle ujmuje go w tych samych kategoriach,
które dają się równie dobrze odnieść do zwierzęcia, w kategoriach naturalnych.
To ona w ten sposób definiuje krzesło i człowieka. Nie jest jednak prawdą, że
człowiek rozpada się na dwie części, zwierzęcą i ludzką, i że dopiero, gdy
nasyci się zwierze w człowieku, wtedy może obudzić się człowiek, i to, co
wyższe.
Czytajmy jeszcze raz to rzekomo retoryczne pytanie: „Czy będziemy mogli skupić
myśli na Rzeczach Wyższych siedząc na niewygodnym krześle?”. Tymczasem:
Kto powiedział, że Rzeczy Wyższe nie są dostępne cierpiącym (tymczasem to
pytanie z góry wyklucza tę możliwość). Kto powiedział, że nie wystarczy wstać z
krzesła (pytanie to nic nie wie o perypatetykach)? Kto powiedział, że Rzeczy
Wyższe są poza krzesłem, kto zdefiniował je jako rozwiązanie problemu
ergonomicznego, jako przedmiot funkcjonalny (w tym „zabawny dla oka”)? Co mam na
myśli? Potok uwag: Być może to krzesło objawia Wyższe Rzeczy komuś, kto go
właśnie nie używa, nie smakuje go pośladkami, lecz spotyka tak, jak spotyka się
drugiego człowieka i mówi mu Ty (M. Buber opisałby to spotkanie najlepiej).
Czego dotyka van Gogh, gdy maluje krzesło (Malraux: „jak obolałą nogę”), co w
nim widzi? Co wychodzi mu poprzez nie naprzeciw, jaka prawda, prawda o
człowieku? Jaka postać? Jak to oto krzesło definiuje człowieka, jakie
wyobrażenie człowieka (jaki obraz człowieczeństwa, jaki typ wrażliwości,
uczuciowości) zakłada i ucieleśnia? Albo: co niesie z sobą „czysta forma”
krzesła? Czy nie odpowiada godności człowieka nawet bardziej, niż sposób w jaki
on na nim siedzi?
Być może jest raczej tak, że przywiązanie do wygody w ogóle odsuwa od
Rzeczy Wyższych. Wygoda je detronizuje i sprowadza do parteru. Co najmniej jest
tak, że niewygoda nie odsuwa od Rzeczy Wyższych.
Pytanie postawione przez Drożdza, jest charakterystyczne dla dzisiejszej
perspektywy Zachodu. Jakże jednak jest dalekie w stosunku do wschodniej praktyki
asany. Ta ascetyczna postawa jogiczna
wymaga utrzymania ciała w niezmiennej pozycji. Wymaga przezwyciężenia naturalnej
tendencji do zmiany pozycji. Polega na zaprzestaniu wysiłków. Wydaje się czymś
nie do zniesienie, i początkowo taką jest. Gdy wreszcie ją przyjmiesz,
przekroczysz uwarunkowania swej własnej przyrodzonej, naturalnej natury, innymi
słowy gdy przekroczysz ergonomię, jesteś ponad i poza, w szczególności poza
przeżywaniem bólu czy braku bólu wysiłku utrzymania członków własnego organizmu.
[5] 2.3. „Rzemiosło” designera2.4 Przemysł: upowszechnienie?
Drożdż: „przemysłowość jest istotnym wyróżnikiem wzornictwa przemysłowego
ponieważ projektując przedmioty i myśląc o ludziach, dla których projektujemy
musimy założyć sposób, w jaki do nich dotrą. Rozwiązaniem jest przemysł”. Co
znaczy „dotrą”? Przecież zanim będą miały docierać wcześniej muszą być
zrealizowane, wyprodukowane. Sposób, w jaki produkt dociera do użytkownika wiąże
się przede wszystkim z fazą z życia produktu zwaną „dystrybucją”. Obejmuje ona
reklamę produktu. Oto miałoby chodzić?
Czytamy również: „Czy przemysł powinien nadawać tożsamość wzornictwu
[przemysłowemu – J.K.?]? Powtórzmy: w kontekście powszechności dostępu do
produktów ... Tak!” (s. 4).
Odpowiedzi tej towarzyszy naiwne, nie odpowiadające rzeczywistości
przemysłu wyobrażenie procesu projektowania, następstwa jego faz, źródeł itp. W
tekście Drożdża rysuje się on następująco (moja rekonstrukcja):
1.
Projektant kreśli projekt obiektu „naprawdę potrzebnego ludziom”.
2.
Z kolei teraz projektant staje przed zadaniem „dotarcia” z tym projektem do
ludzi: jak go „przekazać”, jak pokazać ludziom, dodam: jak go zrealizować.
3.
I oto szczęśliwie teraz projektant pomyślał o przemyśle i zwraca się doń ze swym
projektem.
4.
Przemysł „upowszechnia pomysł”.
Co jest wątpliwe w tym wyobrażeniu? Po pierwsze myśl, że istnieją „prawdziwe
potrzeby”, i to jeszcze zanim pojawi się wizja, projekt obiektu czy sam obiekt.
Że potrzeby nie są generowane przez działania przemysłu. Że przemysł czeka na
tych, którzy zjawią się z pomysłami obiektów naprawdę potrzebnych. Tymczasem
przemysł, zgodnie ze swą naturą stwarza pragnienia, „buduje z żądz i
temperamentów” (korporacje ponadnarodowe na dziesięciolecia rozpisują swe
globalne strategie rozpalania pragnień, planują tempo wymiany produktów itp.). W
ten proces namierzania klienta i rozpalania jego pragnień przemysł wciągnął
designera. Designera uczynił swym najemnikiem, trzyma go w swej stajni.
Problem leży właśnie w tym, czy w ogóle możliwe jest zdystansowanie się
designera od przemysłu, przyjęcie przez niego pozycji poza systemem
przemysłowym. Że jest to w ogóle problem. Nic nie gwarantuje niezależności
designera. Natomiast wedle powyższego wyobrażenia niezależność ta miałaby być
faktem.
Prawdziwe potrzeby? „Wymysł tylko i obmysł”! Designer używa słowo „idea” i ceni
sobie „idee” najczęściej tylko dlatego, że rozumie przez to pomysły! Mieć
pomysły! O to na co jest chory projektant przemyślny... , :–p
Henri de Saint-Simon (1760-1825, teoretyk chrześcijańskiego socjalizmu) pośród
propagandzistów porządku technokratycznego „mobilizujących te ludzkie emocje,
bez których nie mógłby funkcjonować nowy industrialny świat” nie wymieniał
designerów tylko dlatego, że gdy przepowiadał triumf tego porządku, pojęcie
designera jeszcze nie istniało.[9]
W świątyniach pod wezwaniem Wolnego Rynku, których katedrami są
shopping mall’e, panuje kult
przedmiotu. Typ emocji, które zostają tam wyzwolone, w najczystszej, wzorcowej
postaci najbliższy jest jednak Disneylandowi. Dobry
mall staje się disneylandem, parkiem
rozrywki, podróżą poprzez euforie wrażeń. Dla każdego. Każdy jest tam dzieckiem.
By trafić do każdego, przemysł (włącznie z przemysłem filmowym czy muzycznym) w
każdym budzi dziecko. Oto powszechność. Oto co daje się upowszechnić.
Infantylizację życia, to znaczy życie, w którym nic nie jest naprawdę. Strach i
lęk są tylko elementami zabawy. Wszystko zaś co nie jest już tą zabawą,
rozrywką, objęte zostaje jednym mianem: nudy. Przemysł zamienia ludzi w dzieci,
a przedmioty w zabawki i w ten sposób realizuje swój własny cel: dzieci pragną
coraz to nowych zabawek.
To niedojrzały człowiek żyje tym, co w nim najniższe. Impulsy popędowe (id?)
biorą górę w strukturze osobowości. Podstawowym oczekiwaniem takiego człowieka
jest oczekiwanie podniety. Żyje on tym, co dzieje się na zewnątrz. Pragnie
przedmiotów, które go będą zajmowały. I nawet nie zauważa, że sam jest tylko
czymś przyciąganym i odpychanym. Samym przyciąganiem i odpychaniem. Owym
oszałamiającym „wte i wewte”.
( Wtrącenie: Jak sądzę u podłoża rozkwitu tych form infantylizacji i ludyczności
leży, jak sądzę bardziej podstawowe dążenie człowieka, zapewne wspólne całej tak
zwanej „kulturze”. To dążenie do uniesienia. Do poczucia wielkości. Nieomal
wszystko, co człowiek robi to – jakkolwiek nieomal zawsze dzieje się to
nieświadomie – jest wpędzenie się w uniesienie. Działa tu mechanizm spotykany w
magii: wprawdzie działania maga, wbrew temu co on sam sądzi, wcale nie powodują
oczekiwanych skutków w świecie zewnętrznym, ale bezwiednie przynoszą pożądane
skutki w jego wnętrzu, „w duszy” samego maga (twierdzę: kultura jest magią;
napiszę o tym kiedyś szerzej). Czy wobec tego autentyczny ascetyzm jest w ogóle
możliwy? )
2.5. Design a człowiek
„Ogólne wrażenie po przeczytaniu artykułu ... jest takie, że przemysł oddala
projektanta od człowieka. Może źle zrozumiałem, ale jeśli nie to problem wydaje
się po prostu odwrócony”. Tymczasem, stwierdza Drożdż: „Przemysł umożliwia
dotarcie projektanta do ludzi i to jest istotne” (s. 5).
Najwyraźniej nie udało mi się w zrozumiały sposób wyłożyć mej myśli.
Próbuję jeszcze raz przypomnieć główną tezę (już jej tu nie rozwijając):
Nie zajmowały mnie ewentualne kłopoty z dotarciem projektów wzorniczych,
„designerskich” do ludzi (projektów – projektant w ogóle nie ma potrzeby
docierać „do ludzi”). Swe obawy wiązałem i wiąże z czym innym: mentalność
przemysłowa, dynamika immanentna systemowi przemysłowemu najwyraźniej wydają się
dusić w człowieku jego człowieczeństwo.
System przemysłowy zabija „w człowieku Mozarta”. Niszczy człowieka: gdy
człowiekowi przemysłu przyjdzie szukać siebie, człowieka w sobie, nic nie
znajdzie. Sam urojony.
Czy wymysłem nad-człowieka, czy intelektualną konstrukcją zadufanego arystokraty
ducha jest sama myśl o ludziach, w których Mozart jest „skazany”, „zamordowany”
(A. de Saint-Exupéry)? W których wygasła iskra „poezji” (J. Maritaine)? W
których brak miejsca dla „uczucia metafizycznego” (Witkacy)? Których istnienie,
których „być” zastąpiło „mieć” (G. Marcel, E. Fromm). Których...
Muzyka, poezja, metafizyka... Tam leży inspiracja humanistycznego designu.
Poza-światowe to jednak źródło.
Mówicie, że aby funkcjonować w dzisiejszym świecie trzeba przyjmować jego
własne warunki. „Funkcjonować”? Powtarzam, funkcjonalizm jest skorumpowaniem,
jest konformizmem. Jest... :–x
Jeśli przemysł jest muzą designu, to...
Jeśli design nie znajduje inspiracji poza przemysłem, to...
Design, który kryteria oceny miałby przyjąć od przemysłu, a tym gorzej
design który miałby przyjmować kryteria „podsuwane mu przez przemysł” (za czym
oręduje Drożdż, s. 4) taki design zdradza człowieka.
W sferze samego życia człowieka, a nie w sferze przemysłu leży sprawdzian
designu. Jakość życia, autentyczność kultury nie jest przeliczalna na sukces
przemysłu.
Nie występuję przeciwko przemysłowi w ogóle, występuję przeciwko światu,
którego centrum, którego ogniskiem miałby być wir „przemysłu”.
Nie występuję przeciwko przedmiotom, ale przeciwko temu stosunkowi do
przedmiotów, i temu charakterowi przedmiotów, który szerzy „przemysł”. Przeciwko
temu wzorcowi kontaktu, relacji z przedmiotem, który podtrzymuje i narzuca
„przemysł” z samej swej istoty. „Przemysł” prze bowiem do nieustannego wzrostu
produkcji / sprzedaży. Swe produkty musi więc podsuwać przed oczy nabywcom. Sam
jest więc ruchem, który wynosi na piedestał przedmiot, szerzy kult przedmiotu. I
staje się krypto-tyranią przedmiotów.
Jakże kusząca to sytuacja dla designera. Oto on, specjalista od
przedmiotu, wreszcie ma szansę do wybicia się, spełnienia... Czyż ruch, który
wynosi na piedestał przedmioty nie jest jedyną szansą, aby na świeczniku znalazł
się także designer? „XXI wiek będzie wiekiem designu!”.
2.6. Szyld „wzornictwo przemysłowe”
Gdyby przemysł był tylko sposobem realizacji, metodą wytwarzania, w ogóle
nie spierałbym się o przemysł, a tylko o wagę pojęcia wzornictwa przemysłowego.
Zresztą gdyby pojęcie „industrial design” było rzeczywiście istotne
należałoby się tylko dziwić, że nie stało się takim pojęcie „industrial
architecture” (jakkolwiek taka istniała od czasu, gdy wynaleziono cegłę).
Jeśli przemysł to tylko sprawa technologii, produkcji, to pojęcie
wzornictwa przemysłowego jest tej samej miary i rangi, co pojęcie malarstwa
olejnego.[10]
W takiej sytuacji co najwyżej spierałbym się z absolutyzacją aktualnego
stanu rozwoju przemysłu. Na przykład twierdzenie, że przemysł wyklucza produkcję
„jednoegzemplarzową”, unikatową jest przykładem takiej absolutyzacji. Tymczasem
już dzisiaj rysują się coraz wyraźniej możliwości przezwyciężenia wczorajszych
konieczności przemysłu. Do nowinek otwierających nowe perspektywy (epoki
po-przemysłowej?) zaliczę pojawienie się skomputeryzowanych „antropometrów”,
które w kilka sekund potrafią zmierzyć położenie tysięcy wyróżnionych punktów
ciała człowieka (pomiar statyczny). Co dla designu oznaczać będzie możliwość
zmierzenia się z taką łatwością jak dzisiaj robi się zdjęcie do paszportu lub
waży we własnej łazience? Jakie perspektywy rysują się w związku z tym dla
projektowania ubioru czy siedzisk? Czy zginie dogmat masowości, wielkiej skali?
Czy zginie człowiek fantom, człowiek statystyczny? Standaryzacja człowieka, nas
samych, przestanie być ceną jaką płacimy za posiadanie tego lub owego?
Jeśli jednak przemysł to system przemysłowy, to mentalność przemysłowa? Wtedy
definiowanie jakiejś dziedziny designu, wzornictwa, jako przemysłowej, wtedy
wypisywanie na swym czole hasła „wzornictwo przemysłowe” oznacza poddanie się
tej mentalności bez walki.
Zresztą w odczuciu samych projektantów nic takiego jak poddanie się nie
zachodzi. Oddają się bez żadnego bólu. Przeciwnie, oddają się z radością i
poczuciem, że w ten sposób czynią zadość cnocie społecznej. Bałwochwalca nie
wie, że jest bałwochwalcą. ■
Przypisy:
[1]
Janusz Krupiński,
„Przemysł – muza wzornictwa”, w: „Wiadomości ASP”, nr 8, lipiec 1998.
Odpowiedź, którą tu kreślę pisana jest nie tylko pod wpływem
polemiki Michała Drozdża. Poważne głosy krytyczne skierowali pod moim
adresem (spisane!) m.in. Olgierd Anioł, Bożena Groborz, Łukasz Kliś,
Mikołaj Kozak... Studenci. Dzięki wszystkim.
[2]
Zapewne jest to tylko jeszcze jeden objaw stanu polskiego ducha.
Nie brak nam gadania. Niejeden mówił i mówił, i nic nie powiedział. Co
nie znaczy, że słuchaczom brakło wrażeń, uniesień, odzewów.
Zaczerwienień. Jak to na polskich spotkaniach.
Być może pozwalam sobie na nieuzasadnione uogólnienia. Ale czy
zlekceważyć można twierdzenie, że Polak z natury jest bezrefleksyjny?
Czy objawów tej bezrefleksyjności nie widzimy i nie słyszymy wokół?
Wyrywkowo wspomnę polską religijność. Obrzędową, nawet do bezmyślności
(ten niepokojący brak tendencji do herezji!).
[3]
„Biuletyn Sztuki Projektowania” wydawany w Krakowie, przy Wydziale Form,
nie jest tu wyjątkiem. Zgrabny katalog, gładki magazyn ilustrowany, oto
poziom, pułap do którego „Biuletyn” zdaje się mierzyć. Przesadziłem?
Kto ostatnio spierał się w Polsce o design? Kiedy, kto opublikował
ostatnio manifest, szkic, artykuł? Skąd ta nieśmiałość? Niemoc? Ten brak
poczucia wiary w sens własnej myśli, w potrzebę myślenia wraz z
innymi...
Przypomnę, że Andrzej Pawłowski, założyciel, dziekan Wydziału Form, swe
szkice teoretyczne „wydał” w kilku kopiach prywatnym wysiłkiem (na
krakowskiej ASP, na jego ukochanych „Formach”, nie było sprzyjającego
klimatu?). Profesor nie był nawet poddany presji własnego środowiska, by
pisał więcej. Dopiero, gdy umarł, skoro umarł, na pamiątkę udało się
znaleźć wydawcę dla jego tekstów. W Warszawie (tam wydano „Inicjacje”,
do redakcji zbioru tych tekstów przyłożyłem rękę, stąd znam sprawę).
Nie są publikowane prace przewodowe nauczycieli akademickich wzornictwa
– czekają (przewody I i II stopnia, wyjaśniam niewtajemniczonym, są
odpowiednikami uniwersyteckich prac doktorskich i habilitacyjnych).
W Polsce projektanci wzornictwa nie mają swego własnego pisma (temat
wzornictwa, ujmowany lekko, łatwo i „interesująco”, pląta się w
magazynach kierowanych do „szerokiego odbiorcy”). W encyklopediach i
podręcznikach szkolnych wypisywane są powierzchowne, jednostronne, i
bzdurne, hasełka na temat wzornictwa (zresztą nie figuruje tam
„wzornictwo” (ani „design”), lecz tylko „wzornictwo przemysłowe”).
W tym względzie wzornictwo ma wiele do nadrobienia w stosunku do
architektury czy konserwacji dzieł sztuki. W stosunku do swej własnej
przeszłości, chociażby tej związanej z adresem „ul. Smoleńsk 9” (tu
wydawano pisma i książki poświęcone „sztukom stosowanym”, „sztukom
użytkowym”, „przemysłowi artystycznemu”, tu je pisano, przekładano,
projektowano, a nawet drukowano – przed wojną).
[4]
Zob. Janusz Krupiński, Wzornictwo
/ Design. Studium idei,
ASP w Krakowie, 1998.
[5]
Zob. tamże, s. 104. Wiarygodnym świadkiem w tej sprawie jest M. Eliade.
Sam praktykował. Inny przykład: A. Huxley ofiarowuje spory zapas LSD
mistrzowi zen. Dla Huxley’a (autora „Bram percepcji”) LSD jest
włącznikiem stanów mistycznych (zażywasz, i już). Mistrz zen zażywa za
jednym razem cały zapas (słowem potężną dawkę). I... nic. Nie działa.
Rozczarowanemu Huxley’owi udzielono odpowiedzi, że chemia nie ma wpływu
na poziom umysłu (stan świadomości), „w którym” przebywa mistrz (gdzieś
to przeczytałem, opowiadam z pamięci).
[6]
Pisałem o tych sprawach również w
Z-wiednie. Ontologiczne podstawy sztuki projektowania, Kraków 1993.
W szczególności podrozdziały: „Pałeczki”, „Ciało”, „Klęcznik”.
[8]
Wzornictwo / Design,
rozdział „Wzornictwo a ergonomia”, s. 97–106.
[9]
Zob. Wzornictwo /
Design, s. 49.
[10]
Przy tym założeniu przemysłowo wytwarzany plakat jest przykładem
wzornictwa przemysłowego. Zaś designerzy „produktu” z „Form” nie mieliby
wtedy powodu dla pretensji, iż na ich wydziale ktoś zajmuje się
projektowaniem plakatu (jakkolwiek rzeczywiście, na świecie
projektowanie to kojarzone jest z
graphic design, a nie z
industrial designi). Nie łagodzi to jednak kłopotów ze
zdefiniowaniem pojęcia „komunikacji wizualnej” (a katedrę o tym imieniu
mamy na wydziale). Dość wspomnieć, że w wielu
Schools of Design w USA także
występuje przedmiot visual
communication, ale... Ale rozumie się przez to tyle, co, „po
naszemu” mówiąc: „techniki prezentacyjne” czy „wizualizację obiektów i
procesów” („po naszemu”, ale nie po „mojemu”, nie wiem po co
wizualizować obiekty skoro są widzialne).
Visual communication
pojmowana jest jako sposób porozumienia się z klientem, przemysłowcem
zleceniodawcą, oraz jako sposób prezentacji „produktu” potencjalnemu
nabywcy i użytkownikowi (katalog, informator, instrukcja obsługi, ulotka
reklamowa itp. ). W tym sensie
visual communication
jest sposobem „dotarcia” do (ludzi) z projektem.
■ |