druk w

druk w: Rzeczy, nr 6, Kraków, marzec 2000

 

 

 

 

 

 

 

 

janusz krupiński

 

Sztuka a design.

Problem form widzenia i odczuwania

jako problem wolności

 

 

 

Ponieważ design spełnia się w życiu i świecie człowieka, pytając o stosunek sztuki do designu nie będzie można pominąć kwestii stosunku sztuki do życia i świata człowieka. [1]

 

1. Design a akademia sztuk

            Pytanie o to, czy właściwym miejscem wydziału wzornictwa jest akademia sztuk nie może być podejmowane poprzez wskazanie na te czy inne przykłady, na praktykę. Pytań o istotę nie rozstrzyga się przez powołanie się na fakty. Nie wolno mylić, jak po Kancie dobrze wiadomo, pytań typu quid facti? od pytań typu quid iuris?. A mianowicie, pytanie o stan faktyczny należy odróżnić od pytania o uzasadnienie, o ważność, o prawomocność, o rację, podstawę czegoś. Z istoty designu, z tego czym on jest jako taki, oraz z istoty sztuki może wynikać ich wzajemny związek, a w konsekwencji właściwe umiejscowienie jednostek kształcących w zakresie designu.

            Niewątpliwie, jeśli istotę designu pojąć w duchu „inżynierskim” nic po nim na akademii sztuk. Wydział wzornictwa  tylko dla nieistotnych, pozamerytorycznych, przypadkowych powodów lokowałby się w granicach akademii, a właściwym jego miejscem byłaby jakaś wyższa szkoła zawodowa czy politechnika. Tam miejsce wykształcenia zastępuje wyszkolenie.

            Takie, „inżynierskie”, rozumienie istoty designu, jak to pokażę, jest tylko koniunkturalne.

 

2. Wolność

            Mój spór z designem, którego istotą byłaby przemysłowość, z designem, który swą tożsamość budowałby na wpisaniu się w system przemysłowy (a więc w gruncie rzeczy z designem przyjmującym za swą własną mentalność ekonomiczną, filisterską, konsumpcyjną), mój spór z wzornictwem, którego muzą byłby przemysł, prowadzę z całą świadomością, że  idę pod prąd tej nieuchronnej gorączce, jaka musiał ogarnąć Polaków po roku 1989. Po latach sowiecjalistycznego wygłodzenia i biedy naturalny odruch każe Polakom wyciągać ręce po towar, po dobra konsumpcyjne, po produkty przemysłu rozrywkowego w szczególności. To samo prawo karze polskim designerom marzyć o masowych realizacjach, o współpracy z gigantami przemysłu, o sukcesie. W czas tej, po upadku PRL-u zrozumiałej, „gorączki” wolę jednak mówić o zagrożeniach, o ryzyku, o nowym (?) zniewoleniu.

            Zdaję sobie sprawę także z tego, że urok kapitalizmu pada również na naszych studentów. Pada na instytucje publiczne, takie jak uniwersytety i akademie, nie wspominając radia czy telewizji. Nieomal wszyscy zdają się przedefiniowywać w taki sposób, aby zadość uczynić standardom komercyjnym. Oznacza to jednak klęskę uniwersytetu, klęskę akademii.

Powołaniem uczelni wyższej jest pielęgnowanie postawy wolności. Wydziały, instytuty, np. wzornictwa, mają być miejscem krytyki, wątpliwości, dystansu, refleksji, a nie miejscem hodowli agentów rynkowej gospodarki, przemysłu. A nie miejscem szkolenia najemników, przemyślnych najemników biznesu.

Krytyka, wątpliwość, refleksja, pytanie, stawianie pod znakiem zapytania, czyż nie są warunkami moralnej odpowiedzialności?

W wypadku Wydziału Form Przemysłowych krakowskiej ASP ślepa obrona „przemysłowości” wydaje się oznaczać wyprzedaż ideałów, które przyświecały założycielowi Wydziału, profesorowi Andrzejowi Pawłowskiemu [2]. Owszem, jestem tylko Jego uczniem, Jego rzekomego „marksizmu”, Jego krytyki społeczeństwa konsumpcyjnego. Jego jakże – czyż nie? – swoiście filozoficznej postawy polegającej na braku zaufania do oczywistości, na gotowości zakwestionowania fundamentalnych założeń własnej myśli, własnej aktywności. Gotowość taka splata się zresztą z czymś, co tradycyjnie nazywa się sumieniem, to sumienie sumienia.

(Norwid: „Nie ma mienia, bez sumienia”.)

            Zastanawiam się, czy głos zwyczajnego profesora Wydziału, jaki dał się poznać na łamach ostatniego numeru „Rzeczy” jest reprezentatywny dla Wydziału, czy jest wyrazem typowej, panującej opinii charakterystycznej w środowisku designerów? Nikogo nie obraża? Nikt nie protestuje, reszta po cichu lub głośno bije brawo? Czemu? Otóż autor ów z ironią i szyderstwem pisze o studencie, który na Wydziale Form Przemysłowych znalazł się z nadzieją, iż poszerzy „swoje horyzonty myślowe”, iż zrealizuje „wyższe cele”! Autor ten chce zaoferować kursy, które pozwolą osiągnąć sukces komercyjny, i w tym widzi wartość oraz istotę designu [3]!

Oto ideał sięgnął bruku. Pole zostało oddane temu, co niskie. Cynizm? Filisterstwo? Kryptozniewolenie? Ucieczka od odpowiedzialności? Skorumpowanie umysłu? Umysł skorumpowany?

(Pomijam milczeniem intelektualny poziom tamtego tekstu.)

Sądzę, że przywrócenie istotnego, wręcz istotowego związku designu ze sztuką jest szansą i warunkiem wolności designu i designera. Z tą myślą podejmuję pytanie o związek sztuki i designu.

Już wielokrotnie podkreślałem (ostatnio określając design jako sztuki projektowe), że ze sztuką design łączy wspólnota kategorii obrazu, a w szczególności kategoria formy: jaki w sztuce, tak i w designie obiekty myślane, widziane i kształtowane są poprzez obraz, jaki sobą przedstawiają, w formie subiektywnej. (Designer określa przedmioty w ich wyglądzie, subiektywnym konturze, obrysie, kształcie, subiektywnym układzie, to znaczy takim, jaki obiekt wydaje się komuś posiadać, a nie jaki rzeczywiście ma itp.).

Wszelki wygląd przedmiotu jest zawsze li tylko subiektywny (coś ma wygląd tylko dla kogoś, w jego oczach). Wygląd, podobnie subiektywny kształt przedmiotu, nie inaczej subiektywny układ przedmiotu, jako taki, jako subiektywny, są produktem widza, jego sposobu – sposobu, to znaczy jego, właściwych jego umysłowości form: widzenia, odczuwania, doświadczania (słowem: jego umysłowości, jego horyzontów...).

Jaki ma to związek z wolnością? Stereotypowe – standardowe, naturalne, normalne – widzenie mieści się w panujących formach widzenia, nimi widzi zniewolony. Wolne, twórcze, oryginalne widzenie polega na zmianie form widzenia. Stąd ma intuicja: oby design, podobnie jak sztuka, oby designer, podobnie jak artysta, poruszał się w tym żywiole. Prawdziwie twórczy akt dokonuje się na tym poziomie, reszta jest tylko konsekwencją takiego dokonania: zmiany form widzenia czy odczuwania świata. Te formy są preprojektami projektów przedmiotów, sytuacji, działań...

 

3. Instrumentalizacja sztuki

            Czy design podlega pojęciu sztuki? Otóż w walce o swą suwerenność niektórzy designerzy posunęli się nawet do negacji istotności związku designu ze sztuką. Industrial design (co próbujemy po polsku oddać przy pomocy określenia „wzornictwo przemysłowe”) stanął w awangardzie tej tendencji. Sztuka czy twórczość artysty uwzględnione zostały co najwyżej w roli negatywnego punktu odniesienia –  celem podkreślenia tego, czym design nie jest. Pozytywnego punktu odniesienia i wzorców upatrywano w nauce i technice. W domyśle: design podlega pojęciu inżynierii, czyli projektowania, które jest metodycznym zastosowaniem wiedzy naukowej. [4]

            Z perspektywy tej „inżynierskiej” koncepcji designu docenić można tylko pewne elementy rzemiosła artysty: Umiejętność modelowania kształtu, umiejętność przedstawiania obiektu w „żywy” sposób (cóż innego ignorant upatruje i szuka w sztuce: iluzji, cieszy go realizm fikcji (obrazki „jak żywe”). Zgodnie z tą inżynierską koncepcją, w wykształceniu designera należałoby uwzględnić sztuki wizualne o tyle, o ile stosowane w nich metody mogą być wykorzystane w samym designie. W ten sposób sztuka zostaje zepchnięta do roli środka, narzędzia – umiejętności czy zręczności. Sztuczki.

            Czy po tym zabiegu sztuka jest jeszcze w ogóle sztuką?

Czyżby w szkole designu kurs rysunku czy jakiegoś (ogólno-)plastycznego wychowania miałby zastąpić kształcenie artystyczne?

Czy kształcenie takie należałoby pozostawić tylko jakiejś „wyspecjalizowanej” jednostce, jakiejś katedrze od „sztuk wizualnych”, jak gdyby nie przenikało ono samego kształcenia projektowego i właściwej mu troski o formę?

            Jak wiadomo od dawna, zręcznego rysowania można nauczyć kogoś w ogóle pozbawionego talentu artystycznego.

Jak dobrze wiadomo, w wypadku wielu artystów rysunek ich rysunków daleki jest od doskonałości rysunku ich obrazów czy rysunku ich rzeźb...

Filisterstwo sztukę sprowadza do roli środka, służącego do tego, lub owego celu: podniety, prestiżu, wizualizacji czy inspiracji.

 

4. Disegno

Rysunek artysty nie jest tylko sposobem oddania czegoś uprzednio już zdefiniowanego czy zobaczonego, przeciwnie jest miejscem, w którym kreśli się, bądź mgli, przeczucie postaci. W którym dopiero wyłania się wizja.

Rysunek, obraz nie są ważne dlatego, że potrafią coś oddać, przedstawić (render), lecz dlatego, że mogą coś dać, nadać, pozwolić przeczuć, objawić.

W sztuce nie chodzi o oddanie rzeczywistości, jaką widać. [5]

W sztuce wyłaniają się nowe formy widzenia, odczuwania – a w konsekwencji, nowe formy świata. Sztuka jest domeną twórczego, wynajdującego oka, które nadaje postać rzeczywistości. Zmiany widzenia, oglądu świata pociągają zmiany samego świata. Nowemu oglądowi świata (a więc zmianie światooglądu) odpowiada nowy świat. Od modyfikacji zastanego świata, przez metamorfozę, po przeskok w inny świat. (Poza świat? W pustkę?)

O widzeniu, o oglądzie, które stwarza mówiło już renesansowe pojęcie „disegno”. Pojęcie to łączy znaczenia „rysunku”, „projektu” i „zamiaru”, oraz, mówiąc współcześnie, znaczenie „projekcji”. Mówiąc o „disegno”, Cennini miał na myśli ten „rysunek”, czy tę formę, postać przedmiotu, która „ma źródło nie w przedmiocie, lecz w podmiocie, w artyście, w jego projekcie, zamiarze, pomyśle, koncepcji”. [6]  Nie chodzi przy tym wcale tylko o formy przedmiotów realnie wytworzonych (wyprodukowanych) przez człowieka (o artefakty). Również każdy twór naturalny, już wchodząc do świata człowieka, już jako przeżywany, doświadczany, chociażby w samym widzeniu, ma „disegno”, którego źródło tkwi w człowieku.[7]

 

5. Sztuka a życie

Zlekceważenie sztuki przez inżyniersko zorientowanych designerów znajduje wsparcie w wyobrażeniu (podtrzymywanym przez hasło „sztuki czystej”), jakoby sztuka była sprawą „samej tylko sztuki”, sprawą, na którą przychodzi właściwy czas dopiero wtedy, gdy rozwiązane zostaną już istotne problemy samego życia (w domyśle powiedziane zostaje: to my, designerzy („przemysłowi”), zmagamy się z tym, co fundamentalne i zasadnicze, zaczynamy od podstaw. Potem przyjdzie czas na wytworność, na luksus „sztucznych” fanaberii i igraszek. A jednak, jest inaczej. Niedorzecznym jest utożsamienie tego, co zasadnicze dla człowieka, z tym, co konieczne. Wobec tego, co zasadnicze konieczne podlega przemienieniu w ludzkie.

Sztuka nie jest samą tylko sztuką, i niczym więcej, gdyż to ona właśnie podejmuje coś bardziej zasadniczego niż sama tylko sztuka. Głębszego, czy wyższego, niż zasady jej samej: jej wrażliwość sięga zasad samego życia i świata człowieka, zasad formujących obrazy-projekty człowieka, życia, i świata. (Użyłem określenie: „zasada”, które wskazuje na coś, na czym coś innego się zasadza. Trafność tej metafory wydaje się ograniczona. Podobnie zresztą jak pokrewnych jej metafor „podstawy” czy „fundamentu”. Podobnie jak metafor „źródła” czy „korzeni”.) Sztuka podejmuje, niesie z sobą, wnosi, bądź porzuca, skupia bądź rozrzuca źródłowe, fundamentalne, pierwotne wyobrażenia. Idee (formy widzenia i myślenia). W każdym razie narusza zastany świat i jego porządek. Wstrząsa, gdyż dotyka i rusza posadę świata. Obojętne czy dzieje się poprzez uaktywnienie nowej idei, czy przez zgaszenie starej.[8]

Autentyczny artysta w tej walce nie burzy jednak aby burzyć, nie przekracza aby przekraczać lecz pragnie prawdy.

Wysuwane przez design projekty przedmiotów same zakładają, najczęściej bezwiednie, w sposób nieuświadomiony, pewne idee. Poprzez te idee i tymi ideami myśli projektant, chociaż na ogół o tych ideach nigdy nie myśli. Jego projekty są wyrazem, przejawem i ucieleśnieniem tych idei. Idee to preprojekty. Bardziej fundamentalne i pierwotniejsze niż konkretne projekty.

Niestety idei nie można kupić ani w supermarkecie ani w księgarni, ani w muzeum. Nie są czymś, czego można się nauczyć, wyuczyć, o czym można się dowiedzieć. Raczej budzą się i ożywają w kimś, stają się rdzenną, żywą cząstką kogoś. Moc twórczą mają nie jako elementy kogoś wiedzy, lecz dzięki wkształceniu się w kogoś osobowość, w jego wrażliwość i uczuciowość. Idee nie czekają w podręcznikach czy encyklopediach. W ogóle nie są narzędziami trzymanymi na boku, po które ktoś mógłby sięgać w razie potrzeby (i odkładać, gdy nie potrzebne). „Ktoś” (człowiek, który jest kimś), to ten, kto jest nimi, a one czymś wrośniętym w jego kręgosłup, nerw, tkankę. Powtórzę: żyjąc (ze) sztuką – i tym, na co sztuka go otwiera – wzrasta pełny człowiek, „człowiek całkowity” (jak mówi, za Mickiewiczem, Grotowski).

 

6. Duch artysty

Zasady, wyznaczniki. Osie, orientacje. Aksjomaty, przesłanki. Fundamentalne idee. Podstawowe wyobrażenia, matryce wyobrażeń. Pre-obrazy czy pra-obrazy (przede wszystkim obrazy człowieka i świata, to znaczy określające stosunek człowieka do siebie samego i do świata). Nie podejmuję tu kwestii, czy sztuka takie idee, wyobrażenia czy obrazy, formy widzenia czy odczuwania, tworzy, ustanawia. Czy istnieją prawdziwe, absolutne idee, wobec których nasze konstrukcje okazują się idolami. Dość, że sztuka stawia nas samych pod znakiem zapytania budząc w nas wątpliwość w samo (nie)istnienie takich fundamentalnych, miarodajnych idei. Dość, że sztuka zdradza irracjonalności ich wszystkich (irracjonalność, czyli brak racji, czyli bycie czymś nieuwarunkowanym, „znikąd”). Dość, że sama nie przyjmuje ich za coś (przez nas) ostatecznie ustalonego. Dość, że nikomu, kto z nią, nie pozwala się ustalić, zakrzepnąć, skamienieć. Umrzeć w samozadowoleniu, jakie daje poczucie pewności i oczywistości. Jakie daje wtopienie w zastany ogląd świata i świat tego oglądu.

Tego ducha sztuki, ducha artysty, potrzeba designerowi. Jeszcze zanim gorliwie rzuci się w wir projektów. Czy bez tego ducha zdobędzie się na wolność, niezależność i dystans wobec zastanego świata? Na myśl i obraz innego?

Sztuka, która sama wpisuje się w zastany świat, która pochlebia, poklepuje po ramieniu, zaspokaja zastane potrzeby czy skłonności i tendencje, sztuka taka utwierdza człowieka w tym, czym jest – w ten sposób zdradza samą siebie i obraca się w kicz.

Niestety, dopóki pozostaje w mocy, kicz nie jest rozpoznany jako kicz. Wręcz przeciwnie, kulturę, i kulturalność, utożsamia się z jego kultem (w nim, krypto-kiczu, ceni ona swe własne utopie, oczarowuje się nimi, i tai przed sobą swą własną dystopię?). [9]

Na tym design (dzisiaj?) buduje swe powodzenie. I, niestety, utożsamia je ze swą istotnością.

 

 

 

(Wieczysta, 16.03.2000)

 

 

 


 

 

Przypisy:



[1]           Odwołuję się tutaj do odróżnienia świata przyrody, natury czy rzeczywistości (badanej przez nauki przyrodnicze) od świata człowieka, czy „świata przeżywanego” (Lebenswelt). To drugie pojęcie dopuszcza wielość światów. Dodać należy, że obiekty wytworzone przez człowieka, tzw. artefakty, z jednej strony podlegają prawom natury i dają się określić w terminach nauk przyrodniczych. Z drugiej jednak strony, ta ich pierwsza strona okazuje się tylko nosicielem, realnym podłożem jakości, sensów, znaczeń czy wartości. Ze względu na te sensy, znaczenia czy wartości wytworzone obiekty należą do świata człowieka.

Druga uwaga wstępna: jeśli przez design rozumieć będziemy ogół sztuk projektowych (czy jak to się popularnie mówi „użytkowych”), wówczas sformułowane tu pytanie można dookreślić w następujący sposób: sztuki czyste a sztuki projektowe. Jak to pokażę, sztuki „czyste” są sztukami projektującymi w bardziej fundamentalny sposób niż sztuki projektowe. (Dodam: w skrajnym wypadku sztuki potrafią nawet doprowadzić do wycofania się z życia projektami.)

 

[2]           Byłoby dobrze, aby moi przeciwnicy, w swym przekonaniu powołujący się na myśl Pawłowskiego chociaż ją znali, nie koniecznie rozumieli. Już znajomość tekstów Pawłowskiego nie pozwoliłaby im wygłosić (co najmniej bez wahania) wielu stwierdzeń. Gdyby myśl autora Inicjacji rozumieli... Cóż, aby rozumieć takiego autora jak Pawłowski, aby rozumieć jego teksty, trzeba go nawet lepiej rozumieć, niż on sam siebie rozumiał, trzeba wejść pod powierzchnię jego retoryki. W gruncie rzeczy jednak chodzi o prawdę, a nie o poglądy Pawłowskiego.

 

[3]           W sytuacji, gdy ktoś twierdzi, ze wartość designu (projektu designerskiego) mierzy się jego stopniem sukcesu rynkowego wystarczy postawić dwa pytania, wzajem się dopełniające: Czy każdy przedmiot o wartościowym designie odnosi sukces rynkowy? Czy każdy przedmiot, który odniósł sukces rynkowy jest wartościowy pod względem jego designu? To elementarz logiki (G. E. Moore tego typu sprawdzian nazywa „testem otwartego pytania”).

 

[4]           Odnotować należy, że w epoce triumfu nauki i techniki, w epoce wiary w konstruowalność procesów i systemów społecznych, nie brakło także artystów i teoretyków sztuki, których zauroczył podobny ideał w odniesieniu do samej sztuki. Zgodnie z nim doskonały artysta miałby konstruować dzieło sztuki w oparciu o rzetelną, ścisłą, wręcz naukową wiedzę na temat praw, którym ono (rzekomo jako dzieło sztuki – w swej istocie) podlega.

Mówiąc o inżynierii mam na myśli nie tylko jakąś mechanikę stosowaną, lecz równie dobrze inżynierię społeczną czy psychologiczną (chociażby marketing jakiś), bądź wreszcie inżynierię „ludzką”, czyli human engineering, znaną także pod imieniem „ergonomii” (w żadnym wypadku, jako takie, nie są to dyscypliny humanistyczne).

 

[5]           Ujmowanie roboty artysty w kategoriach „przekazu” bądź „komunikacji” (jakże uczone w dobie cybernetyki i teorii informacji) jest najczęściej nowym wcieleniem starego wyobrażenia na temat twórczości artystycznej: Bowiem myśl, że artysta chce nam coś przekazać czy zakomunikować, warta jest tyle samo, co pytanie typu „Co artysta chciał przez to powiedzieć?” (jak gdyby zamiary czy intencje artysty były współmierne do dzieła i wyczerpywały jego sens). Myśl iż dzieło coś komunikuje lub przekazuje przedwcześnie zamyka się na tę możliwość, że w dziele staje się obecnym coś, co wcześniej w ogóle (chociażby dla nas, np. dla artysty) nie istniało.

 

[6]           Władysław Tatarkiewicz, Historia Estetyki, t. III, Wrocław-Kraków 1967, s. 42.

 

[7]           Podkreślając bliskość pojęcia designo i pojęcia projekcji muszę wyjaśnić, że przez projekcję rozumiem dokonujące się w spostrzeganiu, chociażby w samym widzeniu, nieświadome rzutowanie na zewnątrz, np. na rzecz, treści wewnętrznych, np. treści umysłu, przy czym zarazem treści te odczuwane są przez patrzącego jako przynależne rzeczy samej jako takiej, jako obiektywne jej własności. (Dodam, że kategoria „projekcji” jest istotniejszą i pierwotniejszą dla designu niż kategoria projektu.)

W tym duchu L. B. Alberti (1404-1472) podkreślał, że „disegno” (rysunek,  postać, forma przedmiotu) jest preporządkiem, „projektem [preordinazione] powziętym przez umysł” (W. Tatarkiewicz, Historia Estetyki, t. III, Wrocław-Kraków 1967, s. 112, to Tatarkiewicz „preordinazione” oddaje jako „projekt”). Jego – disegno – linie, granice, struktury są liniami, granicami czy strukturami spostrzeżenia. Zgodnie z tym „preporządkiem” ujmujemy rzeczywistość, i zgodnie z nim układa się ona, kreśli i ukazuje naszym oczom – tak ujęta stanowi już nasz świat.

Mówiąc w języku pokantowskim wyrazić to można następująco: disegno to formy aprioryczne ludzkiego doświadczenia świata, aprioryczne, a więc nie takie, które człowiek wynosi z doświadczenia, lecz takie, przy pomocy których formuje swe doświadczenie i to, co doświadcza, co w doświadczeniu mu się zjawia (Tatarkiewicza definicja formy a priori: to wkład umysłu w rzecz doświadczaną).

Rola disegno, istnienie form a priori, to wszystko nie przeczy tej możliwości, że designer może pozostać naiwnym realistą, to znaczy może być przekonanym, że sam przez się świat jest takim, jakim mu się ukazuje – a to z perspektywy krytycznej znaczy: jakim świat wydaje się mu być. Nieprzeciętnego designera definiuje natomiast ten krytycyzm. Porusza się na poziomie form, przy pomocy których „nam” formuje się „nasz” świat już w samym spostrzeganiu (widzeniu, dotyku, odczuwaniu), a nie jest tylko spostrzega poprzez zastane formy spostrzegania.

Przypomnieć tu należy, że z włoskiego pojęcia i słowa „disegno”, oraz od pojęcia „arti del disegno” wywodzi się angielskie „design”. Wobec głębi samego pojęcia „disegno” (rysunek, postać jako projekcja) określenie „arti del disegno” jest trudno przetłumaczalnym na język polski (jakkolwiek zwykło się je przekładać jako „sztuki rysunkowe”). Myśl renesansowa pojęciem tym obejmowała malarstwo, rzeźbę i architekturę.

Tak mają się korzenie designu.

 

[8]           Czy dzieje się to wprost przez wskazanie bezpośrednio na jakąś ideę, samą jako taką, wątpię. Nie twierdzę, że sztuka idee nam ukazuje, że stawia je przed czy nad nami, by w ten sposób pozwalać nam na wybór, akceptację, negację czy obojętność. Idee, by były ożywcze, czynne w nas, wcale nie muszą być na widoku. Skoro w ich świetle widzimy, określają nasz punkt widzenia, czy stoją za nami, tym samym nie leżą w polu naszego widzenia. Nie są na widoku lecz w widokach, obrazach (np. jako przenikające je, wyakcentowane jakości).

W tym kontekście przypomnieć warto, że koncepcję sztuki jako siły przechowującej i kształtującej idee podstawowe, przewodnie dla dziejów człowieka wiązać należy z nazwiskiem Hegla (w przekonaniu Hegla epoka sztuki przeminęła, skoro sztuka przestała już pełnić rolę tej siły).

 

[9]           Dystopia: za Merriam-Webster Dictionary: Etymology: New Latin, from dys- + -topia (as in utopia); Date: circa 1950: 1 : an imaginary place where people lead dehumanized and often fearful lives. ■