startmoje tekstymoje publikacjemoje przekładyobrazylekturydyplom |
Głos w dyskusji, wersja skorygowana w stosunku do opublikowanej w:
Zeszyty Malarstwa, nr 8/2007, ASP w Krakowie, 2008.
janusz krupiński
Głos w
rozmowie
O Stanisławie
Wyspiańskim w Roku Jubileuszowym 2007.
Rozmowa
redakcyjna
(Tutaj dodaję przypisy, by przytoczyć niektóre cytaty, z pamięcią o których
wypowiadałem się. Podczas rozmowy użyłem słowo „szatan”, w druku zagubił się
cały fragment mej wypowiedzi, w którym ono pada. Tutaj stosowny akapit
zachowuję, do niego przypis 3.)
Jacek Waltoś:
Dzień dobry wszystkim. Jest 14 czerwca 2007 roku. Jako punkt wyjścia do rozmowy
redakcyjnej na temat Wyspiańskiego chciałem zaproponować takie pytania, które
wydały miś istotne w tym roku, które chciałem postawić do przedyskutowania,
oczywiście niezobowiązująco. Mogą się do nich Państwo ustosunkować, albo znajdą
się jeszcze zupełnie nowe zagadnienia. Takie trzy pytania tworzące całość.
Kim jest dla nas Stanisław Wyspiański? Czy jego dzieło odpowiada naszej
wrażliwości i potrzebom artystycznym? Czy jego twórczość wszechstronna i
nowatorska, może być inspiracją współczesnej twórczości?
[...] Janusz Krupiński: Wawel, przeszłość jako surowiec dla własnej sztuki, to byłby Wyspiański? Zastanawiający, rzeczywiście, jest stosunek Wyspiańskiego do tego, co zastane. Czym jest jego kult natury, skoro gotów jest naturę przekształcać, poprawiać. Pojechał na Podhale, zobaczył Tatry, i stwierdził, że należałoby je przebudować!
(wszyscy
śmiech).
Jacek Waltoś:
Bo widocznie nie uważał Tatr za formę ostateczną. [...]
Janusz
Krupiński:
W punkcie
wyjścia dyskusji prof. Waltoś postawił przed nami pytania: „Kim jest dla nas
Stanisław Wyspiański? Czy jego dzieło odpowiada naszej wrażliwości i potrzebom
artystycznym?”. Poważnie biorąc te pytania, mające stanowić zaczyn dla naszej
rozmowy… zaatakowałbym je same! W ten sposób od nich tylko wyjść potrafię. Nie
zapominając przy tym o myśli Wyspiańskiego, a jak sądzę, pozostając z nią w
zgodzie.
Podstawowa zasada krytyczna, której przecież nie ma powodu tu zawiesić, każe mi
chociaż na próbę wątpić: czy dane pytanie jest dobrze postawione, czy wyrażone w
nim przekonanie, czy to, co się w zadanym pytaniu
implicite twierdzi jest słuszne, czy
raczej jest wprost przeciwnie, a może jest na odwrót? Co więcej, być może
wskazana opozycja przeciwieństw, przyjęta alternatywa w ogóle nie jest adekwatna
w stosunku do poruszanej sprawy? Czy dyskutowana sprawa w istocie nie leży
zupełnie na innej płaszczyźnie niż ta czy owa opozycja, alternatywa, którą
zakłada się w pytaniu czy twierdzeniu stawianym wobec danej sprawy?
Pytania postawione przez prof. Waltosia akcentują „dla nas”. Punktem odniesienia
czynią „naszą wrażliwość” i „nasze potrzeby”. Tymczasem…
Zapytałbym raczej, czy nam starczy
wrażliwości, aby przyjąć myśl Wyspiańskiego. Jak szukać takiego sposobu
odnoszenia się do jego dzieł, aby w ogóle otworzyć się na nie, na to, co one
przed nami mogą otworzyć, a co w szczególności dopiero mogłoby stać się naszą
potrzebą?
Sądzę, że postawę umysłową, której dają wyraz owe pytania mające stanowić zaczyn
naszej dyskusji, że tą postawę cechuje swego rodzaju egoizm. „Autocentryzm”
jakiś… A zarazem utylitaryzm, filisterstwo… Filister pyta zawsze: na co jest mi
to potrzebne, czy to odpowiada moim potrzebom… Kto od potrzeb własnych wychodzi,
ten z góry stępia i zamyka swoją wrażliwość. Poruszy go, istnieć dla niego
będzie tylko to, co może zaspokojeniu jego potrzeb służyć lub przeszkodzić. Na
wszystko inne pozostanie obojętny. To bycie więźniem własnych potrzeb – w
skrajnym wypadku tego, jakie się ma tu i teraz. Cóż to są „potrzeby artystyczne”? Od Wyspiańskiego nauczyć raczej można się tego, iż artyzm i potrzeby nie chodzą w parze! Żadne potrzeby, jakkolwiek filister tego wyobrazić sobie tego nie może, tu jego kres. Ten fragment Wyzwolenia, rozmowy z Maską 18, o ludziach, „co śpią”, „których duch błądzi, a tylko ciało ciepłem dycha”, powinien być i tutaj przywołany.
Sposób stawiania sprawy, właściwy pytaniom mającym stanowić punkt wyjścia naszej
rozmowy, a może właściwy po prostu dominującej mentalności naszego czasu?, wiąże
się z tym oczekiwaniem wobec dzieła: by odpowiadało mi, moim potrzebom, by
pasowało do mnie, by mi dogodziło, by trafiło w moje upodobania…
Maria
Podraza-Markowska:
Czy powiesiłby Pan sobie obraz, który się Panu nie podoba?
Janusz
Krupiński:
To pytanie wydawać się może retorycznym, z punktu widzenia pewnej mentalności,
aktualnej. Podoba się? Czyli dogadza mi? Ciepłem koi? A przecież właściwy,
twórczy stosunek do napotkanej rzeczy, do napotkanego dzieła uchyla się
kategorii upodobania. Rozgrywa się poza podobaniem się czy niepodobaniem. Nie
inaczej piękno. Pozorem piękna jest doznanie przyjemności. Podobanie mi się, na
przykład dzieła sztuki, tylko utwierdza mnie w zadowoleniu z siebie, nie
wyprowadza mnie poza siebie. Kto kieruje się upodobaniem ten tylko spotyka
siebie, napełnia się sobą, żyje przeżyciami, wrażeniami, doznaniami, jaki coś w
nim wzbudza, a nie nim… W efekcie nie spotyka nigdy innego, tylko realizuje
samego siebie. Gdy człowiek poddaje się uniesieniu, za głębokie bierze przeżycie pełne przyjemności, w którym znajduje upodobanie, upojenie, tam – jak mówi o tym dzisiaj nieaktualny język – tam działa „szatan”. Mówię to jako czytelnik Loyoli czy św. Jana od Krzyża. W czym zło? Człowiek pozostaje przy tym, czym i kim jest. Znajduje pozór szczęścia w nasyceniu samym sobą. Tymczasem tylko wówczas, gdy wykracza poza samego siebie, człowiek jest twórczy, tworzy.
Te wyjściowe dla naszej dyskusji pytania wyrażają obcą twórczości, antytwórczą
postawę! W autentycznie twórczym akcie człowiek znajduje w sobie nową
wrażliwość, nową zdolność odczuwania, przez co zarazem otwiera się na coś, co
nawet nie było mu obojętne ponieważ dotychczas dla niego w ogóle nie istniało,
leżało poza kręgiem jego potrzeb, w szczególności posiadanych przezeń tu i
teraz. Tymczasem jeśli w ogóle kategoria potrzeby, jeśli opozycja
potrzebny-niepotrzebny określa proces twórczy to powiedziałbym, że w ruchu
twórczym człowiek znajduje siebie potrzebnym czemuś, czemu odtąd się oddaje.
A nauczycielem mógłby być w tej sprawie właśnie Wyspiański. Walczył, także w
sobie, o „swobodę” wrażliwości, „wolność
odbierania wrażeń”. Krytyka pytań mających stanowić punkt wyjścia naszej rozmowy o Wyspiańskim jest tym bardziej uzasadniona, że on sam odrzuca podejście właściwe tym pytaniom.
Blisko stąd
do tezy, iż kto w spotkaniu z rzeczą, z dziełem ustawia siebie na pozycji
podmiotu, pana, ten spotka tylko swoje własne potrzeby, echo własnych pragnień,
siebie. Pogrąża się w swoim położeniu. W swojej faktyczności, w swojej
aktualności.
A. Bednarczyk:
Wobec tego przypomniałbym uwagę A. Wajdy, wygłoszoną podczas wykładu na naszej
Akademii. Wajda zwrócił uwagę na nieaktualność postawy kolorystów, którzy po II
Wojnie, mimo bieżącej historii, wciąż oddawali się subtelnościom zestawień
barwnych, malując bukiety...
J. Krupiński:
Czyż obraz kwiatu czy kwiatów, a mówiąc za Wyspiańskim, „zobrazowanie
formy kwiatu”, nie pozwala w sposób głęboki ukazać istoty dramatu odwiecznie
wpisanego w samą strukturę egzystencji, rzeczywistości? Wyspiańskiemu starcza
wrażliwości, by dostrzec „każdy dzień
jako dramat”. Nie potrzebuje patosu „rozstrzelań”. Odwołuję się tu do fragmentów Dzienniczka Wyspiańskiego. Tam pisał: „wrażliwość moja odgrywa tutaj rolę ważną bo przedstawiając mi każdy dzień jako dramat”.
To piękno,
powiedziałbym: dramatyczne, doświadczające dzięki współczuciu, budzące litość
pozostaje dla Wyspiańskiego dalekie. Przybliżać się doń to oddalać od siebie. W
konkluzji swych natchnionych słów w Dzienniczku, słów, które cytowałem, pisze: „Zupełne
piękno można tylko śmiercią okupić”.
Nawiązując do
często cytowanych zdań z Adorno, iż po Auschwitz niemożliwe jest już pisanie
poezji, że odtąd byłoby czymś barbarzyńskim, powiedziałbym: Jakże ckliwe,
słodkie, kiczowate wyobrażenie poezji musi stać za taką myślą... Powiedziałbym:
Nie, nie
sposób się zgodzić, że po Auschwitz na kwiaty patrzeć już nie można. Cóż to za
poezja kwiatów, co to za poezja, która nie wie, iż dramat wydarza się każdego
dnia?, że, jak Wyspiański to ujmuje w
Requiem, w kwiatach „kał ziemski” jest obecny, a ponad nim „wrzask
ziemski”... ?
Jacek Waltoś:
Poruszone przez pan prof. Janusz Krupińskiego problemy mogłyby zacząć naszą
rozmowę raz jeszcze. I może ją zaczniemy, ale kiedy indziej.
■
Przypisy
(2008):
Odnotowuje to w swej monografii Trojanowski:„uwagi
Wyspiańskiego po powrocie z wycieczki w Tatry, gdy zwierzał się z
pewnego rozczarowania, gdy mówił, że wystarczyłoby może nieco przesunąć
łańcuchy gór, nieco inaczej ułożyć poszczególne ściany skalne, a powstać
mogłaby całość wstrząsająca, bijąca wzruszeniem tysiąckroć silniejszym
niż przypadkowe bodźce zawarte w rzeczywistości”.
Konrad w rozmowie z Maską 18: „Wy
jesteście ciałem, które decha, które wdecha powietrze i wchłania napoje
i jadło; ciałem, które płodzi i rozwija się, i gnije. Tu wasz kres. Wy
nie zdolni więcej. Cóż wy byście więcej mieli czynić? Czy czynić, czy
działać, czy chcieć, czy tworzyć - ? Do tworzenia trzeba artyzmu. Artyzm
nie może być utylitarny, bo jest niezależny od waszego bytu. Rzecz nie
do osiągnięcia dla was. Więc śpijcie” (Wyzwolenie).
Wyspiański, w Requiem:
„wrogiem twórczości własne poczucie piękna”.
Pytanie „Czy powiesiłby sobie pan w domu obraz, który się panu nie
podoba?” odwołuje się do rzekomej oczywistości. To chwyt retoryczny,
który w kulturalny sposób rozmówcy sugeruje, iż zajął absurdalne
stanowisko. Przeczenie pewnikom za absurd uchodzi.Pytanie takie, jako
retoryczne, zadaje się tonem, który nie oczekuje odpowiedzi. Ma tylko ją
przypomnieć.
Estetyce upodobania, postawie estetycznej zdefiniowanej i ukierunkowanej
przez kryterium(nie)podobania się pokrewne jest zauroczenie kategorią
dekoracji.
Niestety, zadziwiająco powszechne jest wyobrażenie, iż sztuka
Wyspiańskiego w swej istocie jest sztuką dekoracyjną, a więc to, iż jego
dzieła należy traktować jako obiekty dekoracyjne („Powiesiłby sobie pan
w domu?”). W kilku tekstach, jakie poświęciłem Wyspiańskiemu, staram się
pokazać, iż wyobrażenie to zamyka na sens jego sztuki (co już bardziej
drugorzędne: nie odpowiada poglądom jakie on faktycznie głosił).
Na
www.krupinski.asp.krakow.pl w dziale „lektury” stosowny fragment z
Loyoli. Mistyk zrozumiał, że zjawisko, które mu dostarczało
przyjemności, pełne powabu, które darzył upodobaniem, było tylko pozorem
piękna. Rozpoznał w nim działanie szatana (zamiast „szatan” łagodniej
byłoby dzisiaj powiedzieć „kusiciel chytry”, „kusiciel”, a tracąc
nieomal bez reszty znaczenia wpisane w pierwotne pojęcie: „pokusa”). Z
tej inspiracji formułuję tezę: przywiązywanie szczególnej wagi do
pytania o to, co jest pierwsze, piękno czy podobanie się, jak to czynił
na przykład św. Augustyn, rozmija się z rozumieniem istoty piękna.).
(( Dokąd prowadzi estetyka upodobania niezwykle dosadnie ukazuje Norwid
w „Pamiętniku podróżnym”, w szczególności opisując postawę (pewnego?)
polskiego szlachcica:
„Ten
mówił mi o sztukach pięknych różne spostrzeżenia swoje... »Lubię i
muzykę! (powiadał mi) Lubię i muzykę, i jak sobie wrócę z pola, a
człowiek mi buty ściągnie, to ja sobie lubię tak dumać i nogi moczyć, i
słuchać, jak mi żona moja gra na fortepianie Chopina!...
Malaturę (malaturę!...)
także lubiłem – nim-em się ożenił!«.
Nigdy
pojąć nie mogłem, dlaczego malarstwa zaniechał on lubować, odkąd ożenił
się – myślę, że to znaczy, iż ideał-wcielony zajął miejsce onej
malatury, która pierwej była obywatelowi przyjemną.
Szkoda, że nieboszczyk Fryderyk nie wiedział nic o tym!!”.
))
Z
Wenecji, w liście do Stryjeńskiego, z 16 marca 1890 roku, a więc mają
dwadzieścia lat, pisał Wyspiański o tym,
jak tracił „swobodę,
-
i wolność odbierania wrażeń”.
Dlaczego tracił? Czytajmy dalej: „
– bo staję przed każdą rzeczą z
pytaniem – na co ja jéj mogę potrzebować,
-
no a przyzna pan że z dziełami sztuki w ten sposób obchodzić się nie
można.
-
trzeba się dać porwać wrażeniu – pozwolić mu się opanować
”.
Pisał
te słowa najwyraźniej także z myślą o kwiatach. Pisze tam, że z „współczuciem”
patrzy na „życie kwiatu, lub
owadu, na rozwój storczyka lub rumianku”, z współczuciem, tak, iż
budzi się w jego sercu „litość”.
Pisze tam o drżeniu ust, „jak
kiedy tulę do twarzy kwiatów kielichy wilgotne wonią. – Ileż to razy
byłem rozkochany w kwiecie przez litość i tylko przez litość kochałem
nieraz raz gdzieś dojrzaną dziewczynę.
Czyż
to wystarcza do życia.
zostawcie wy mnie moje ułudne kwietne kochanki i przez jedną chwilkę
dojrzane a wiecznie żyjące w pamięci méj istoty – bo temu uczuciu
litości nie zrówna żadne inne uczucie, bo w nim jest smutku i żałości
najwięcéj a piękna tyle, że jakby wonią jest do owych kwiatów podobne”.
■ |