startmoje tekstymoje publikacjemoje przekładyobrazylekturydyplom |
Piękno a cierpienie, miłość i łaska /
Beauty versus Suffering, Love and Grace,
w: Odnajdywanie piękna /
Finding Beauty
(red. Kinga Nowak), Pałac Sztuki TPSP w Krakowie, Kraków 2008
Janusz Krupiński
Piękno a cierpienie, miłość i łaska.
Norwid wobec Listu do artystów Jana
Pawła II
W Liście do artystów Jana Pawła II
pojawiają się dwa polskie nazwiska. Norwida oraz Mickiewicza.[1]
Twórczość tych polskich, XIX wiecznych
poetów, miała istotne znaczenie dla pokolenia Karola Wojtyły. Nie zamierzam
jednak poszukiwać źródeł myśli Listu.
W poniższym szkicu spróbuję zaznaczyć kilka rysów Norwidowego rozumienia piękna,
jak sądzę istotnych nie tylko z punktu widzenia religii i chrześcijaństwa.[2]
Położę nacisk na te kierunki przemyśleń Norwida, które
List wydaje się ledwie dotykać, a to
związek piękna z doświadczeniem cierpienia, z miłością oraz z doświadczeniem
łaski. Tej ostatniej kwestii List
poświęca stosunkowo najwięcej miejsca, czyniąc przy tym ważne zastrzeżenie, iż w
odniesieniu do „objawienia wewnętrznego” danego artyście o łasce można mówić
„tylko przez analogię” (15.)[3].
Kwestii cierpienia List nieomal uwagi
nie poświęca. W związku z tym ten jeden raz ośmielę się poczynić uwagę na temat
Autora Listu, czyż On, który tyle
cierpienia doświadczył...
Dlaczego z pamięcią o Liście do artystów
Jana Pawła II, próbuję tutaj pokrótce pokazać znaczenie tych właśnie trzech
kategorii, cierpienia, miłości i łaski w doświadczeniu piękna? Nie tylko z tego
powodu, że są one kluczowe w Norwida teorii piękna. Przede wszystkim jednak w
przekonaniu, że współczesna nam obojętność, niechęć czy nienawiść wobec
kategorii piękna na płaszczyźnie ideowej podyktowana jest panującym kultem i
wolą przyjemności, rozkoszy, upojenia... , a także kultem i wolą mocy
(przeciwieństwem łaski – moc). Jeśli słowo „piękno” pojawia się dzisiaj jeszcze,
to najczęściej w zwulgaryzowanym znaczeniu, które myli piękno ze ślicznością,
ładnością itd. Przejawów postępującego upadku idei piękna szukałbym już w
pojęciu „sztuk pięknych”, sugerującym, iż artyści są eksploratorami, wytwórcami
czy dostawcami piękna – rzeczy pięknych. Iż piękno leży w ich mocy twórczej. Iż
oni się nim zajmują, a więc, że ono jest czymś, czym można się zajmować.
Odosobnionym pozostaje głos R. M. Rilkego, z jego studium
August Rodin, a mianowicie głos
ubolewania nad estetyką, w myśl której piękno jest czymś, co można „robić”. Zaś
miłość? Co symptomatyczne, znaczenie słowa miłość bywa spychane do poziomu jaki
wyznacza „love” angielski zwrot „to
make love”. To język globalizacji.
Jeszcze jedna uwaga na wstępie: Nieomal rezygnuję tutaj z cytowania Norwida.
Ograniczę się do przytoczenia krótkich fragmentów, najmniej kontrowersyjnych. W
pozostałych wypadkach raczej omówię sens, jaki w nich znajduję. Z jakiego
powodu? Otóż nawet czytanie jego tekstów w języku ojczystym, po polsku, dla
samego czytelnika jawnie jest już interpretowaniem. Współmyśleniem, a nie
zapoznaniem się z tezami autora czy przekazywanymi przez niego treściami, tym
mniej: z zawartymi w jego tekście informacjami.[4]
Tym większe trudności stawia tekst Norwida przed tłumaczami. Świadomość faktu,
iż każdy przekład interpretuje bynajmniej nie ułatwia zadania.
Norwid myśli z głębin języka, etymologicznie, źródłowo. Uczulony jest na
odmienność znaczeń słów należących do różnych języków, a według słowników typu
polsko-angielski czy polsko-włoski zamiennych. Z sensem danego słowa wiąże
znaczenia innych słów, jakie w nim słyszy. Sens danego słowa rozwija przez
zestawienie go z innymi w zdaniu, wierszu – przez kontekst. Oskarżany o
niezrozumialstwo Norwid żali się: „Słów nawet pojedyńczych często nie umie się
czytać” (IV, 238).
Cierpienie
W Liście do artystów wspomniana jest
postać Hioba, w związku z „zawsze
aktualną problematyką cierpienia” (5.). Obok pada także przejmujące słowo
„Golgota”. Wyrażone zostaje
przekonanie: „Nawet wówczas gdy artysta zanurza się w najmroczniejszych
otchłaniach duszy lub opisuje najbardziej wstrząsające przejawy zła, staje się w
pewien sposób wyrazicielem powszechnego oczekiwania na odkupienie” (10.).
Z powieści Idiota,
Dostojewskiego, cytowane są słowa „piękno zbawi świat” (16.). O czym
List nie wspomina? Największym
wyzwaniem dla Dostojewskiego był widok martwego Chrystusa w grobie, z obrazu
Hansa Holbeina Młodszego. Obraz ukazujący bezwzględny, ślepy mechanizm natury.
Wedle słów pisarza, obraz wyraża: „pojęcie o mrocznej, zuchwałej i bezmyślnie
wiekuistej sile, której wszystko podlega”, pokazuje, że ciało Jezusa „podlegało
na krzyżu prawom przyrody zupełnie i bez reszty”, „nie ma nawet śladu piękności”
(jak pojętej piękności – czego oczekiwał Dostojewski?)! To swoje osobiste
doświadczenie – „od tego obrazu niejeden może utracić wiarę!” – Dostojewski
przywołuje właśnie w Idiocie.[5]
Natura odarta z idyllicznej maski, jaką nakłada na nią słowo Stworzenie,
oderwane od słowa Upadek?
Motto Listu do artystów brzmi „«A Bóg
widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre» (Rdz 1, 31)”, Dostojewski
kreśli pytanie: „I
gdyby sam nauczyciel mógł był ujrzeć ten swój obraz w przeddzień stracenia, to
czy tak samo wstąpiłby na krzyż i tak samo umarł jak teraz?”.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Norwid, analizując znaczenia greckiego słowa
kalos oraz polskiego „piękno” (IV,
234)[6]
zdaje się być bliski tej hipotezy, iż słowa pochodzące z różnych języków, jeśli
nawet odnoszą się do tej samej wartości estetycznej, to uwrażliwiają na jej
odmienne aspekty. W polskim słowie „piękność” słyszy on „jakoby
»po-jęk-ność«” (IV, 232) – ,„pieśń”
triumfu nad jękiem, „boleścią”, nad „dramą”
egzystencji. Norwid znajduje tu „duchowy”
sens „po-konania” tych form
cierpienia, którego w żadnym razie z happy-endem mylić nie wolno. To takie
„po-konanie”, które cierpienia, i prawdy obecności cierpienia w świecie, się nie
uchyla, ani ich obecności nie usuwa. Przeciwnie, jak samo słowo polskie
„po-konanie”, przez podział dywizem w swym znaczeniu dookreślone, mówi: to
droga, na którą składa się doświadczenie „konania”.
Jakkolwiek oceni ktoś ten typ rozumowania quasi-etymologicznego, poważną
pozostaje ta myśl: doświadczenie piękna w sposób istotny wiąże się z
doświadczeniem cierpienia, obecności cierpienia w życiu. Skoro tak, myśl Norwida
nie daje się łatwo zestawić ze słowami typu: „w obliczu cudów wszechświata”
(16.)[7]
„Po-konanie”. To obraz zmartwychwstania, który obejmuje Golgotę? Nie stanowi
pochwały cierpienia. Głosi nadnaturalną zdolność ścierpienia, czyli znoszenia
cierpienia – nawet bez jakże naturalnej myśli, która sama przynosi ulgę, bez
cienia myśli o odwecie, o poniżeniu, zmiażdżeniu drugiego człowieka, bez cienia
przeklęcia. Z ufnością, której z grunty obca jest
„pasja
odwetu” (IV, 335).
[8]
„Po-konanie”. O krok akceptacja życia,
świata, słowem istnienia w jego nieusuwalnej „dramie”. Nie zasłoniętej
zjawiskowością bajkowych widoków, rozmachem i wyrafinowaniem systemów
technicznych... Nie zapomnianej
dzięki ucieczkom w zaświaty, w „niebiańskie” przeżycia, stany i wyobrażenia.[9]
Imieniem tej bezwarunkowej akceptacji istnienia jest miłość.
Miłość
W Liście do artystów miłość
wspomniana jest jako forma wiary, w związku ze śpiewem: „Śpiew pozwala przeżywać
wiarę jako żywiołową radość i miłość” (12.). Poza tym
List mówi o rozmiłowaniu „w pięknie”
wyrażonym „w niezrównanych słowach”, w
Wyznaniach św. Augustyna:
Sero te amavi pulchritudo tam anatiqua et
tam nova, sero te amavi!, „Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna a tak
nowa, późno Cię umiłowałem” (16.).
Czy rzeczywiście doświadczenie piękna polega na tym, że ono jest jego
przedmiotem, chociażby jako obiekt miłości? A może piękno doświadcza człowieka
raczej jako aura, „rumieniec” (IV, 180) spotkania z rzeczywistością – gdy uwaga
kieruje się ku pewnej rzeczy?
Jeśli „Piękno jest [...] widzialnością dobra” (3.) nie ku niemu, lecz ku
dobru kieruje się centralna uwaga człowieka.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - -
Norwid nie twierdzi, iż miłość znajduje swój przedmiot w pięknie. Jednym z
wiodących przekonań Promethidiona,
jest natomiast to: „Kształtem miłości
piękno jest” (II, 290).
Powrócę do ostatniego zdania poprzedniej części, poświęconej związkowi
piękna i cierpienia.
Imieniem bezwarunkowej afirmacji istnienia jest miłość. Miłość, z istoty
swej miłosierna, to znaczy zdolna do objęcia sercem dramat egzystencji,
cierpienie właśnie. Najdalsza od przeklęcia nagiego faktu istnienia, tego, że
coś jest? Metafizyczne dobro znajdując w tym właśnie, że coś jest, wbrew
nicości? (To nienawiść prowadzi do nicości.)
Miłość, a po polsku właściwie nie potrzeba dodawać: miłosierna, współczująca,
pełna oddania... Język polski przenosi pojęcie miłości, w które wpisane jest nie
tylko znaczenie związane z erotyką (tą poniża sprowadzenie do płaszczyzny
seksualności – natomiast to miłość uduchawia zmysłowość). Przede wszystkim w
pojęcie miłości wpisane jest miłosierdzie, oddanie...
Caritas.
Jakkolwiek nie potrafię odpowiedzieć, czy
caritas w tym wysokim znaczeniu,
które obejmuje widzenie, myślenie i czynienie „ze względu na Boga”. Norwid
znajduje w polskim słowie właśnie to przesłanie, iż „Amor”
oraz „Charitas” stanowią niepodzielne
strony miłości (II, 295).[10]
Idąc tym tropem: Język polski nie dopuszcza myśli, jakoby miłość była czymś, co
można robić, czynić! Czymś, co można przeprowadzić. Uczynić można z miłości lub
z miłością, nie miłość. Ona się dzieje, jakkolwiek to dzianie się nie byłoby
możliwe bez przyjęcia przez człowieka pewnej postawy wewnętrznej, szczególnego
sposobu odnoszenia się do świata, wysiłku podejmowania ruchu płynącego z
zewnątrze, od strony świata, od strony drugiego człowieka, od strony Innego...
Czyż dlatego również i piękno, nie może być celem, i nie jest wytworem naszego
działania? Wymyka się kategorii metody, reguły, procedury?
W konsekwencji: sztuka jest „uduchowioną
zmysłowością przez miłości wielkiej cało dramat” (IV, 186).
„Charitas z Amorem”. Kształt rodzący
się w/z takiej miłości – oto piękno. To podstawowa teza
Promethidiona. W przeciwieństwie do
postawy miłości, postawa „samolubstwa” na piękno zamyka. Z sobie właściwej
perspektywy egocentryk miarą piękna czynić chce samego siebie, swoje upodobania,
i definiuje: „piękno to jest, co się [...] podoba”. Norwid, który w dobru
rozpoznaje „drugą osobę Pięknego” (drugą stronę?, trzecią Prawda?!), zauważa, że
z tej samej perspektywy patrząc, dobro sprowadzone zostaje do poziomu tego, co
„wygodno” (II, 293).
Zwornikiem piękna i dobra miłość. Nie gubiąc z kręgu swego odczuwania
cierpienia, w swej istocie miłość porusza się przecież ku pewnemu dobru.
Łaska
W części Listu zatytułowanej „Duch
Stwórca a natchnienie twórcze” nie mogło zabraknąć słowa „łaska”. Natchnienie,
inspiracja wydają się przecież być bliskie doświadczeniu łaski – jak wdech.
Cytowany jest tam fragment Hymnu,
wezwania ”Veni,
Creator Spiritus...
– «O Stworzycielu, Duchu, przyjdź,
/ Nawiedź dusz wiernych Tobie krąg, / Niebieską łaskę zesłać racz / Sercom, co
dziełem są Twych rąk»” (15.). Natchnienie zostaje opisane jako proces, w którym
„Boskie tchnienie Ducha Stwórcy spotyka się z geniuszem człowieka i rozbudza
jego zdolności twórcze. Nawiązuje z nim łączność przez swego rodzaju objawienie
wewnętrzne, które zawiera w sobie wskazanie dobra i piękna [...] Słusznie mówi
się wtedy – choć tylko przez
analogię – o «działaniu łaski», ponieważ człowiek ma tu możliwość doświadczenia
w jakiejś mierze Absolutu, który go przerasta” (15.).
Zauważmy: „tylko przez analogię”.
W Liście mowa jest także o Bogu
okazującym „artyście ludzkiemu łaskawą wyrozumiałość”, poprzez powołanie „go do
udziału w swej stwórczej mocy” (1.). Mocy!
Bodajże nigdzie więcej słowo „łaska” w
Liście nie pada.
Jak wiadomo, bywa, że na pewne rzeczy się nie musi wskazywać, nawet się ich nie
wspomina, gdyż uchodzą za oczywiste. Brak słowa „łaska”, podobnie jak jego
obecność, nie świadczy wcale o tym, czy ducha tekstu, jego przesłanie, wiedzie
ideał łaski twórczej, czy nie.
W tekście Listu znaleźć można myśli,
w których tle czy perspektywie obecna jest kategoria łaski. Obecna
implicite. Co najmniej pewne zdania
wydają się opisywać procesy nieobojętne dla doświadczenia czy rozumienia łaski.
[11]
Czyż chwili łaski, właściwej doświadczeniu mistycznemu, „epifanii”,
w gruncie rzeczy nie opiewa ten fragment: „Wszyscy artyści zdają
sobie sprawę, jak głęboka przepaść istnieje między dziełem ich rąk, nawet
najbardziej udanym, a olśniewającą doskonałością piękna, dostrzeżonego w chwili
twórczego uniesienia: wszystko, co zdołają wyrazić malując, rzeźbiąc i tworząc,
jest jedynie przebłyskiem owej światłości, która na kilka chwil zajaśniała oczom
ich duszy” (6.).[12]
Jak można sądzić, nadzieja na chwilę takiego oświecenia wyrażona jest już w
pierwszych słowach Listu: „Do tych,
którzy z pasją i poświęceniem poszukują nowych «epifanii» piękna, aby podarować
je światu w twórczości artystycznej”.
Wobec tych słów pojawia się wątpliwość. Epifania byłaby czymś, co można szukać,
podarować? Jeśli epifania ma coś z łaski, czyż jej poszukiwanie nie stanowi
próby poddania jej własnej mocy? A może
List, co najmniej imlicite,
zakłada, że tam, gdzie (chociażby przez analogię) mamy do czynienia z łaską, tam
także człowiek działa, a nie dzieje się (tylko?) coś z nim? Jakkolwiek to
działanie człowieka pierwotnie i zasadniczo
ma wtedy charakter wewnętrzny, jest aktem duchowym?
Bowiem sytuacja, gdy kogoś, co porywa, bierze, nawet „za-chwyca” –
bycie porwanym, zawładniętym – to
wszystko formy zniewolenia, poddania (się). Ekscytacje, ekstazy mają pasywny
charakter – pomimo właściwej im dynamiki.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Lektura Norwida prowadzi do tezy, iż inspiracja oraz aktywność, szeroko pojęte
działanie, są kategoriami, które mają znaczenie zarówno tam, gdzie można mówić o
porządku mocy, jak i na gruncie porządku łaski.[13]
Kategorie te nie mogą stanowić podstawy zdefiniowania tych dwu porządków.
Norwid czyni uwagi, które można odnieść przeciwko próbom utożsamienia
doświadczenia łaski z inspiracją lub szczęśliwym trafem, przypadkiem. Norwid
odmawia twórczego charakteru postępowaniu, które polega „na trafach
nieprzewidzianych, a nie na postępkach” (IV, 393). Brak dojrzałości, fałszywą
postawę widzi w takim sposobie odnoszenia się do tego, co spotykamy, czy tego,
co nas spotyka, gdy traktujemy je, jako coś danego nam. Gdy szukamy w nim tylko
źródła inspiracji, a nie widzimy w nim zadania, wyzwania, „zobowiązania”. To
„fałszywe pojęcie” o czymś spotkanym „jako czymś inspirującym tylko, a nie
obowiązującym, nadaje ową lotność podrywania się za lada echem” (IV, 393).
Obowiązek ma dwojaki charakter, „składa się w naturze rzeczy z dwóch”, z
„obowiązującego” spotkane wobec spotykającego, oraz z „obowiązującego”
spotykającego wobec spotkanego.
Norwid co najmniej prowokuje do postawienia tego prostego pytania, czy gdzie
inspiracja, natchnienie, tam łaska (i odwrotnie...)?
Czyn i czynienie nie stanowią kategorii właściwych jedynie ideałowi mocy
twórczej. Ideał łaski nie zwalnia z działania. Dotknięty wolą mocy człowiek to,
co spotkane, czy zastane, traktuje jako podnietę dla spełnienia własnych celów,
w szczególności jako bodziec dla własnych podlotów, ekstaz. W spotkanym nie
potrafi dostrzec zobowiązania, czegoś, wobec czego czy w imię czego podejmujemy,
stawiamy przed sobą zobowiązania. To przyjęcie zobowiązania wymagałoby od niego
czynu oddania, i to nie tylko oddania się czemuś, oddania się, ale wręcz oddania
siebie.[14]
Norwid: „żaden dar bez dawania czegoś z siebie nie jest przyjmowalnym” (V, 692).
Poniżej, spróbuję tutaj zebrać podstawowe myśli Norwida kreślące ideał łaski
twórczej (od dawna, w rozproszeniu mi towarzyszyły). Zastrzec przy tym należy,
że on sam bodaj w ogóle słowa „łaska”
nie używa, przynajmniej w tych fragmentach, po które sięgam:
Twórca czerpie. Stąd jego oryginalność, czyli źródłowość (jak etymologia
słowa wskazuje). Norwid: „oryginalność
jest to sumienność w obliczu źródeł”
(IV, 255). Wymaga pokory, uznania, że istnieje coś wyższego:
„kto ze źródła pije, musi uklęknąć i
pochylić czoło” (IV, 255). Pycha sprawia, że jeśli nawet w źródle człowiek
znajduje, to znajduje, zresztą wtedy ku swemu zachwytowi, własne odbicie,
refleks, eskpresję samego siebie – to przypadek Narcyza (I, 448). Nawet
największy, najbardziej wyrafinowany, pełen ryzyka wysiłek próżny jest, jeśli
podejmowany jest dla odmienności, dla odróżnienia się, dla pokazania czegoś,
czego nie było, czego świat nie widział, słowem: „dla zdziwienia” – „dla
zdziwienia, nie zbawienia
świata!...” (I, 256). Dla pociągnięcia, i porwania za sobą mas (awangarda). Tą
drogą, ze swej istoty, jako przedsięwzięcie komercyjne, idzie „przemysł-sztuki”,
„budując z żądz i temperamentów” strategie „pochwytywania”, zdobywania aplauzu,
oddając się służącym temu celowi pomysłom, „obmysłom” i „wymysłom” (IV, 134). I
zatracając się w nich.
Oryginalne, czyli „ze źródeł płynące” dzieło powstaje dzięki postawie zaufania
„w harmonię praw stworzenia”, gdy artysta zdaje się na działanie pewnych sił,
żywiołów, z nadzieją, że przeniosą go na drugą, inną stronę, której „on nie zna
ani nie widział” (IV, 335).
Źródła upatruje Norwid w świecie idei, w sferze „Ideałów”. Tam, gdzie
„Słowo”. W oryginalnym dziele pojawia się „cień,
który z łona najnieskończeniej wyższej prawdy upada” (IV, 260).[15]
Zauważmy, „cień”! Tyle światła, co cień go zapowiada. A jednak nie o dzieło, nie
o cień, a o światło chodzi.
Powyżej cytowałem fragment Listu do
artystów zawierający tezę o przepaści pomiędzy chwilą olśnienia czy
oświecenia, dostrzeżoną wtedy przez artystę „olśniewającą doskonałością piękna”
(6.), a jego dziełem, tym, co zdoła w nim wyrazić z tamtej wizji. Rzeczywiście,
biografie niektórych artystów czy świętych wskazują, iż pewnej chwili dane było
im doświadczenie, którego światło określało odtąd sens ich życia, z którego
czerpali (w wysiłkach zrozumienia jego przesłania). Przytoczony w
Liście przypadek – Dante o
Boskiej Komedii – dostarczać może
jednak kontrprzykładu dla tej myśli, jakoby tworzenie polegało na próbach
odmalowania czy wysłowienia niegdysiejszej wizji. Na postępowaniu w dwu krokach,
od „powzięcia jakiejś idei [...] do nadania jej formy w dziele sztuki” (15.).
Przeciwnie, miejscem „epifanii”, uobecnienia Innego, może być dzieło. Czyż nie
tam wznosi się wielkość sztuki? Przepaść pozostaje w tym sensie, że nie
wystarczy dzieło oglądać czy czytać, aby dzieło stało się miejscem otwarcia
(zwłaszcza bez postawy właściwej religio,
o czym za chwilę).[16]
O twórczym procesie, akcie, można mówić, gdy w dziele samym, poprzez nie,
pojawia się coś, co przekracza intencję, moc, ja artysty-człowieka –
„tu możliwość doświadczenia w jakiejś mierze Absolutu, który go
przerasta” (15.). Wtedy stojąc wobec dzieła, które wykonał, sam artysta znajduje
coś, czego nawet nie oczekiwał, nie spodziewał się, a co wcześniej w żaden inny
sposób dla niego nie istniało. Jak określa to Dante: niebo przyłożyło ręce.[17]
Dante niebo – ziemia. Jakże bliska to myśl ideałowi Norwida, który nie oddaje
się tęsknocie lotu do nieba, oderwania się od ziemi, od zmysłowości, od ciała. W
przekonaniu Norwida dzieło jest miejscem zjednoczenia materii i ducha,
„uduchowioną zmysłowością”, dzieło „podniesieniem” tego, co ziemskie, ku temu,
co idealne, transfiguracją, przemienieniem. Słowo ożywia ciało. Dlatego po
pamiętnym fragmencie „Bo
piękno na to jest, by zachwycało
/
Do pracy
–
praca, by się zmartwychwstało”,
bezpośrednio następują te: „I
stąd największym prosty lud poetą,
/
Co nuci z dłońmi ziemią brązowemi”!
Powrócę do listy podstawowych myśli Norwida ważnych dla zrozumienia ideału łaski
twórczej.
Najdonioślejszą zasadą twórczą, „w sztuce życia” oraz „w życiu sztuki” –
sztuki i życia „zadaniem”: „negligentia‑diligens”.
Co objaśnia się jako „staranne zaniedbanie”, rozluźnienie konwencji. Dosłownie,
zamierzona rezygnacja z dokonywania wyboru (a więc i klasyfikacji?, oceny?).
Blisko: rezygnacja z oczekiwań, nie forsowanie oczekiwań, reguł, planów.
Decyzja, by o wszystkim nie decydować, jakkolwiek przy zachowaniu bacznej uwagi,
wobec tego, co się dzieje. Uważne, czujne zdanie się na coś?
W sztuce bynajmniej wiodącą ideą nie jest idea piękna. Artysta, który
szuka piękna, estetyzuje, czyni coś dla artystyczności, dla artyzmu, „dla
poetyzowania” (V 260), właśnie dlatego od piękna się oddala. Natomiast jeśli dla
tego „CO JEST” (II, 345), dla prawdy, dobra, chociażby dla użyteczności pewnej,
artysta sumiennie pracuje, wtedy czasem pojawia się piękno. Niejako samo,
„bez-wiednie”, „wchodzi nie pytając” (II,
295).
W naddatku. W udanym dziele pojawia się coś, co wykracza „ponad przedsięwzięty
plan”, niczym „akord”, którym dzieło wybrzmiewa, chociaż ręce artysty już nie są
czynne, nie naciskają żadnych klawiszy (IV, 335). Piękno pojawia się w sposób
równie spontaniczny, i przez to nie zakłamany, epifenomenalnie, jak rumieniec na
twarzy. Związane z „zupełnym ciała i ducha całokształtem”. Piękno, „jest
rumieńcem i jest jakoby barwą dobra” (IV, 180).[18]
Po ukończeniu dzieła „artysta, co
bezinteresownie dla prawdy coś pracował”, może „ucieszyć
się nim skrycie jako uczynkiem dobrym” (V, 260).
Blisko słowa Listu do artystów:
„Piękno jest [...] poniekąd widzialnością dobra” (3.)? Daleko myśl, iż artysta
działa kierując się jakąś wytyczną, jakimś wskazaniem na piękno (a także w tym
sensie, jak sądzę, można rozumieć myśli, iż dane artyście „objawienie wewnętrzne
[...] zawiera w sobie wskazanie dobra i piękna”; 15.)
List adresowany jest, jak
pamiętamy, do poszukujących epifanii piękna.
„Poszukiwanie”, jeśli pójść za lekcją Martina Bubera czy Simone Weil, zamyka na
Inne. Już to dlatego, iż kto szuka, ma pojęcie, wyobrażenie tego, co szuka. Co
się w tym oczekiwaniu nie mieści, nie spełnia jego wymogów, zostaje niezauważone
lub odrzucone. Zamiast poszukiwania czekanie? Jeśli, to bez bierności. Zamiast
poszukiwania uważność, otwarta na to, co „w moim” pojęciu czy wyobrażeniu się
nie mieści.
W świetle Kantowskiej teorii form apriorycznych to niemożliwość, czyli, mówiąc w
języku wiary, cud. Apriori, jeszcze
przed doświadczeniem, żywione „przeze mnie” pojęcie boskości, na przykład
boskości, rozpoznaje coś (co mnie spotyka, czy co spotykam), jako boskie lub
nieboskie...
[19]
Poszukiwanie? Uważność! Otwarta. Nieznane z góry dażąca szacunkiem (kredytem
zaufania?), jeszcze nawet zanim pojawi się we mgle przeczucia, a nigdy, nawet
gdy zdaje się stać wobec niego twarzą w twarz, nie zamykająca się na nie
poczuciem oczywistości, złudzeniem znajomości, przeświadczeniem poznania na
wskroś, i nie potrafi powiedzieć, jak nie potrafił tego powiedzieć
Giacometti:
„Wszyscy wiedzą, co to jest twarz”.[20]
Po polsku, trafniej, niż pozwala na to słowo „uważność”, powiedzieć należy:
istotnym rysem procesu twórczego jest od-czuwanie. W tym połączeniu: czuwania i
odczuwania (które jako takie, przeciwnie niż życie odczuciami, własnymi
przeżyciami, kieruje się na zewnątrz).
Nie jest natomiast twórczym procesem zmaterializowanie swoich wyobrażeń czy
pojęć! O twórczym charakterze chwili można mówić, o ile człowiek otwiera sie na
coś, co przekracza jego pojęcia czy wyobrażenia. O ile nie spotyka samego
siebie. Zamiast „poszukiwania” otwarta uważność, wraz z ufnością, która wobec
Innego pozwala zawiesić, przekroczyć swoje ja, Ego, siebie. Gotowość podjęcia
ruchu płynącego od strony Innego – na który odpowiedzią jest nie tylko dzieło (i
jego przekszałcenia), ale przede wszystkim „po-konanie”
siebie, własnego ja. Śmierć starego, narodziny nowego człowieka? Jeśli tak, czy
sensem dzieł byłoby to, że „mówią o twórcach, pozwalają poznać ich wnętrze”
(2.)?
Otwarta uważność, pełna szacunku i ufności. U św. Pawła (List do
Filipian, 2, 12)[21]
sugestia: pełna „bojaźni i drżenia” – to sens, jaki leży u źródeł
religio. Postawę tę charakteryzuje
się także jako „troskliwe baczenie” (za Ojcami Kościoła tą etymologię „religio”
wskazuje C. G. Jung). Oznacza to, że religijność leży w istocie postawy twórczej
człowieka.
Przypisy
[1]
List dwukrotnie cytuje
ten fragment Promethidiona,
poematu Norwida
poświęconego przede wszystkim pytaniu o powołanie sztuki:
„Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy – praca, by się zmartwychwstało”.
Słowa te otwierają część 3. „Powołanie artystyczne w służbie piękna”
oraz wieńczą część 4. Listu
poświęconą tematowi „Artysta a dobro wspólne”. Przypomniane zostają po
raz trzeci w części 16. „«Piękno»,
które zbawia”: „Właśnie zachwyt może się stać źródłem owego entuzjazmu
«do pracy», o którym mówi Norwid w wierszu cytowanym na początku”.
[2]
Być może bez potrzeby piszę „nie tylko”, wobec pytania o to, czy
religia ma znaczenie tylko dla religii, a chrześcijaństwo tylko dla
chrześcijan?.
[3]
Podaję w ten sposób numer części
Listu do artystów, z której
pochodzi cytat.
[4]
Przykładem tego przytoczony powyżej wyimek z
Promethidiona, jak czytamy w
Liście, on „zdaje się
wskazywać” na to, że działania artysty służą wspólnocie, społeczności,
narodowi...
[5]
Fiodor Dostojewski, Idiota,
przeł. Jerzy Jędrzejewicz, PIW, Warszawa 1984, s. 243-244, 256-257,
454-455.
[6]
W ten sposób, na przykład
(IV, 234), podaję
kolejno tom oraz stronę za wydaniem Cyprian Kamil Norwid,
Pisma wybrane, wybrał i
objaśnił Juliusz W. Gomulicki, PIW, Warszawa 1980, t. I-V.
[7]
Pełniejszy cytat: „w obliczu cudów wszechświata zachwyt jest
jedyną adekwatną postawą. / Właśnie zachwyt może się stać źródłem owego
entuzjazmu «do pracy», o którym mówi Norwid” (16.).
Zachwyt? Co zachwycające, chwyta, porywa, ogarnia. Nie inaczej w
oszołomieniu (gr. mania, łac.
furor). Zachwyt nie należy do
porządku łaski lecz do porządku fatum, mocy. Przemocy. Siły.
Nie pozostawia miejsca na akt
woli, na fiat
mihi, „Niech mi się stanie” (Łk 1, 38). Stary mistrz, Platon
(przeciwnik „czucia” i poetyckiego „szału”) początek myślenia widział
raczej w zadziwieniu niż zachwycie (por. uwagi Arendt na temat
thaumazein). W zadziwieniu
pozostaje, w samym centrum duszy, miejsce
na namysł, pytanie, wątpliwość – rozumność.
[8]
Norwid – on poeta, rzeźbiarz, malarz, rysownik, projektant
grafik... – zaprojektował, wykonał i w swym pokoju zawiesił krzyż. Dwa
bloki drewna, na krzyż, na ich końcach ślady po gwoździach i krwi ran
Chrystusa.
[9]
Czy kicz nie polega na kłamstwie wobec dramatycznej natury
egzystencji, na idyllizacji, potrafiąc nawet krew i ból zamienić w obraz
malowany? W „piękny” widok?
[10]
Dodam, Norwid nie widzi w tym wypadku kulturowo uwarunkowanego
ideału, osobliwego sposobu pojmowania, lecz jest przekonany, że w tym
słowie język polski posiada wgląd w istotę miłości.
[11]
Henryk Mikołaj Górecki, w roku 1985, odbierając doktorat honoris
causa Katolickiego Uniwersytetu w Waszyngtonie, przywołał to zdanie Jana
Pawła II: „Jakkolwiek wielka byłaby potęga muzyki i słów szczerzy i
pokorni artyści wiedzą, że ich dzieła są jedynie dalekim echem Słowa
Bożego”. Komentarz Góreckiego: „Słowa te są doskonałe, nie można do nich
nic dodać ani ująć”.
[12]
Przepaść: kto z widzących Jezusa spotkał w nim Chrystusa, kto
stał u szczytu Taboru, w świetle boskiej natury – sam przemieniony?
[13]
Inaczej: wyróżnić można dwa ideały, łaski i mocy twórczej.
Określenie „ideał mocy twórczej artysty” u Maxa Ernsta, artysty, który
przeciwstawiał się temu ideałowi, swoją rolę opisywał jako ujawnienie
„nie sfałszowanych znalezisk” -ujawnienie znalezisk bez zafałszowania?
(cyt. za: Claude Lévi-Strauss, „Malarstwo medytacyjne”, przeł. Wincenty
Grajewski, w: Spojrzenie w oddali, PIW, Warszawa 1993, s. 395).
Stanowisko wielu artystów w tej kwestii próbowałem przedstawić już
kilkukrotnie, gdzie indziej.
Skrajniej: „Błogosławieństwo Pana jest bogactwem, własny trud
niczego nie doda” (Prz 10, 22).
[14]
Prostszy (?) argument za tezą, iż kategoria inspiracji nie
definiuje łaski: Zgodzić się można, iż natchnienie nie przychodzi do
tych, którzy nic nie robią. Skoro inspiracja jest zawsze inspiracją do
czegoś, a nie do niczego... Oznacza to, iż człowiek szuka czegoś, ma na
oku rzecz do przeprowadzenia, plan, i oto coś podsuwa mu rozwiązanie,
podsuwa sugestię zmiany metody postępowania... itp. Temu człowiekowi nie
chodzi o to, co spotyka. Nie wykracza poza horyzont swych dążeń.
[15]
Toteż zadaniem sztuki nie jest uczynienie świata pięknym,
estetyzacja, ale ideacja (Norwid: „idealizacja twórcza”; II, 315), czyli
uzmysławianie, ucieleśnianie idei. „Michał-Aniołowie” zwiastują narodom
ideały, a te jeśli zechcą ku nim wyciągnąć ręce wzrastają. Znajdują
swoją tożsamość (W pracowni
Guyskiego).
Podobnie myśl o poszukiwaniu epifanii piękna wydaje się
dyskusyjną. Nie tylko ze względu na wspomniany tu dylemat
szukać-znajdywać, ale i także sugerując jakoby to piękno było czymś, co
się objawia. Raczej: to nie piękno się objawia, ale jest epifenomenem,
aurą objawienia – rzeczywistości, Rzeczywistości (Norwid: „profil
Boży”).
[16]
Zasada ta zresztą dotyczy zarówno tak zwanego „autora”, jak i tak
zwanego „odbiorcy”. Pierwszym widzem jest sam autor.
[17]
K. Popper bez patosu opisuje to krótko: autor wyjmuje z dzieła
więcej, niż w nie włożył. Przykład Poppera: słysząc wykonanie napisanego
przez siebie utworu, Stworzenie
świata, Haydn płacząc stwierdza „Ja tego nie napisałem”. Popper
wspomina to między innymi w rozdziale „Twórcza samokrytyka w nauce i
sztuce”, w: W poszukiwaniu
lepszego świata, przeł.
A. Malinowski, KiW, Warszawa1997, s. 269. W
Objective Knowledge (s. 180):
“Haydn, who when listening to the first chorus of his Creation, broke
into tears and said ‘ I have not written this’’.
W filozofii Poppera sferą ponad tym, co fizyczne i psychiczne
specyficznie pojęty świat idei („Świat 3.”), zakorzenienie dzieł w tej
sferze pozwala wyjaśnić ów „cud” wyjęcia więcej niż się włożyło.
[18]
Stąd konkluzja „sztuka
sztucznymi sposoby się nie stawia [...]
nie ma sztuki utworzenia sztuki”
(IV, 180).
[19]
Bogowie na miarę pojęcia boga, piękno na miarę pojęcia piękna...
– absolutyzacja pojęć.
[20]
Balthus przypomina scenę oburzenia Giacomettiego na te słowa, z
poczuciem oczywistości wypowiedziane przez Bretona. (Balthus.
Pod prąd. Rozmowy z Constanzem Constantinim, przeł. Jan Maria
Kłoczowski, Noir sur Blanc, Warszawa 2004, s. 46).
[21]
Ten fragment brzmi: „zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i
drżeniem [...] Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania
zgodnie z [Jego] wolą” (BT). W tym przekładzie paradoksalność słów św.
Pawła wydaje się złagodzona – czy odpowiadają one dialektyce mocy i
łaski? Inny przekład: „Z bojaźnią i z drżeniem zbawienie swoje
sprawiajcie, albowiem Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie,
i wykonanie” (Rudolf Otto,
Mistyka Wschodu i Zachodu, przeł. Tomasz Duliński, KR, Warszawa
2000, s. 230).
|