druk w

druk w: Wiadomości ASP w Krakowie, nr 12, Lipiec 1999

 

 

   

 

 

 

 

janusz krupiński

 

Mistrz umarł?

Szkic o relacji mistrz – uczeń

 

 

  

Utrata wiary nabiera rozgłosu... następuje teraz:

koniec lęku, autorytetu, zaufania.

Fryderyk  Nietzsche (11, 374)

 

 

 

  

  

            Jest drogowskazem tradycji, którą podejmuje, i którą od nowa wytycza, np. przekształcając jej sens. Posiada autorytet. Jest elitą elit. On, Mistrz.

Takie wyobrażenie zdaje się nieść z sobą pojęcie mistrza.

 

Czy dzisiaj ktoś w ogóle spotkał mistrza?

 

Samo pojęcie mistrza brzmi pusto w czasach, gdy już nawet nie zwalcza się tradycji, autorytetów i elit, ale po prostu się ich w ogóle nie ma i nie zna. Gdy w imię wolności zdyskredytowano te pojęcia: tradycji, autorytetu i elity. Uczyniono to w przekonaniu, że zawarte w tych pojęciach ideały wymierzone są przeciwko swobodzie twórczej, że jednostce odmawiają prawa do twórczości i żądają od niej ślepego posłuszeństwa.

 

            Tam, gdzie upadły wszystkie wartości, to znaczy gdzie panuje przekonanie, że nie ma prawdziwych wartości, że nie ma prawdy, a rzeczywiste są tylko subiektywne oceny, tam nie ma miejsca dla mistrza. Nie ma wówczas mowy o kimś, kto oceniałby, kto osądzałby lepiej – wszystkie systemy wartości są „równie dobre”. Podobnie odpowiadające im światy – nie ma już wspólnego świata.

 

Tam, gdzie idei prawdy nikt nie bierze na poważnie mogą pojawić się tylko sztukmistrzowie perswazji, panowie pochlebstwa i groźby, marchewki i kija, to znaczy osobnicy zręcznie narzucający swoje opinie innym. Sztukmistrzowie mają swoje sztuczki.

 

Mądrość i osąd, a nie siła, energia czy moc, czynią kogoś mistrzem. Mistrz nie ma nic do narzucenia. Charyzmatyk porywa, mistrza się sobie wybiera. To charyzmatyk potrafi zawładnąć. Mistrz tylko otwiera. Ku czemuś. Na coś.

 

Stosunek ucznia do mistrza nie polega na uległości lecz na zaufaniu. Na ufności, że mistrz widzi więcej i lepiej. Może nawet tylko na ufności w kierunek jego spojrzenia, na wierze, że zwraca wzrok we właściwą stronę, ku temu co istotne. Że istotne istnieje?

 

Są tacy, co widzą, i tacy, co nie widzą. Jeśli widzący w ogóle dadzą poznać, że widzą, nie widzący (po prawdzie ślepi) mogą tamtym zaufać. Bądź uznać ich widzenie za przywidzenie lub za dowód utraty zdrowych zmysłów.

Z zaufania rodzi się uczeń. Z zadufania rodzi się ignorancja i wrogość.

 

Lizusem jest uczeń, który udaje że patrzy (tam gdzie mistrz), i udaje że widzi.

 

Mentalność egalitarystyczna, wymierzona przeciwko wszystkiemu co wybitne, ponadprzeciętne, dostępne wybranym, mentalność taka w zarodku niszczy samą możliwość pojawienia się mistrza.

 

Duch awangardy jest konsekwencją absolutyzacji pojęcia mistrza i degradacji pojęcia ucznia, opiera się na absurdzie, jak gdyby pojęcia mistrza i ucznia nie dopełniały się, a jedno nie zakładało drugiego. Awangarda pozostawia miejsce tylko dla samych mistrzów, jak gdyby sam mistrz nie miał już mistrzów. Zgodnie z właściwym dla awangardy ideałem, twórca ufa tylko samemu sobie, i z siebie samego wszystko poczyna. Nie przyjmuje żadnego daru, żadnej pożyczki, żadnej spuścizny. W tym ma leżeć warunek oryginalności dzieła twórcy.

            Do konsekwencji stanowiska awangardy należy to, że miejsce uczniów zajmują masy. „Mistrzowie” awangardowi idą na ich czele, szara reszta za nimi. Stadem. Okazuje się, że awangarda jest dyktaturą.

 

            Lekcje mistrza nie są ani przekazem wiedzy, ani nie są przekazem umiejętności. Zdobycze nauki i techniki przekazują nauczyciele. Źle trafił, kto u mistrza szuka wiadomości przydatnych w praktyce, w życiu. Mistrz nie przekazuje czegoś, co potem daje się stosować i stosuje. Wizje, dzieła mistrza nie załatwiają żadnej z naszych spraw.

 

Mistrza nie wolno mylić z doskonałym nauczycielem. Dzieło mistrza nie sprowadza się do nauczania, w istocie polega na wyzwalaniu.

Mistrz wyzwala do samodzielności. W tej chwili rodzi się uczeń mistrza – ktoś, kto już sam odkrywa i widzi.

 

            Mistrz wyzwala ucznia od jego własnych ograniczeń. Nawet od tych, które płyną z własnej osobowości ucznia. Nawet od osobowości. Zapewne biada, jeśli uczeń zastanie siebie w takim niebycie, wyzwolony od, nie wyzwolony ku.

 

            Mistrz, który chce sprzyjać samorealizacji osobowości ucznia, realizacji i rozkwitowi jego Ja, taki „mistrz” zamienia „ucznia” w więźnia samego siebie, więźnia własnej przeszłości. Taki „mistrz” staje się pochlebcą. Zamyka zamiast wyzwalać.

            W relacji mistrz-uczeń chodzi przede wszystkim o coś ponad-osobowego (w czego żywiole mistrz jest mistrzem).

 

            Uczniem mistrza nie jest ktoś, kto przyswoił sobie jego „nauki” i trzyma się ich, stosuje je i głosi (w ten sposób rodzą się tylko wyznawcy, „bardziej papiescy niż sam papież”). Uczniem mistrza jest ktoś, kto wizje mistrza podejmuje. Wzrastają one w nim. Prawdziwym uczniem mistrza jest ten, kto swego mistrza przerósł, to znaczy przekroczył jego wizje. Zbliżył się do idei mistrza bardziej niż sam mistrz (idee są kogoś tylko w tym znaczeniu, że są mu bliskie, że go ukierunkowują, że jemu dają orientacje).

 

            Mistrz ma niewielu uczniów, jeśli nawet ma wielu wychowanków („studentów”). Prawdziwy uczeń sam zostaje mistrzem.

 

Wielu wychowanków chce chodzić w aurze mistrza, dlatego nazywają się jego uczniami. Żyją wspomnieniem mistrza, a nie tym, czym mistrz żył, ku czemu i na co się otwierał.

 

To ciąg, to dzieje, to żywa tradycja:... – mistrz – uczeń – mistrz – uczeń – ... . Albo:  ...uczeń/mistrz/uczeń/mistrz... .

Uczniowie stają się mistrzami. Oznacza to, że w pojęcie mistrza wpisane są dwie tendencje, konserwatywna i rewolucyjna. Tendencje te stanowią dwie dopełniające się strony jednej całości. Stąd ruch, ruch prób i błędów. Za i przeciw.

 

            Mistrz ma mistrzów. „Chce ich znać”. Tworzy wobec tamtych, wobec ich dzieł. Za, przeciw, obok. Sam jest mediatorem. Ucznia wprowadza w rozmowę, w spór, w ten niekończący się polilog dzieł.

            Uczeń nie musi znać mistrza osobiście. Dzieląca ich odległość miejsca lub czasu nie jest tu przeszkodą, polilog toczy się ponad czasem. Dlatego też nie ma miejsca dla mistrzów tam, gdzie nastąpił upadek w czas (gdzie głowy zaprząta myśl o postępie, o zaczynaniu wszystkiego od nowa, o byciu współ- i nowoczesnymi, itd).

 

Uczniem staje się ktoś w miarę rosnącej zdolności do wejścia w spór z mistrzem. Kto mniema, że nie ma o co się spierać, że przecież zgadza się, i że wszystko już mu się zgadza, że czuje, ten jest zadufany lub zauroczony. W każdym razie uzurpuje sobie, że widzi tyle, co sam mistrz (albo, że nie ma już nic więcej do zobaczenia ponadto, co widział mistrz). W ten ukryty przed samym sobą sposób uczeń mniema, że jego położenie i poziom nie różnią się od położenia i poziomu mistrza.

Dlatego możemy powiedzieć, że kto się z mistrzem nie spiera, ten go w gruncie rzeczy za mistrza nie uznaje. Ze swej perspektywy (jeśli sam siebie nie okłamuje) uczeń nie może się pogodzić z mistrzem (nie dzieli przecież jego perspektywy). A ponieważ nie widzi, co tamten widzi, a chce zrozumieć, dlatego uczeń musi się spierać. Porywa się na spór, i dzięki temu się podrywa.

Plackiem padają bezradni. To oni, wyznawcy, zasilą szeregi MISTRZYZMU I mistrzologizmu, w imię Mistrza gotowi nawracać, pokonywać...

 

            Klęską mistrza są wyznawcy, jego osoby, jego stylu.

 

            Sprzeniewierza się swemu własnemu powołaniu mistrz, którego cieszy widok mnożących się wokół własnych odbić, kopii samego siebie. Gdy sam popada w zadufanie na widok otaczających go mistrzyków. W zaślepieniu nie widzi, że wokół tańczą kukły tylko. Po tym poznasz fałszywych mistrzów.

 

            Jeśli bowiem nawet prawda jest jedna (czyli, że prawda w ogóle istnieje), nie oznacza to, że prawda ma jedno i to samo oblicze dla wszystkich. Każdy człowiek do prawdy wychodzi od swoje strony, a gdy dochodzi, ukazuje mu się jego własne oblicze. Otóż jest to oblicze prawdy, które ona mu ofiarowuje, i które staje się jego obliczem. „Jego” nie w znaczeniu posiadania czegoś na własność, jakoby oto stał się właścicielem czegoś, czym odtąd może rozporządzać (jak maską, którą trzyma się pod ręką, ubiera, odkłada, przekazuje komuś innemu). Staje się „jego obliczem” w tym sensie, że w wydarzeniu tym określa się jego twarz, jego osoba. (Znaleźć tożsamość to utożsamić się z obliczem prawdy, ostatecznie nie możemy znaleźć tożsamości, bo chcemy się utożsamić z samą prawdą).

 

            W relacji uczeń–mistrz nie chodzi o oddanie się mistrzowi. Nie chodzi o podziw dla osoby czy o adorację dla osobowości mistrza i jego świata. W ten sposób rodzi się tylko kult jednostki i hagiografia. Uczeń nie kocha mistrza lecz to, na co mistrz otwiera. Osobę kocha nie jako osobę mistrza lecz jako oblicze prawdy.

 

            W sztuce nie chodzi o sztukę, lecz o coś wyższego niż ona – o otwarcie. Gdy autor dzieła, a nawet samo dzieło, staje w centrum uwagi, wówczas przesłania nam sobą otwarcie. Zostaje obrócony przeciw swej własnej istocie. Przeciw własnemu powołaniu i zadaniu.

            Rozmija się z istotą sztuki – i zdradza prawdę, nic nie wie o otwarciu – kto sądzi, że wymaga ona od nas skupienia na samych dziełach czy ich autorach, na światach tych dzieł czy światach tych autorów.

 

            Odkąd artyści zaprzątać chcą innych swoją osobowością, swoim ja, sobą, swymi niezwykłymi światami, odtąd przestali być mistrzami. Sami zamieniają się w kurioza. W dziwa. Eks-pozycje, eks-hibicje  i eks-presje. Bożyszcza. Oryginały takie na piedestał sztuki wyniesiono. I to nazywa się dzisiaj „oryginalnością” i „sztuką”.

Artyści szarpią się na szczerość. I jeśli nawet z prawdą szczerość mylą, to cóż innego niż szczerość pozostało im? Skoro „prawdy nie ma”?

 

            Mistrz spełnił swe powołanie wobec ucznia, gdy ten potrafi powiedzieć podobnie, jak niegdyś uczynił to Arystoteles: „Przyjacielem jest mi Platon, lecz prawda jest mi bliższa”.

 

            Czy w swych słowach „Bóg umarł” Nietzsche rzeczywiście o samym Bogu rzecze? Czyżby ośmielał się mówić o Bogu?, że nie istnieje?, lub że istnieje? Tego Nietzsche wcale nie mówi. Powie nam: „Zabiliśmy go  – wy i ja...”. Nietzsche mówi o stanie ducha człowieka współczesnego, to w nim „Bóg umarł”.

            Stwierdzenie „Mistrz umarł” nie jest tylko parafrazą słów Nietzschego.

 

  

(Wieczysta, 28.03.1999.)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

(kontynuacja w:

Janusz Krupiński, „Niemoc mistrza. Szkic polemiczny w sprawie relacji mistrz-uczeń”)