Druk w: Jan Trzupek (opracowanie i
redakcja), Trzy tematy biblijne / Three Biblical Themes,
VIII Biennale Sztuki Wobec Wartości,
Galeria Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach, Katowice 2001
janusz
krupiński
Krajobraz Genesis.
Andrzeja Pawłowskiego idea tworzenia
Nikt nie potrafi zrozumieć lepiej niż wy, artyści, genialni twórcy piękna, czym
był ów pathos, z jakim Bóg u świtu stworzenia przyglądał się dziełu swoich rąk.
Jan
Paweł II, List do artystów
[1]
Być z
dziełem to myśleć przy nim i dzięki niemu – wejść w przestrzeń, na którą ono się
otwiera. Dzieło wymaga oddania – temu, co przezeń.
Dziełem, przy którym, i dzięki któremu powstał poniższy tekst jest Genesis,
cykl 31 fotografii wykonanych przez Andrzeja Pawłowskiego w roku 1967.
Przypomnieć trzeba, iż Pawłowski sam „pozował”, grał swymi rękoma i je
fotografował. Nie wynika stąd jednak wcale, że w fotograficznych obrazach tego
cyklu należałoby widzieć ręce Pawłowskiego, bądź też, że są to tylko zbliżenia,
fotografie rąk. Widzieć tu ręce, przeobrażające się w grze form czy gestów,
plastycznie eksponowane na tle nieba, widzieć chociażby nawet samą tą grę, to
także nic nie rozumieć.
Chociaż początkowo Pawłowski zatytułował ten cykl jako „Ręce”, to jednak
pod wpływem Artura Sandauera nadał mu tytuł „Genesis”, a poszczególnym obrazom
tytuły oparte na kolejnych wersach pierwszego rozdziału biblijnej „Księgi
Rodzaju” (zasadniczo w jej nowym polskim przekładzie tegoż Sandauera). Ta
decyzja nie była bynajmniej arbitralną. Była raczej rozwinięciem tego wymiaru
dzieła Pawłowskiego, którym jest pytanie o stworzenie. Wyciągnięte ku sobie ręce
Adama i Boga, które poprzez odwołanie do fresku Michała Anioła zostają
przywołane w obrazie 26 („Uczyńmy człowieka na obraz i podobieństwo nasze...”)
niewątpliwie o tym świadczą.
Stąd
nie Ręce a Genesis. Być może nawet powiedzieć należałoby raczej,
iż właśnie stąd Ręce samokształtujące się w Genesis.
[2]
Pawłowski dobrał wersy z „Księgi Rodzaju” i użył je (często w okrojonej
postaci) jako tytuły poszczególnych fotografii. Daleki był jednak od tego, by
uważać swój cykl za zbiór ilustracji do tej biblijnej księgi (fotografując
najdalszy był też od myśli o jakimkolwiek biblijnym „temacie”).
Chybioną byłaby także próba wyłożenia tego dzieła w terminach czy frazach
zaczerpniętych z Biblii. Niemniej jednak, my, ludzie kultury zachodniej,
patrzymy na i w jego Genesis oczyma i umysłami, które do biblijnej
tradycji należą (patrzcie „w”, nie „na” obrazy).
Pamiętamy, iż to, co boskie bywa modelem dla ludzkiego. Bądź to w dążeniu
do doskonałości, po prostu, bądź to chcąc dorównać bogom artyści niejednokrotnie
myśleli o sobie na ich podobieństwo. Wyobrażenia boskiego aktu stworzenia
porywają nawet bezbożnych „demiurgów” sztuki („bezbożność” oznacza tu ni mniej
ni więcej jak brak miejsca na pytanie o Boga, na myśl o Bogu, obojętne czy to
obecnym, czy nieobecnym).
Genesis
Pawłowskiego niech pozostanie dla nas odsłonięciem aktu tworzenia, ludzkiego
aktu tworzenia. Jak sądzę dzieło to ukazuje pewien ideał tworzenia ucieleśniając
go zarazem – dlatego nie jest o nim lecz jest nim!
Nie mam
żadnych pretensji, aby z tej perspektywy mówić o akcie stworzenia. Warto zresztą
pamiętać, że znamienne rozróżnienie stwórca – twórca, stworzenie – tworzenie
obecne jest w samej Księdze Rodzaju. Hebrajskie słowo „livro” zarezerwowane w
niej jest wyłącznie dla boskiego aktu stwarzania, zaś „litzor” dla ludzkiego.
[3]
Jak
sądzę także samo Genesis Pawłowskiego nie daje żadnego pretekstu ku temu,
aby mówić o „livro”.
Rekonstruując koncepcję Pawłowskiego, odsłaniając ideę tworzenia immanentną jego
Genesis nie ma powodu, aby wkraczać na płaszczyznę teologiczną – nawet
jeśli pewne podobieństwo z tą ideą wykazują niektóre teologiczne interpretacje
Księgi Rodzaju (przykładowo judaistyczne wykładnie, w myśl których boski akt
stworzenia nie miał charakteru
creatio ex nihilo
[4] ).
Czym jest niebo w Genesis Pawłowskiego? Tłem tylko? Czy raczej
nieskończoną przestrzenią ludzkich działań, tą wysokością, ku której zmierzają,
synonimem ich ideałów?
Niebo posiada tutaj wciąż jeszcze siłę symbolu idealnego porządku.
Języki, mam tu na myśli np. hebrajski, niemiecki czy polski, utrzymują i
wzmacniają to symboliczne oddziaływanie firmamentu. Dzieje się to dzięki
dwuznaczności hebrajskiego „shamayim”, niemieckiego „der Himmel” czy polskiego
„niebo”, które to słowa znaczą przecież nie tylko to miejsce, gdzie pojawiają
chmury czy gwiazdy (tylko „sky”, mówiąc po angielsku). A właśnie ta biblijna i
archetypiczna opozycja dwu poziomów, a mianowicie niższego i wyższego
konstytuuje wrażliwość oczu, które potrafią wejrzeć w przestrzeń Genesis.
Oczy, dzięki którym je doświadczamy, i jak wolno twierdzić; które je
stworzyły, mówiąc w terminach biblijnych, znają pojęcie upadłego porządku. A
jeśli nawet, gdy komuś obcą wydaje się myśl o upadku, i odrzuca ten „mit”, to
przecież czy z człowieczeństwem nie splata się pragnienie wzlotu? Obowiązek
podźwignięcia się? Przezwyciężenia siebie? Tęsknota ku temu, co wysokie?
Właśnie to nieustanne dążenie
człowieka, aby wznieść się ponad swą własną kondycję, by przekroczyć siebie, by
siłą projektu rzucić siebie na wyższy poziom, to wszystko stanowi o emocjonalnej
osi Genesis.
[5] Wprawdzie te ręce zmagając się z własnym
ciężarem nie potrafią go przezwyciężyć, tym niemniej uskrzydla je właśnie utopia
wzlotu, wznoszenia się – ten fundamentalny projekt, który one, ręce człowieka,
ucieleśniają.
Między
ziemią a niebem. Obraz to dalece biblijny. Księga Rodzaju zdaje się przecież
mówić, że od początku, od pierwszego dnia, całe stworzenie przenika na wskroś to
rozdzielenie, to pęknięcie?, napięcie?, ta fundamentalna opozycja: ziemi i
nieba, mroku i jasności... – że być człowiekiem to żyć w tym pomiędzy.
Sam
tytuł, samo słowo „genesis” otwiera przed nami horyzont pytania o początek,
horyzont, który zarazem sięga ku nieznanej przyszłości. To właśnie ten
historyczny, czasowy horyzont naszej teraźniejszości stanowi o nas samych.
Obrazy
tego cyklu ukazują ręce – człowieka – w ruchu pomiędzy ziemią a niebem. Ku
niebu. W ruchu wyłaniania się z mroków ziemi – natury.
Genesis Pawłowskiego stawia przed nami problem – obraz? –
początku, tworzenia i... „stworzenia”, a mianowicie w sposób, uwzględniający
ewolucję, a więc proces, którego tylko punktem jesteśmy. W tej perspektywie, jak
pisze filozof, każde „ludzkie dokonanie może być uważane za wyższy etap czegoś,
co biegnie wstecz aż do samego początku życia”.
[6] Człowiek Genesis nie znajduje
zamieszkania w tu i teraz, nie pogrąża się w chwili (nawet w igraszce swych rąk
składa je w wieczności?). Ukazany jest w sposób, który odsyła i do tego, co było
i do tego, ku czemu tęskni... Nie
ma takiej cezury w dziejach człowieka, wraz z przekroczeniem której on sam sobie
zawdzięczałby siebie i swój świat, od której zaczynałby niczym „od zera”,
„wszystko od nowa”, ex nihilo, z niczego (marzenie awangard wszelkich to
tylko, pyszny sen, niestety pociągający za sobą rzeczywiste konsekwencje).
To
prawda, nasze oczy patrzące na Genesis znają również pojęcie ewolucji.
Ono ożywa w spojrzeniu na te obrazy, które ze swej strony dają ku temu powód.
Wygląd rąk, które tu widzimy, ujawnia prehistorię ludzkiej istoty. Ręce te są
obecne tutaj wraz z ewolucyjnym procesem, który je wyłonił i który niosą w sobie
z sobą (któremu zawdzięczają możliwość każdego swego dzisiejszego dokonania).
Zauważmy na przykład, że twory, które widzimy w tych obrazach, nasączone i
wysuszone światłem, cięte cieniem, są nie tylko rękoma, ale także zoraną ziemią,
glebą pełną bruzd, glinianą formą toczoną na promiennym kole nieba..., a są i
zarazem, wilgotnymi słońcem, prazwięrzetami, olbrzymami... potwornymi bestiami
(obrazy 7, 8, 21, 22, 25).
Słowo „bestia” używam ze względu
na fakt, iż Genesis nie roztacza przed nami wizji natury znanej nam z
ofert biur podróży, manifestów architektury organicznej czy z ekologicznych
sloganów.
Genesis nie snuje marzeń
ani o idyllicznej naturze ani o niebie na ziemi. Nie popada w sentymentalizm
powrotu do natury. Ono przystaje raczej do biblijnej Księgi Rodzaju, a
mianowicie do jej dialektycznego wyobrażenia świata. Zgodnie nim chaos i
ciemność są obecne w stworzeniu, wcielone weń, już przed Upadkiem, a nawet można
by sądzić iż były obecne przed Początkiem.
[7]
Wróćmy do myśli o koegzystencji tego, co negatywne i tego, co pozytywne.
Odnotować warto, że w swej teorii projektowania Pawłowski kładł nacisk na
przyjęcie takiej postawy wobec świata, dzięki której „czynniki negatywne” (jego
sformułowanie) obróciłyby się na korzyść człowieka i okazały się być mu
sprzyjającymi (znaczyłoby to, że nic samo przez się nie jest złe niezależnie od
naszej postawy, albo, że zło jest tylko konsekwencją pewnych naszych postaw,
tych na przykład, jak sądzić by można, którym brak umiejętności otwarcia się,
wsłuchania się, podejmującego przyjęcia... ).
Być może źródeł tego poglądu Pawłowskiego należy się doszukiwać w jego
fascynacji „agrokulturą” (przypomnę, że uczył się w ogrodniczej szkole średniej,
rozpoczął nawet studia z rolnictwa). Używam tego słowa, „agrokultura”, właśnie
ze względu na zawartą w jego etymologii wskazówkę kierującą nas ku kulturze i ku
jej pierwotnemu, „rolniczemu” rozumieniu. Zgodnie z nim to właśnie „kultywacja”
stanowi zasadę każdego ludzkiego działania i projektu.
Znaczy to tym samym, że swoistość danego przedmiotu działania ma być
respektowaną, a działanie ma być przyzwoleniem wzrostu zarodków i potencji
tkwiących w naturze jego przedmiotu. To wszystko dzięki „wsłuchaniu się w
obiekt, dzięki przyzwoleniu mu, by sam nas wiódł”.
[8]
Tym samym odrzucony zostaje pogląd, zazwyczaj nawet nie wypowiadany, a
tak charakterystyczny dla epoki nauki i techniki, iż natura, jak i każdy jej
twór, jest naszym wrogiem, czymś, co musimy izolować, podbić, i unicestwić przez
przekształcenie w artefakt. Genesis odrzuca pogląd na naturę, w myśl
którego byłaby ona tylko surowcem, wartościowo neutralnym materiałem, który
pozostaje bezwartościowym jeśli człowiek nie nada mu formy, najlepiej bez reszty
zaprojektowanej przez samego siebie.
[9]
To właśnie ta koncepcja natury jako surowego i bezwartościowego materiału
daje siłę i moc technologicznemu wysiłkowi do podbicia natury, usprawiedliwia
wolę poddania jej „dominacji człowieka”.
[10] Koncepcja ta określa dzisiaj nawet
samorozumienie człowieka, stosunek jaki człowiek przyjmuje wobec samego siebie
(do własnego ciała, do natury w sobie).
Troska o naturę. W tym kontekście zwykliśmy myśleć o dążeniach podjętych
przez ruch ekologiczny. Nie przeoczajmy jednak faktu, że do ich istoty należy
właśnie to, że pozostają one technologiczne, techniczne. Natomiast Pawłowskiego
ideał tworzenia lokuje się raczej w sferze kultury niż technologii.
O ile technologiczny umysł postrzega relację między człowiekiem a naturą
jako wrogą opozycję, tak umysł, który konstytuuje idea kultury postrzega
stosunek człowieka do natury jako kultywację, uprawę, piecze, podjęcie rozwoju.
Historyk myśli społecznej, Hannah Arendt podkreśla również to, że zgodnie z tą
ideą, o łacińskim pochodzeniu, „nawet sztuka miała wzrastać tak naturalnie jak
krajobraz”.
[11]
XVIII-wieczny romantyzm, w sformułowaniach filozofów i poetów kontynuuje
tą ideę. Ograniczę się tutaj do przytoczenia dwu myśli romantyków niemieckich.
Friedrich Schlegel: „Wszystkie święte gry sztuki są tylko odległą
imitacją nieskończonej gry świata, wiecznie samotworzącego się dzieła sztuki”.
[12]
Karl Philip Moritz: „Ta piękna całość wyłaniająca się z rąk artysty,
który ją formuje, jest tylko odbiciem wyższego piękna, rezydującego w tej
wielkiej całości – naturze”.
[13] (Jakże trafne to słowa w odniesieniu do
dzieła Pawłowskiego, pasjonata „formy naturalnie ukształtowanej”, jakkolwiek
napisane tak dawno!)
Natura nie jest tu więc rozumiana jako zewnętrzna wobec tego, co ludzkie.
Ludzka twórczość wypływa w sposób ewolucyjny i nieustanny z samej natury.
Tworzenie jest raczej łagodną zgodą, sprzyjaniem, przywołaniem do bytu,
biblijnym „Niech się stanie...”.
Bowiem prawdziwą istotę tworzenia stanowi czerpanie.
Przekonanie to podsuwa mi sposób, w jaki Rainer Maria Rilke używa słowa
„schöpfen” w swym wierszu „Handinneres” – „Dłoń”.
Nieszczęśliwie, obydwa znane mi przekłady tego wiersza, zarówno angielski M.
Harburgera, jak i polski M. Jastruna są ślepe na sens, jaki Rilke czerpie z
dwuznaczności niemieckiego „schöpfen”. Znaczy ono zarówno „czerpać” jak i
„tworzyć”. Tłumacze zatrzymują się przy jednym ze znaczeń gubiąc drugie oraz
wzajemny związek obu.
[14] To, że tłumacze nie dostrzegają wagi
scalenia tych dwu znaczeń, scalenia, którego brak w ich językach ojczystych,
wynika głównie z faktu, iż sami tłumaczą już w duchu epoki techniki. Ich
wykładnie padają ofiarą odejścia od kultury (nie tłumaczą też w duchu Rilkego,
tłumaczą w oderwaniu od jego rozumienia natury procesu twórczego).
W tym wierszu Rilkego wers „wenn sie schöpft” powinien być raczej oddany
„gdy czerpiąc tworzy”.
Jak sądzę tę samą ideę tworzenia, a mianowicie która rozumie je jako
czerpanie, znajdujemy u Pawłowskiego.
Rilke:
Handinneres:
Innres der Hand. Sohle, die nicht mehr geht
als auf Gefühl. Die sich nach oben hält
und im Spiegel
himmlische Strassen empfängt, die selber
wandelnden.
Die gelernt hat, auf Wasser zu gehn,
wenn sie schöpft,
die auf den Brunnen geht,
aller Wege Verwandlerin.
Die auftritt in anderen Händen,
die ihresgleichen
zur Landschaft macht:
wandert und ankommt in ihnen,
sie anfüllt mit Ankunft.
czyli:
Dłoń
Wnętrze ręki, podeszwa co stąpa nie dalej
niż uczucie. Co zwraca się ku górze
i w zwierciadle
przyjmuje drogi niebieskie, co same
poruszają się.
Która nauczyła się chodzić po wodzie,
gdy czerpiąc tworzy,
do źródła idzie,
wszystkich dróg przeobrazicielka.
Która objawia się w innych rękach,
i sobie równe
krainą czyni:
wędruje w nich i przybywa,
wypełnia je przyjściem.
[15]
Wiersz
Rilkego napisany w roku 1924, rzuca światło na Genesis Pawłowskiego.
Ściślej: Te dzieła wzajem intensyfikują swój sens. Oddane tej samej prawdzie
stanowią niejako dwa jej dopełniające się oblicza. Otwierają się, i nas, na tę
samą rzeczywistość.[16]
■
Przypisy:
[1]
List do artystów (z 1999 roku) rozpoczynają słowa: „«A Bóg
widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre» (Rdz 1,
31)”.
[2]
Zmiana tytułu i sposobu patrzenia na ten cykl należą bowiem wciąż
jeszcze do samego procesu tworzenia dzieła. Fakt ten pozostaje zresztą w
zgodzie z Pawłowskiego koncepcja tworzenia („formy naturalnie
ukształtowanej” – niejako samokształtującej się).
[3]
Bruce Valuter: „...»bara« [„bara”, co znaczy
„stworzył” pochodzi od
„livro”, „stworzyć” – J. K.] nigdy nie jest użyte w hebrajskim
Starym Testamencie w odniesieniu do innego podmiotu niż Bóg” (On
Genesis, Garden City, New York, Doubladay
& Comp. Inc., 1977,
s. 39). Dodaje on również: “Hebrajskie słowo przetłumaczone jako
»stworzył« nie oznacza wcale koniecznie czynienia czegoś z niczego”
(tamże, s. 38).
[4]
Przykładowo krytyczne uwagi Lévinasa na temat pojęcia „creatio ex
nihilo” (zawarte w jego Totalité et Infini) mogą być odczytane
jako pewna koncepcja tworzenia. Podkreśla ona niewspółmierność twórcy i
tego, co stworzone. To ostatnie nie jest obecne w tym pierwszym. Nic z
tego, co stworzone nie jest ukryte czy pre-egzystujące w twórcy.
[5]
Przypomnijmy stwierdzenia, które jakkolwiek zostały sformułowane
w bardzo odległych kontekstach istotne są w naszym.
Mircea Eliade pisze: „Doświadczenie ukierunkowanej przestrzeni,
choć utraciło już swoje »egzystencjalne« znaczenie, wciąż jest jeszcze
znane człowiekowi społeczeństw nowoczesnych”; „Należy zawsze brać pod
uwagę pierwotne przeżycie sakralności nieba oraz zjawisk niebieskich i
atmosferycznych. Jest to jedno z rzadkich przeżyć objawiających
spontanicznie »transcendencję i majestat«”(Historia wierzeń i idei
religijnych, tom I, przełożył St. Tokarski, Warszawa 1988, s. 4 i s.
20).
Cycero: „Poprzez użycie naszych rąk, w obrębie natury sprawiamy
drugą naturę dla nas samych”. (De natura deorum, Księga II, ok.
45 przed Chrystusem – angielskie tłumaczenie jest przytoczone przez Pal
Levisona w jego eseju „What technology...” w książce wydanej przez niego
In Pursuit of Truth, Humanities Press, Atlantic Highland NJ
1982). Pojęcie drugiej natury jest omawiane m.in. przez Arnolda Gehlena
(Der Mensch) czy J. Ortegę y Gasseta („Man technician”, np. w
jego Toward a Philosophy of History).
W tym miejscu sięgnijmy jeszcze raz do Emmanuela Lévinasa, który
pisze: „Nie istnieje żadna religia naturalna; tym niemniej już sam
ludzki egoizm, dzięki temu, iż ciało człowieka trzyma się ku górze,
opuszcza czystą naturę, oddany kierunkowi ku temu co wysokie. Nie
stanowi to jego empirycznego złudzenia, lecz jest jego ontologiczną
twórczością, jego niezbywalnym testamentem. To, że mówię »Ja mogę«
wypływa właśnie z tej wysokości.”
(Totality and Infinity.
An Essay on Exteriority,
przekład z języka francuskiego A. Longinus, Huge; Marin Nijhoff, 1979,
s. 117). Zdaniem Lévinasa o istocie ręki stanowiłaby gotowość do
podjęcia ryzyka, przedsiębiorczość w dosłownym znaczeniu tego słowa
(tamże, s. 124-5.
167-168).
[6]
Karl Rajmund Popper, The Self
and its Brain, New York; Springer 1977, s. 451.
Ta sama idea ciągłości założona jest w powyżej cytowanym stwierdzeniu
Cycero.
[7]
Northrop Frey pisze: „...stworzenie narzuciło porządek i światło
na chaotyczną ciemność symbolizowaną przez morze śmierci.”
(The Great Code. The Bible and Literature, A Harvest / HBJ Book
Harcourt Brace Jovanovich Publishery, San Diego, New York, London, 1983,
s.110).
[8]
Karl Jaspers, Philosophy, vol. 1, The University of
Chicago Press, Chicago and London, 1969, s. 148.
Dodaje on także: “cel i dążenie kultywującego (...) pozostają określone
przez swoistość przedmiotu. W trakcie jego działania każda nowa
manifestacja tej swoistości może sprawić, iż zmieni on nie tylko swą
metodę lecz także swój cel” (tamże).
Dziś dodam, że Antoni Kępiński, psychiatra, idzie dalej niż Jaspers,
powie nawet o swoim pacjencie, iż błędne jest traktowanie go jako
„przedmiotu działania”, przyznaje mu pozycję podmiotu (w tym wypadku
podmiotu procesu terapeutycznego, odsyłam do książki Kępińskiego
Poznanie chorego).
Kwestie potencji przedmiotu dyskutuję bliżej w „Four
Ideas of Design Philosophy in Pawłowski” (posłowie w:
Andrzej Pawłowski, Initiations. On Art, Design and Design
Education”, edited by Janusz Krupiński, Wydział Form Przemysłowych
ASP, Kraków 1989). Twierdzę tam, że potencje przedmiotu są pochodne
wobec pewnych aktów projekcji sytuujących dany przedmiot w nowym
kontekście.
[9]
Pawłowski jest także autorem cykli Powierzchnie naturalnie
ukształtowane i Formy naturalnie ukształtowane. Tytuły mówią
o jego poglądzie.
[10]
Krytykę tę wyrażają m.in. Hannach Arendt w Between Past and
Future ( New York; The Viking Press, 1961, s. 211), Max Scheler w
“Vorbilder un Fűhrer” (GW, Bd. 3) czy Theodor W. Adorno, który opisuje
redukcję natury do poziomu „jedynie tylko materiału, nieokreślonych
potencjałów, w tym celu by nimi dysponować” (Aesthetic Theory,
London: Routledge
& Kegan Paul, 1984, s.92).
Czy ten, któremu
„ziemia jest poddana” ma tym samym powody uważać siebie za Pana, czy
tylko, dajmy na to, pasterza?
[12]
„Gespräch über Poesie” w: Friedrich Schlegel Jugend Schriften.
wyd. J. Minor, 1882 II, s. 364, cytuję za H.-G. Gadamerem (Wahrheit
und Methode).
[13]
Schriften zur Aesthetik und Poetik, Kritische Ausgabe,
Tübingen 1962, s. 77-78.
K. Ph. Moritz pisze też: „Do natury tego, co piękne należy i to, że jego
źródło nie znajduje się w granicach myśli, a polega na jego własnym
stawaniu się” (tamże, cyt. za: Tzvetan
Todorov, Theories of the Symbol, Cornell University Press,
Ithaca, New York, 1982, s. 154, z francuskiego na angielski tłumaczyła
C. Portrer).
[14]
M. Harburger „wenn sie schöpft” oddaje: „when fetches water”.
Jastrun: „gdy czerpie”.
[15]
Tłumaczenie, które tu proponuję dalece odbiega od wersji Jastruna
(„Wnętrze dłoni”, w: Rainer Maria Rilke, Poezje, Kraków 1974, s.
453).
Zauważmy, iż sens słów „w lustrze przyjmuje drogi niebieskie co
same poruszają się”, odsyłający ku związku ręki
–
człowieka -
z kosmosem, może być dzisiaj zauważony dzięki jakże dziś
podejrzanemu, zainteresowaniu chiromancją.
[16]
Pierwotna wersja powyższego tekstu pochodzi z roku 1989 (w
międzyczasie rozrósł się do rozmiaru książki, o której za chwilę). Tutaj
wprowadziłem nieliczne poprawki, pośród których najpoważniejszą jest
nowy przekład wiersza Handinneres Rilkego. Nie mogę przedstawić w
tym miejscu uzasadnienia tej propozycji przekładu, zajmuje zbyt wiele
miejsca (uzasadnienie to polega na odwołaniu się do innych utworów
Rilkego, w których znajduje wyraz jego rozumienie tego, czym jest „schöpfen”,
ponadto uzasadnienie to opiera się na analizie symboliki ręki, źródła i
nieba u Rilkego – to zadziwiające jak często poeci łączą wzajem te
motywy, nieba, chmur, skrzydeł, rąk i źródeł – w poezji polskiej
należałoby w związku z tym wskazać m.in. na utwory Mickiewicza,
Różewicza i Baczyńskiego).
Dzisiaj jestem przekonany, że Pawłowskiego koncepcja tworzenia może być
lepiej zrozumiana jeśli rozważyć ją na szerszym tle. Mam na myśli jedną
z najbardziej fundamentalnych opozycji, a mianowicie zachodząca pomiędzy
dwoma ideałami twórczości. Z jednej strony to ideał mocy twórczej, a z
drugiej ideał łaski twórczej.
W przygotowywanej do druku książce Intencja i interpretacja.
Genesis Andrzeja Pawłowskiego (wydawnictwo Akademii Sztuk
Pięknych w Krakowie) rozważam m.in. wspomnianą powyżej problematykę. ■
(2000)
|