lektury

lektury

 

 

 

 

 

 

 

Arthur Koestler

Pitagoreizm

 

            Pitagoras urodził się w pierwszych dziesięcioleciach tego niezwykłego wieku przebudzenia, VI stulecie p.n.e. [...]

Pitagoras z Samos był założycielem nowej filozofii religijnej, a również założycielem nauki w dzisiejszym rozumieniu słowa. [...]  Jak przekazuje Arystoteles, mieszkańcy Krotonu mieli go za syna Apolla Hiperborejskiego i istniało powiedzenie, że „ze stworzeń rozumnych są bogowie, ludzie i istoty takie jak Pitagoras”. Czynił cuda, rozmawiał z demonami z niebios, zstępował do Hadesu i miał taką władzę nad ludźmi, że po jego pierwszym kazaniu do krotończyków sześciuset z nich przystąpiło do wspólnotowego życia bractwa, nie wróciwszy nawet do domu, aby pożegnać się z rodzinami. Wśród uczniów jego autorytet był bezgraniczny – „mistrz tak powiedział” było dla nich prawem. [...]

 

            Mity narastają jak kryształy, według swych własnych, powtarzających się wzorów. Musi jednak istnieć odpowiedni zarodek, aby dać początek temu procesowi. Ludzie przeciętni i pomyleńcy nie mają władzy tworzenia mitów. Mogą stworzyć modę, która szybko jednak przemija. Pitagorejska wizja świata była zaś tak trwała, że wciąż jest obecna w naszym myśleniu, a nawet w naszym słowniku. Sam termin „filozofia” ma pitagorejski rodowód, podobnie jak słowo „harmonia” w jego szerszym znaczeniu. A kiedy w języku angielskim nazywamy liczby „figurami”, posługujemy się żargonem bractwa.

            Istota i siła tej wizji tkwi w jej wszechogarniającym, zespalającym charakterze. Łączy bowiem religię i naukę, matematykę i muzykę, medycynę i kosmologię, ciało, umysł i ducha w natchnionej i porywczej syntezie. W filozofii pitagorejskiej wszystkie elementy zazębiają się. [...] Odkrycie pitagorejczyków, zgodnie z którym wysokość dźwięku zależy od długości wytwarzającej ten dźwięk struny, a współbrzmiące interwały skali odpowiadają prostym stosunkom liczbowym (2:1 – oktawa, 3:2 – kwinta, 4:3 – kwarta) było epokowe; było to pierwsze uwieńczone sukcesem sprowadzenie jakości do ilości, pierwszy krok w kierunku matematyzacji ludzkiego doświadczenia – a tym samym początek Nauki.

            W tym miejscu należy poczynić istotne rozróżnienie. Dwudziestowieczny Europejczyk z uzasadnioną niechęcią traktuje „redukowanie” otaczającego świata, swoich doświadczeń i uczuć do listy abstrakcyjnych formuł pozbawionych barw, ciepła, znaczenia i wartości. Dla pitagorejczyków, przeciwnie niż dla niego, matematyzacja doświadczenia oznaczała jego wzbogacenie, a nie zubożenie. Liczby były dla nich święte jako najczystsze idee, ubezcieleśnione i eteryczne; stąd zaślubiny muzyki z liczbami mogły ją tylko uszlachetnić. Ludzie umiejętnie potrafili przekształcić religijną i emocjonalną ekstasis w ekstazę intelektualną, kontemplację boskiego tańca liczb. Materialne struny liry mają podrzędne znaczenie. Można je wykonać z rozmaitych materiałów, mogą mieć rozmaitą grubość i długość, byle zostały zachowane proporcje: muzykę wytwarzają stosunki liczbowe, liczby, schematy skali. Liczby są wieczne, wszystko inne zaś zniszczalne. Liczby nie są z materii, lecz z umysłu. Pozwalają dokonywać najbardziej zaskakujących i najrozkoszniejszych działań umysłowych bez odwoływania się do grubiańskiego zewnętrznego świata zmysłów – a należy przyjąć, że tak właśnie działa boski umysł. Ekstatyczna kontemplacja form geometrycznych i praw matematycznych jest przeto najskuteczniejszym sposobem na oczyszczenie duszy z ziemskich namiętności i najważniejszym ogniwem łączącym człowieka z bóstwem.

            Filozofowie jońscy byli materialistami w tym sensie, że w swych dociekaniach najsilniejszy akcent kładli na materię, z której uczyniony jest wszechświat. Pitagorejczycy zaś główny akcent kładli na formę, proporcję i wzorzec, na eidos i schema, na relatio, a nie na relata, Pitagoras ma się tak do Talesa jak filozofia Gestalt do dziewiętnastowiecznego materializmu. Wahadło zostało puszczone w ruch. Jego tykanie będzie słyszane przez całą historię, gdy tarcza przeskakuje między skrajnymi pozycjami „wszystko jest ciałem” i „wszystko jest umysłem”; gdy akcent przenosi się z „substancji” na „formę”, ze „struktury” na „funkcję”, z „atomów” na „schematy”, z „cząstek” na „fale” i z powrotem.

            Linia łącząca muzykę z liczbami stała się osią systemu pitagorejskiego. Następnie oś została przedłużona w obu kierunkach: z jednej strony ku gwiazdom, z drugiej ku ciału i duszy człowieka. Łożyskami, na których obracała się oś i cały system, były dwa podstawowe pojęcia: armonia – harmonia oraz katharsis – oczyszczenie.

            Pitagorejczycy byli między innymi uzdrowicielami. Powiada się, że „używali leków do czyszczenia ciała i muzyki do oczyszczenia duszy”. Jedna z najstarszych form psychoterapii polega na wtrąceniu pacjenta w stan tanecznego transu, po którym następuje wyczerpanie i hipnotyczny, leczniczy sen – pierwotna wersja terapii szokowej. Potrzeba zastosowania tak brutalnych środków zachodziła jednak tylko wtedy, gdy struny duszy pacjenta były rozstrojone – zbyt napięte lub zbyt luźne. Należy to traktować dosłownie, ponieważ pitagorejczycy uważali ciało za rodzaj instrumentu muzycznego, w którym każda struna musi zachowywać odpowiednie napięcie i odpowiednią równowagę między takimi przeciwieństwami jak: wysoki i niski, gorący i zimny, mokry i suchy. Zapożyczone z muzyki metafory, które w języku angielskim wciąż stosujemy w medycynie, takie jak: ton, tonizujący, dobrze nastrojony to również dziedzictwo pitagorejskie.

            Pojęcie armonia nie miało jednak znaczenia identycznego z tym, jakie my nadajemy „harmonii”. Nie jest to przyjemny dla ucha efekt jednocześnie współbrzmiących dźwięków – tak rozumiana „harmonia” nie występowała w muzyce Grecji klasycznej – lecz coś bardziej ascetycznego: armonia oznacza po prostu dostrojenie strun do interwałów skali i samego schematu skali. Z czego wynika, że równowaga i porządek, a nie słodka przyjemność, stanowią prawo tego świata.

            W pitagorejskim wszechświecie nie ma miejsca na słodycz. Zawiera on jednak jeden z najpotężniejszych środków tonizujących, jakie kiedykolwiek zostały zaaplikowane ludzkiemu umysłowi.  Środek ten kryje się w pitagorejskim przekonaniu, że „filozofia jest najwyższą formą muzyki”, a najwyższa forma filozofii dotyczy liczb, ponieważ w swej istocie „wszystko jest liczbą”. Znaczenie tego często przytaczanego stwierdzenia można sparafrazować następująco: „wszystkie rzeczy posiadają formę, wszystkie rzeczy są formą, a wszystkie formy są określone liczbowo”. Przykładowo, forma kwadratu odpowiada „liczbie kwadratowej”, to jest 16 = 4 x 4, podczas gdy 12 to liczba prostokątna, a 6 – trójkątna.

[...]

 

 

            Rozciągnięta na gwiazdy doktryna przybrała formę „harmonii sfer”.  [...]

 

            Nasuwa się jednak pytanie: Czy „harmonia sfer” była konceptem poetyckim, czy też pojęciem naukowym? Hipotezą roboczą czy snem śnionym przez ucho mistyka? W świetle danych zgromadzonych przez astronomów w późniejszych stuleciach z pewnością wydawała się bardziej poezją niż nauką. Nawet Arystoteles nie widział dla „harmonii, boskiej harmonii” miejsca na dworach poważnej, ścisłej nauki. Jak wszakże zobaczymy, na przełomie XVI i XVII wieku niejaki Johannes Kepler rozmiłował się w tym pitagorejskim marzeniu i na tym fantasmagorycznym fundamencie, za pomocą równie nierozsądnych metod rozumowania, zbudował solidny gmach nowoczesnej astronomii. Jest to jeden z najbardziej zadziwiających epizodów w historii myśli, który powinien wyleczyć nas z pobożnego życzenia, że postępem nauki rządzi logika.

 

 

 

Pionierzy nowej kosmologii, od Keplera po Newtona i dalej, opierali swe badania natury na mistycznym przekonaniu, że za chaotycznymi zjawiskami muszą się kryć jakieś prawa, że świat jest tworem całkowicie racjonalnym, uporządkowanym, harmonijnym. [...]

            Zamiast żądać konkretnych cudów jako dowodu na istnienie Boga Kepler znalazł najwyższy cud w harmonii sfer.

[...]

            Ta nowa pitagorejska jedność [nauki i religii] przetrwała wszakże tylko przez krótki okres, a potem nastąpiło ponowne wyobcowanie, które wydaje nam się bardziej nieodwołalne niż przedtem. Pierwsze oznaki tego wyobcowania pojawiają się już w pismach Keplera:

 

„Cóż więcej potrafi zatrzymać ludzki umysł prócz liczb i wielkości? Tylko je poprawnie pojmujemy i jeśli pobożność pozwala tak powiedzieć, nasze pojmowanie jest w tym przypadku tego samego rodzaju co Boże, przynajmniej o tyle, o ile jesteśmy w stanie coś rozumieć w doczesnym życiu.”

 

 

„Geometria jest jedyna i wieczna, jest odbiciem umysłu Boga. To, że ludzie potrafią w niej uczestniczyć, stanowi jeden z powodów, dla których człowiek jest obrazem Boga.”

 

 

 „Dlatego śmiem sądzić, że cała natura i nadobne niebo znajdują swe symbole w sztuce geometrii [...] Kiedy Bóg Stworzyciel bawił się, nauczył tej zabawy naturę, którą stworzył na swoje podobieństwo: nauczył ją tej samej nazwy, którą z nią uprawiał.”

 

            Wszystko to było wspaniałe i bez zarzutu z punktu widzenia teologa. Jednak w późniejszych pismach Keplera daje się usłyszeć nowy to. Słyszymy, że „geometria dostarczyła Stwórcy wzorca do przyozdobienia całego świata”, że geometria była wcześniejsza od stworzenia świata i że „ilości są prawzorami świata”.

            Następuje tu pewne subtelne przesunięcie akcentów: odnosimy wrażenie, że Bóg skopiował świat z geometrycznych prawzorów, które współistniały z nim od wieczności, i że akt stworzenia był w jakiś sposób zdeterminowany tymi schematami. Tę samą ideę w mniej delikatny sposób wyraził Paracelsus: „Bóg może stworzyć osła o trzech ogonach, lecz nie trójkąt o czterech bokach”.

            Również według Galileusza „księga natury jest napisana językiem matematycznym [...] bez jego pomocy nie zrozumielibyśmy z tej księgi ani słowa”. Jednak u Galileusza „naczelny matematyk” nazywa się „Natura”, a nie Bóg, i wszelkie wzmianki uczonego o tym drugim sprawiają wrażenie pustych gestów. Galileusz idzie znacznie dalej w przyznawaniu matematyce nadrzędnego statusu, sprowadzając całą naturę do „kształtów, ilości i powolnych lub szybkich ruchów”, a wszystko, co nie daje się do tych kategorii sprowadzić – w tym także, jak rozumiemy, wartości etyczne i zjawiska umysłu – spycha do rzędu jakości subiektywnych bądź wtórnych.

Podział świata na jakości pierwotne i wtórne dokończył Kartezjusz. Jakości pierwotne zredukował do rozciągłości i ruchu, które tworzą królestwo rozciągłości – res extensa – a wszystkie inne umieścił w res cogitans, królestwie umysłu, któremu jak prawdziwy skąpiec przydzielił kwaterę w maleńkie szyszynce. Zwierzęta są dla Kartezjusza mechanicznymi robotami, podobnie jak ludzkie ciało.

 

 

 

 

 

Źródło:

Arthur Koestler

Lunatycy. Historia zmiennych poglądów człowieka na wszechświat,

przeł. Tomasz Bieroń, Zysk i Ska, Poznań 2002, s. 26-33, 524-525.

tytuł zbioru fragmentów - jk