Pytanie o

Pytanie o (nie)rzeczywistość. Szkice o twórczości Mieczysława Górowskiego

A Question of (Un)reality. Sketches on the Art of Mieczysław Górowski,

w: Mieczysław Górowski, Plakaty / Posters, Wydawnictwo Rzecz Piękna, Kraków 2004

 

 

 

 

 

 

 

 

 

janusz krupiński

Hokus-pokus, fiku-miku

 

fragment monografii:

Pytanie o (nie)rzeczywistość. Szkice o twórczości Mieczysława Górowskiego

(wersja nieco odmienna w stosunku do opublikowanej)

           

 

 

W sztuce współczesnej (czy to jeszcze sztuka?, narzuca się pytanie) dominuje kalambur, szarada, żart. Za artystów uchodzą autorzy malunków i rzeźb, których muzą Satyr jest (oczywiście oni sami nie zdają sobie sprawy z satyrycznego charakteru swej produkcji). Proces odbioru takich dzieł daje złudzenie aktywności. Przytomny, rezolutny widz  cieszy się, że w mig „załapał”, „skapnąl się” nadążył za kombinacją, załapał w tej grze. Dał się zaskoczyć i zaskoczył. Z góry zresztą wiadomo, że nikt dzisiaj nie ma czasu. Zagonionym starcza kilka sekund. Tyle uwagi. I tyle rozumu. Jak w odbiorze obrazów z billboardu, plakatu czy cartoon. W „kawale”, żarciku. Utworkach obliczonych na odruch pseudointelektualny. Rychłe skojarzenie. Zderzenie i eksplozję sensów. Sensów? Klisz! Kakofonii uderzeń, najlepiej w największe dzwony. Eksplozję taką nazywa się rozrywką (rzeczywiście, rozrywa!). A odruchy nań myli się z myśleniem. Konsumenci tej produkcji schlebiają sobie: dumni z tego, że się kapnęli mądrze kiwają głową i dywagują, w gruncie duszy w ten sposób sami poklepując się po ramieniu: „tak tak, dobry jesteś, łapiesz dowcip w mig!”, „czujesz, coś w tym jest!”.

            Czy Górowski ulega tej tendencji?

 

Zaniepokoił mnie niegdyś publicznie broniąc w designie metody, którą nazywam metodą hokus-pokus. Okazją była dyskusja projektu Edyty Gądek „12 idei” (pierwotnie „12 złotych myśli”). Profesor Górowski wypowiadał się wtedy po stronie pomysłowości, przeciw pierwotnej prawdzie. Szło o ideę miłości. Odniesiony do niej symbol serca, jakikolwiek w formie, był mu już tylko banałem. Żałował, że autorka nie poszła inną drogą. Na przykład budowy obrazu graficznego, który sam zaproponował:  widział już oczyma wyobraźni takie zestawienie postaci kobiety i kozy (użytych już gdzie indziej w dyskutowanym projekcie przez autorkę), wypatrywał taką ich dwojga, kozy i kobiety „kombinację”, by przez to miłość „zobrazować”.

 

 ( Żyjemy w czasach majsterklepków, konstruktorów, inwentorów, inżynierów podejmujących się zadań „obrazowania” i „zobrazowania”, nawet malarzy powala termin „obrazować”. )

 

Koza i kobieta. Zapowiadało się wesoło, jak owieczka i pasterz... Tylko miłość gdzieś zginęła.

Podobnie jak utracone zostało gdzieś głębokie przeświadczenie, że symbol nie jest czymś arbitralnym, lecz wypływa z istoty tego, co symbolizuje, że obrazowo odsłania nam jego naturę – na innej drodze, a tym bardziej przed pojawieniem się obrazu-symbolu istoty w ogóle nam nie znanej, nie dostępnej.[1]

            Tak, ulega się dzisiaj powabowi graficznej żonglerki – wymyślnej gimnastyki, ekwilibrystyki, akrobatyki zbitek i przebitek postaci, form, obrazów.

Prestidigitatorstwo.

Ileż radości z takiego „fiku-miku”, czyż nie?! Cyrk i błazeństwo.

 

– Pociąga mnie seryjność myślenia. Konsekwencja. Zabawa tym samym elementem. Np. dłonią tyle można opowiedzieć. Sam wiesz, przykładem Pawłowskiego „Genesis”. – Mówi do mnie Mietek broniąc się przed zarzutem, iż ulega igraszkom, gubi korzenie. – We mnie ściera się artysta... Artysta, powiedziałbym, artysta w cudzysłowie. Dla mnie to tak wielkie słowo, to tak wielkie wyzwanie, artysta, to tak wielka postać, to ktoś.. , że trudno mi byłoby powiedzieć o sobie, że jestem artystą.

Otóż ściera się we mnie artystyczna postawa z projektancką.

 

            Pomysłowość, designerski to duch (nie ogranicza się do projektowania graficznego, nie ominął projektowania sprzętów, narzędzi, domów...).

 

– Powiedziałbym – wtrąca artysta plakatu –  że czasem mały hokus-pokus nie jest do pogardzenia!

 

            Słowo idea dla designerów znaczy już tylko pomysł. Jak gdyby idee czy symbole były sprawą wynalazku, konwencji, bujnej fantazji. Oryginalności w tym fałszywym, duchowi awangardy właściwym, znaczeniu, które źródło twórczości utożsamia z samowolnym, niczemu nic nie zawdzięczającym Ja artysty. Jak gdyby symbol był czymś do zaprojektowania, i to najlepiej „od nowa”. Tymczasem prawdziwy symbol ma swe źródło w naturze tego, co symbolizuje. Wypływa z istoty (!) symbolizowanego, jest jej obrazową obecnością! A artysta jest tylko medium tego wyistoczenia. Aktualizuje praobrazy – archetypy – sięga źródeł tego, czym jesteśmy, to znaczy tego, czym jest nasze powołanie (w przekonaniu Junga, jak wiadomo, archetypy składają się na nieświadomość zbiorową, to znaczy wspólną wszystkim ludziom ).

            Przyłączając się do kultu pomysłowości Górowski, jak sądzę, zagubiłby siebie. Szczęśliwie, jak sądzę, Górowskiemu udaje się otworzyć na głos płynący z głębi nieświadomości – cokolwiek by sam na poziomie świadomości o tym powiedział. Jakkolwiek mocno zaklinałby się na racjonalistyczną metodologię projektowania.             Autentyczny symbol nie pojawia się na drodze spekulacji. Żadna lektura encyklopedii (najczęściej zresztą wulgaryzujących naturę symbolu przez sugestie, że jakiegokolwiek przesłanie dałoby się wyczerpać w jakiejś formułce) tu nie pomoże. Brak tu metody, gdyż symbol wymyka się kategorii metody. Symbole to nie narzędzia. W przeciwieństwie do narzędzi nie dają się skonstruować czy wymyślić, nie są czymś, po co wedle uznania można sięgać lub nie, co można odkładać, gdy przyjdzie taki kaprys. Odkrywając symbol staje się samo ja w artyście/człowieku – wraz z nim odkrywa siebie?

            Czy w swych pracach Górowski bez reszty uniknie żonglerki, ekwilibrystyki, kombinatoryki? Satyryczności? Komu się to udało?

            Dadaistom, surrealistom? Pamiętać tutaj o tym ruchu niesionym zachwytem dla kolażu musimy już to dlatego, że za pośrednictwem Röhrenschefa ruch ten stał się bliski Górowskiemu już w młodości?

            Kamekura twierdzi wręcz, że „Górowski jest surrealistą par excellence. W sposób naprawdę genialny łączy współczesną wrażliwość z doskonałym zmysłem figuratywności, i dzięki temu surrealizm podnosi do poziomu filozofii” (Yusaku Kamekura, z tekstu „Shocking Delight”)).

            Powrócę do pytania: czy Górowski uniknie czczej zabawy? Powabu dziwności, zagadkowości, myląc je z Tajemnicą? Czy nie pociąga go próżna penetracja wszechmożliwości, „siaków i owaków”? Pozwoli się uwieść temu, co da się narysować czy namalować, a więc i dopatrzyć czy wypatrzyć?

            Manowce wyobraźni, piruety iluzji to tylko?

            A może twórca podejmuje ryzyko? Nieuniknione tam, gdzie się tworzy? Nie układa zagadek, nie stawia przed nami ani sobą zagadek, ale sam stoi przed zasłoną, bramą, murem?

            Odnotować w tym miejscu muszę słowa, które dla Górowskiego urastają do rangi wiodącej maksymy, złotej myśli. To u Antoniego Kępińskiego znajduje on myśl: „Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką, jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręcząca wydaje się ta druga”.

            O znaczeniu, jakie z tą myślą Kępińskiego wiąże Górowski dowiedzieć się możemy już to z faktu, że postawił sobie zadanie podjęcia jej, obok dwudziestu innych, w odrębnym cyklu obrazów („21 myśli Antoniego Kępińskiego”, 2002). W gruncie rzeczy jednak treść ta od dawna obecna jest w jego dziełach. Najpewniej przenika je odczucie zagadkowości istnienia.

            Podobnie jak pytanie o rzeczywistość, a więc i o nierzeczywistość.


 

 



[1]           W tym żywiole, właściwym wyobraźni symbolicznej, zawodzi metoda projektowania podporządkowana kategorii komunikacji:  metoda, zgodnie z którą projektant wychodzi od pewnej myśli czy informacji (na przykład przedłożonej mu), by teraz zaprojektować obraz („znak”) wtórnie oddający tą dobrze znaną już uprzednio treść. Powtórzę, symbol w pierwotnym znaczeniu tego słowa jest dopiero drogą poznania treści, którą uobecnia. Dostęp do niej mamy dopiero wraz nim. Jest źródłem, z którego dopiero możemy jej zaczerpnąć. Stąd odkrywcza rola symbolu. Źródłowa.

 Tymczasem pojęcie symbolu spopularyzowane na gruncie semiotyki, a przyswajane bezwiednie jako jedyne i ostateczne przez wszystkich słuchaczy lekcji z matematyki, fizyki czy chemii, to przyjęte w nauce pojęcie symbolu idzie we wprost przeciwnym kierunku.

Symbol „naukowy” wiąże się w sposób arbitralny z tym, co symbolizuje.

Na mocy konwencji przyjmuje się dla pewnego obiektu coś za jego symbol. Coś – co? Decydują o tym względy pragmatyczne/praktyczne, na przykład łatwość reprodukowania w danym medium, rozróżnialność, widzialność, a nie merytoryczne (jeśli przez meritum rozumieć z kolei obiekt, dla którego symbol taki się dobiera). W konsekwencji nawet w logice funkcjonują skutecznie różne systemy zapisu symbolicznego.