druk w

druk w: Format. Pismo Artystyczne, Wrocław 2007

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

janusz krupiński

 

Antynomie designu.

Rekonesans – wahadło pytań

 

 

 

 

Opozycje, przeciwieństwa, napięcia, niewspółmierności, nieprzystawalności, sprzeczności, konflikty, kontrasty… Słowem: antynomie.

Pytam tutaj o antynomie designu przypisane doń z istoty, nieodłączne od jego natury, właściwe designowi jako designowi.

Czym innym jednak, tak interesujące z punktu widzenia historyka designu czy antropologa kultury, rozbieżne tendencje, nurty, stylistyki w designie (obecne na przykład w designie współczesnym). Każda z nich z osobna podlega antynomiom nieodłącznym od designu jako takiego, o ile zjawiskiem, formą designu jest.

 

1. Pytania dają wyraz antynomiom

Wahanie i bezradność są formami pytającymi. W którą stronę pójść, gdy każdy krok oznacza stronniczość i jednostronność, a wybór kierunku oznacza pozór wyrwania się z objęć napięcia, z owego anty.

Myśl o antynomii, podobnie jak sama antynomia, jak myśl antynomiczna?, ruchem wahadła buja się między biegunami, zawieszona w pytaniach, czy tu czy tam, czy we wte czy wte… W tym ruchu każde przeciw obraca się w za, i z powrotem, na odwrót, anty, pro, anty? Nie tak, tak nie. W tym między. W tym rozwahaniu.

To wahadło pytań, i ich wahanie. Po rozchwianie i utratę biegunów, po zagubienie punktu zaczepienia. Po zwątpienie w istnienie umiaru, środka, centrum (Centrum).

 

Jak antynomii nie mylić z brakiem jasności w myśleniu, z pomieszaniem pojęć, a nawet z szaleństwem?

 

Czy inaczej na poziomie projektowania? Stan wątpliwości, wahania obcy może być tylko naiwnej duszy, projektanta porażonego optymizmem poczucia oczywistości świata. A przecież żaden projektant, a w szczególności żaden designer, nie może poprzestać na samym wahaniu. W końcu musi przejść do decyzji, wysunąć projekt. Niemniej faza refleksji uprzytamnia mu hipotetyczny charakter podejmowanego przezeń projektu, każdego projektu. Uświadamia mu, iż podejmuje ryzyko. Którego nie usuwa powodzenie projektu: popyt i sprzedawalność, naśladownictwa czy przetworzenia (redesign)!

Powodzenie projektu oznacza tylko, że żyją nim inni ludzie, nie oznacza to jednak, że projekt sam nie jest (o)błędem.

Projektant powinien pragnąć prawdy, a nie sukcesu, poszukiwać autentycznych wartości, a nie zachwytu, podobania się…? (Już wpadam w kaskadę antynomii!) Czymże jednak wartość, której nikt nawet nie zauważa?

Czy ludzie żyją, czy w ogóle mogą żyć czymkolwiek innym niż swymi obłędami?

 

Pierwotnie antynomie designu są antynomiami samego życia, dokładnie tak, jak design spełnia się w życiu. Są antynomiami wpisanymi w konteksty życia przedmiotów, w przedmioty, w ich projekty – pochodnie w procesy formułowania ich projektów, w projektowanie.

(Pierwotnie design jest pewnym aspektem przedmiotów, otoczenia życia człowieka – tym, co projektowane w designie, a nie projektowaniem.)

 

Antynomie designu: wiążą się z kategoriami designu, to znaczy z fundamentalnymi pojęciami, które konstytuują design, którymi myślą i widzą zarówno designerzy jak i „odbiorcy” designu. Oni nimi myślą (designerzy nimi projektują) – jakkolwiek nie oznacza to, że o nich myślą, że czynią je przedmiotem namysłu, refleksji, krytyki… Gdy tak się dzieje (designerzy w przerwach swej pracy, zawieszając decyzje projektowe, dyskutując podstawy swych decyzji)  przechodzą raczej na poziom teorii, filozofii designu...

Ale podkreśli trzeba: bynajmniej postawa filozoficzna nie jest przywilejem filozofów zawodowych, przeciwnie, jako zdolność do (samo)krytycyzmu splata się w jedno z postawą twórczą, wyzwala ze stanu naiwności, więzienia, jakim jest poczucie oczywistości czy samozrozumiałości.

Do kategorii designu zaliczyłbym samo pojęcie designu, pojęcia człowieka, przedmiotu, obrazu, itp.

Stąd układ poniższego tekstu, wstępna próba uporządkowania myśli. Ograniczę się do wymienionych kategorii.

 

2. Pojęcie designu

Czy można oddzielić antynomie designu od antynomii, w jakie popada myśl o nim? Jak rozdzielić antynomie samego designu od „zamieszania” w teorii designu?

Design byłby niezależny od sposobu jego pojmowania? (Już tu, na poziomie metateorii designu, antynomia!)

Jeśli niemożliwy jest design bez pojęcia designu?

Mógłby ktoś uprawiać design, zajmować się designem… nie mając pojęcia czym się zajmuje, czyli bez pojęcia designu?

Pojęcie designu jest projektem designu: faktycznej praktyki designerskiej. Określa o co w istocie tu chodzi.

Każdy designer projektuje na miarę swego pojęcia designu. Określa projektowany przedmiot odpowiednio do swego rozumienia „designerskości”.

A przecież twórczy designer nie stosuje po prostu zasad, metod, koncepcji designu, lecz przeciwnie, każdy podejmowany projekt jest dlań kolejną lekcją designu, projektując zbliża się do tego, o co w designie chodzi… W jaki sposób? Wchodząc w dialog ze zleceniodawcą, użytkownikiem, a przede wszystkim od tego, co dopiero projektuje: przedmiotu – sytuacji, w której ten przedmiot ma się pojawić, życia, które ma zmienić i zachować…

 

Jeszcze raz, czy można szerzej ująć znaczenie pojęcia designu: Pojęcie designu jest projektem designu: nie tylko faktycznej projektowej praktyki designerskiej, ale i również postaw odbiorców, zleceniodawców czy użytkowników, wobec przedmiotu, ich oczekiwań, ich zdolności dostrzeżenia designu przedmiotu, ich (nie)wrażliwości na design przedmiotu (na designerski/wzorniczy aspekt przedmiotu).

Czy jednak ten aspekt – nazwałem go niegdyś „antropicznym”, dla podkreślenia, że tożsamy jest z odniesieniem przedmiotu do człowieka, z relacją przedmiot-człowiek – czy ten aspekt w ogóle wymaga uświadomienia, czy obecny jest raczej poniżej progu świadomości (podobnie jak w sprawnym użyciu przedmiotu w ogóle zapominamy o samym przedmiocie)? Najpewniej obecny może być także wtedy, gdy nie jest nazwany. Ale czy może być obecny i wtedy, gdy nie jest nawet intuicyjnie, nieświadomie pojęty?

Czy relacja antropiczna jako ludzka może w ogóle wykluczać obecność aktów umysłu, takich jak pojmowanie czy odczuwanie?

 

Nie ma pojęcia designu, są tylko pojęcia designu.

Może więc to, czym design jest, jest tylko sprawą konwencji (terminologicznej), naszej umowy, naszych pojmowań, produktem jakichś historycznych czy kulturowych okoliczności? Przypadkiem?

Design nie ma istoty, ma tylko dzieje, i dzieje, przydarza się? Czym jednak jest to, coś co ma dzieje, co się dzieje – jakim prawem sądzimy, że to wciąż to samo? Jeśli nawet nazywane było inaczej, „wzornictwem”, „sztuką użytkową”, „sztuką stosowaną”…

 

Historyk designu, aby zajmować się designem, czyli by wiedzieć czym się zajmuje, na co kierować uwagę, milcząco, bezwiednie, nieświadomie chociaż, jakieś pojęcie designu musi przyjmować – pojmuje na jego pojemność. Pojęcie o designie ma odpowiednio do pojęcia designu, pojęcia od którego wychodzi. Chociaż najczęściej o tym nawet nie wie, kieruje się spontaniczną intuicją, a zapytany odpowie: „Dobrze wiem co, to jest design, ale gdy mnie o to pytają, okazuje się, że nie wiem” (parafraza słów św. Augustyna na temat czasu).

 

Żadne pojęcie designu nie jest ostateczne? Czy jednak każde nie zakłada istnienia istoty designu – jeśli nawet ta odsłaniać miałaby się w sporze konkurujących pojęć designu i w samym uprawianiu designu, w sporze konkurujących sposobów projektowania? Czy dzieje designu nie są nieskończonym poszukiwaniem jego prawdziwej istoty – czegoś, co swe źródło posiada w samej sytuacji człowieka, w kondycji ludzkiej? I podobnie jak ona nie jest sprawą umowy, konwencji, a jest losem? Dokładnie tak, jak żadna umowa nie rozwiązuje problemu życia, żadna konwencja terminologiczna nie daje odpowiedzi na pytania człowieka?

A przecież wystarczy nadawać „miana”, by tworzyć nowe „rzeczy” (Nietzsche, Wiedza radosna), złe imię ciąży jak fatum, niszczy (Camus: niewłaściwe imię „mnoży niedole świata”, Człowiek zbuntowany).

 

3. Człowiek

Antynomie designu nie są mu immanentne w tej samej mierze, w jakiej nie jest on dziedziną autonomiczną, jakąś zamkniętą, samoistną enklawą – są mu immanentne w tej samej mierze, w jakiej design spełnia się w życiu człowieka, splata z ludzką egzystencją (a ta wolna od antynomii nie jest).

 

A jeśli design nie splatałyby się z człowieczeństwem w tej samej mierze, w jakiej to, co zaprojektowane w designie nie dotykałoby człowieczeństwa człowieka – tej aktywności, w której człowiek spełnia się i staje jako człowiek, gdzie jest naprawdę sobą?

Taki przypadek oznaczałby, że jakiś zaprojektowany przedmiot (obiekt, układ, proces) w gruncie rzeczy, nie byłby dla… człowieka, jako człowieka.

Wykluczyć tej możliwości, że człowiek jest w pełni sobą tam, gdzie nic z tego zaprojektowane nie ma znaczenia, myśli takiej wykluczyć przecież nie można.

Tam odkrywałaby się nieistotność designu, gdzie on nie sięgałby…

 

Oto antynomia jaka pojawia się wobec związku designu z człowiekiem: przedmiot projektowany jest dla człowieka, ale czy dla człowieka jako człowieka? Odwrotnie, od strony człowieka: a może człowiek upada poniżej swej godności, gdy żyje czymś jako czymś dla siebie?

 

Czy człowiek, który sięga po coś, ujmuje coś (cokolwiek) jako coś dla siebie – jak to się dzieje wówczas, gdy postawę jego określa: co ja z tego będę miął, jaką da mi to korzyść, jaki użytek z tego dla mnie – czy taki ktoś sam nie mierzy poniżej człowieczeństwa? Właśnie wtedy, gdy wszystko na swoją miarę bierze?

 

Design na miarę człowieka? Zawsze jest tylko na miarę pewnego pojęcia człowieka (i takiego człowieka, bezwiednie, kanonizuje, wytwarza – stając się życiem).

Jak każde pojęcie, tak i to, pojęcie człowieka klasyfikuje, czyli włącza i wyklucza. Stąd każdy design jest pewnym włączeniem i pewnym wykluczeniem. Jednych ludzi wciąga w swoją orbitę, a innych wyrzuca.

Nie ma (abstrakcyjnego) człowieka, są tylko ludzie.

Nie ma ludzi, jest tylko (konkretny) człowiek.

Stąd problem uniwersalizmu.

 

Pewne pojęcie człowieka – które jest „pewne”, w innym znaczeniu tego słowa niż: jedno z wielu?...

 Najczęściej taką wspomnianą miarą projektów stanowi panujące w danej kulturze, właściwe danej epoce pojęcie człowieka. Projekt wpisuje się w przyjęty ideał człowieka, który jako praprojekt wszystkich projektów, jako fundamentalne założenie projektowe stoi za konkretnymi decyzjami projektanta.

Na poziomie antropologicznych założeń, od których wychodzi, design skazany jest na koniunkturalizm, na konformizm – czy raczej, jakkolwiek bezpośrednio zawsze zajmuje się tylko pewnymi przedmiotami, to jednak może współuczestniczyć w modyfikacji, przemianie takiego praprojektu?

 

Pytanie nie dotyczy nawet tego, czy designer milcząco, bezrefleksyjnie, z poczuciem oczywistości przyjmuje panujące założenia antropologiczne czy też zdobyć może się na dyskusję takich założeń – ale czy w ogóle wolno mu naruszyć panujące samorozumienie się przez człowieka, w szczególności właściwe potencjalnym odbiorcom („użytkownikom”).

Kto siebie rozumie? Kto rozumie siebie ostatecznie?

Czy sposób, w jaki siebie człowiek rozumie nie określa go, nie nadaje mu dopiero tożsamości? A każda zmiana sposobu, w jaki rozumie siebie człowiek nie oznacza zmiany jego samego?

 

Wraca kwestia stosunku pojęcia czegoś do tego czegoś, wcześniej już była mowa o stosunku pojęcia designu i designu, tu sprawa: na ile człowieka określa pojęcie człowieka, np. jakie (w szczególności o sobie samym) ma konkretny człowiek.

A jeśli go określa, to znaczy, że ono go ma, a nie on je, ono nim włada...

Być sobą?, niemożliwość.

 

Każde pytanie o nowego człowieka, o człowieka przyszłości – a stawia się takie nie tylko w epoce, gdy możliwą staje się autoinżynieria genetyczna, lecz wszędzie tam, gdzie człowiek nie zgadza się na to czym aktualnie jest – pytanie to daje możliwość projektowi, w którym tym, co projektowane jest człowiek. Zgoda na to czym człowiek jest także jest projektem człowieka (a nie stwierdzeniem faktu). To na miarę projektu człowieka projektuje się przedmioty.

 

            Tam, gdzie tzw. zasada Protagorasa jest oczywistością pozostaje banałem i tautologią. Tam, gdzie nie jest oczywistością jest absurdem i skandalem. „Człowiek jest miarą wszystkich rzeczy”. Faktycznie, przeciwnie niż czyni ten nowożytny przekład, Protagoras mówił tylko o tych rzeczach,  które człowiek używa (pouczają o tym Heidegger i Arendt), a antropocentryczna nowożytność tłumacząc „wszystkich rzeczy” wyraziła właściwy nowożytnemu człowiekowi egoizm i egocentryzm („wszystko dla mnie”, dla mego bytu).

W tym duchu idzie zasada antropiczna, o której mówić zaczęli kosmologowie, bywa rozumiana wręcz: wszechświat cały urządzony jest dla istnienia człowieka…

I absurdu w tym się nie widzi.

Tymczasem pierwotna myśl Protagorasa o mierze pozostaje tak oczywista jak to, że buty mają rozmiary.

 

4. Przedmiot

Każdy przedmiot („użytkowy”?) definiuje człowieka, który się ku niemu zwraca, dyktuje mu kim jest, wpycha, układa go w swą formę (jako dopełnienie), przymierza do siebie. Pociąga, odpycha. Na sam swój widok, w pierwszym wejrzeniu, zadaje cios pytania: czy chcesz ze mną żyć, czy chcesz mną żyć?

 

Jaki przedmiot jest godzien tego, by żyć nim, samym? Retoryczne pytanie – każdy przedmiot jest poniżej godności człowieka? Retoryczne, jeśli być człowiekiem nie znaczy być podmiotem, jeśli to znaczy: wyjść poza relację podmiot-przedmiot. Tak, ale gdy przedmiotu nie traktuję jako przedmiotu, gdy go nie uprzedmiatawiam (jak to się zawsze dzieje w użyciu).

 

Każdy przedmiot, jako przedmiot, z definicji, jest dla jakiegoś podmiotu, staje się, jak samo słowo „przedmiot” to wskazuje, przed kimś, wobec jego aktów nań skierowanych. Toteż produkt (rezultat produkcji, ostatnio najczęściej: wytwór przemysłu) dopóki nie przyciągnie do siebie uwagi w ogóle przedmiotem nie jest – a przecież jako przedmiot dopiero się spełnia, tam ma sens (funkcję chociażby). Toteż przedmiot nie jest nigdy czymś „samym”, „samym dla siebie”, „samym w sobie”. „Przedmiot dla przedmiotu” – to wewnętrzna sprzeczność.

 

Projektowany przedmiot ma się wyróżniać, pośród innych przedmiotów. Wyróżnialność i odróżnialność, inność zastępują wartość. Inność nie rodzi się z nowo odkrytej wartości realizowanej w przedmiocie, sama staje się wartością?

 

Przedmiot powinien być zauważalny, ma budzić zainteresowanie.

W ten sposób staje się fetyszem. Człowiek zaprzedaje się przedmiotom.

Audiofil nie słucha muzyki, słucha swój sprzęt, tego, jak on gra.

Iluż designerów nie daje się oczarować technice i technologii – a sens zaprojektowanych przez nich przedmiotów nie sprowadza się do podziwu dla użytej tu technologii? Pada się „na kolana” przed przedmiotem jako rozwiązaniem technicznym tak, jak pada się przed grą muzyka, w zapomnieniu co on gra.

Komputyszyzm, przykładem.

Kliki, pstryki, hoki-poki hipnotyzują użytkowników, którzy zapominają się w klikaniu, pstrykaniu… W grze hokus-pokus.

Opędzając się od życia spędza człowiek siebie w samym graniu.

Jest życie czymkolwiek więcej niż grą?

 

Czy możliwy jest design neutralny, design bez hipnozy, bez przemocy, design bez gwałtu?

Co to za design, co nie porywa, co nie uderza, co nie uwodzi, nie nakręca, nie zdobywa? Co nie polega na grze?

 Design dialogu? Design, co daje do myślenia?

I ten nie daje spokoju, ciszy, tchnienia.

A przecież istnieje czarka, i sakrament herbaty. I kontemplacja czarki, i płynu, co czarkę wypełnia.

Czy jednak sens czarki i ceremonii herbaty nie polega na tym, że są one otwarciem? Drogą?

Przedmiot ma sens w kontekście aktywności człowieka, prawdziwie ludzkich aktywności, takich jak rytuał czy kontemplacja. Uczestniczy wtedy w procesie otwarcia człowieka, , na drugiego człowieka, na ducha świata… (a znajduje człowieka w sobie samym, osiąga swe człowieczeństwo, o ile o sobie samym zapomina, gdy porzuca siebie, swe ja… ).

A wszędzie indziej nie ma sensu, wszystko inne bowiem jest poza sensem i bezsensem (kategoria sensu wszędzie indziej jest pusta, nie ma sensu). Czyli sens przedmiotu spełnia się tam, gdzie sam przedmiot znika (z centrum, z pola uwagi), gdzie już nie o niego chodzi?

 

Skupiając uwagę na samych sobie przedmioty skrywają fakt, że człowiek jest zwierzęciem. Mordercą. Że żyje ze śmierci. Zabija. Nieprawda?

Czymże jest nakrycie stołu, czarka, talerze, sztućce, wykwintne potrawy, przystrojenia, pozy i gesty, rytuały, przenikające to wszystko linie, barwy, kompozycje? Jeśli nie zapomnieniem o rzeźni, o pożeraniu? Zmową (prze)milczenia? Wyrazem pretensji, urojnej aspiracji do bycia „czymś więcej”? Powierzchnia stołu symbolicznie wyraża tą aspirację – lokuje człowieka powyżej, także wówczas, gdy poniżej jest żywa małpa, a w otworze blatu stołu tkwi jej otwarty mózg. Jak ciepła strawa w misie, mózg w czaszce.

Uświęcenie, ofiarowanie formami owej pretensji jedynie? Do tego sprowadza się tak zwana kultura? Te maski.

Poezja, czyli zmyślenie.

Cóż z tego, że użytkownicy toalet, rzeźbiarskich muszli, fontann, niagar spłukujących, i muzycznych, śpiewnych podajników wonnych listków bibułki, mniemają, iż zanurzeni są już w świecie całkowicie ludzkim, sztucznym, z dala od natury (filozofie techniki typu Arnolda Gehlena)? Skoro natura jest wciąż tak blisko jak ciało, jak fizjologia? Cóż znaczą wzniosłe pieśni od dobro-bycie czy nad-bycie  człowieka (Ortega, Ingarden itp.), pieśni, w których chórze każdy design uczestniczy, skoro byt tak blisko jak od-byt jest?

O czym mówimy, co widzimy wskazując na naturę? Dzisiaj? Idyliczne wyspy? Plakat z biura podróży?

Każdy ideał naturalności uwarunkowany jest kulturowo. Podobnie jak samo pojęcie natury, a więc to czym dla kogoś natura jest.

Nawet asceta nie godzi się na prosty byt, ideał transcendencji wiedzie go. Syci go minimalizm i prostota, naturalność, te formy przekraczania…

Maski nagości: nagość jako maska, maska jako nagość.

Design uczestniczy w procesie perfumowania natury, jest tym makijażem, który sprawia, że człowiek nie jest po prostu kawałkiem materii lecz jest uszminkowanym kawałkiem materii. Make-up. To up. To uwznioślenie, ta gra. Ten pozór?

 

5. Obraz

Kategoria obrazu łączy wszystkie sztuki. I samo życie. Odnosi się do przedmiotów, które człowiek kontempluje czy używa, do samego człowieka.

 

Przedmiot buduje, współtworzy obraz człowieka, obraz jaki on stanowi sobą w oczach innych ludzi lub siebie samego. W tym sensie przedmiot jest obrazem człowieka. Każdy przedmiot, którym, z którym, i w którym żyje człowiek. W życiu, czyli użyciu, pożyciu, zażyciu, spożyciu, wyżyciu… Chodzi nie tylko o takie przedmioty, tak bliskie ciału, jak stroje, szaty, ubiory, fryzury, okulary, korale, laski, co nawet ciałem człowieka się stają, a ciało wlewa w nie, lecz o wszelką „scenografię” scen życia. Gdy uczestniczą w spotkaniu ludzi, to znaczy człowieka z człowiekiem.

 

Obrazy nie powinny kłamać, oszukiwać, nie powinny tworzyć iluzji. Czyż nie?

Czy jednak przedmiot da się oddzielić od obrazu, jaki sobą przedstawia w oczach człowieka (np. widza, konsumenta, użytkownika)? Czy można oddzielić człowieka od obrazu, jaki sobą przedstawia, w jakim się zjawia w spojrzeniu drugiego człowieka?

To rzecz jest tym czym jest niezależnie od faktu bycia postrzeganą, jest określona także gdy nikt jej nie widzi. Przedmiot jako taki jest jednak zawsze korelatem aktów jakiegoś podmiotu, chociażby takich aktów jak widzenie. Przedmiot sam ma obrazowy byt, a jego obrazowość opisują, ujmują estetyczne pojęcia formy (wyglądu, kształtu czy układu, w jakim ukazuje się komuś kto go postrzega, istoty – pisałem o tym kilkukrotnie, gdzie indziej). To jaką rzecz się komuś ukazuje, gdy na nią patrzy, to już przedmiot (design w przeciwieństwie do inżynierii nie zajmuje się rzeczami lecz przedmiotami).

 

Problem wizerunku (image) odsłania pojęcie obrazu-uobecnienia. Kto go nie zna mniemać może, że to nie ważne jak przedmiot wygląda (funkcjonalistom to się przytrafia).

A przecież przedmiot jest w wyglądaniu, w wydawaniu się…

Dychotomia obrazu i jego przedmiotu charakteryzuje każdy obraz będący odbiciem przedmiotu (jego odwzorowaniem, naśladownictwem, kopiowaniem, ilustracją itp.).  Tam jednak, gdzie przedmiot sam staje się w obrazie mamy do czynienia z obrazami uobecnieniami. W obrazie-uobecnieniu coś się staje, rozkwita bądź więdnie, trwa, a poza nim albo go w ogóle nie ma… Albo jest tylko martwą, skończoną, zamkniętą rzeczą?

Prawda w odniesieniu do obrazów-odbić polega na ich zgodności z tym, czego są obrazami. Czym jest prawda w odniesieniu do obrazów-uobecnień?

Nie mylmy prawdy z siłą sugestii czy autosugestii, z siłą ekspresji, ze szczerością czy szczerości poczuciem, z zadowoleniem, z nasyceniem samym sobą…

Obraz jest maską czy twarzą, obliczem?

 

W obrazie-uobecnieniu wyistacza się człowiek, to znaczy staje w swojej istocie?

Ma ją poza obrazem? Ma powołanie? Jest do czegoś wezwany?

Czy obrazy mają swe praobrazy (archetypy, Obrazy, idee). Mają swe źródła poza wyobraźnią? Poza ludzką pomysłowością i fantazją? Są czymś więcej niż echem ludzkiego okrzyku?

Jak więc oskarżać design, że uczestniczy w tym krzyku, że nieustannie cierpi na brak nowych pomysłów…, i „ideami” pomysły nazywa?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

(Zachrówek, 01.01.2007.)