dziedzina spraw publicznych – politycznie bezpieczna dzięki ludziom czynu –
oferuje swą scenę takim rzeczom, których istota polega na tym, że się pojawiają
i że są piękne. ... sztuka i polityka ... są wzajem powiązane i zależne od
siebie. … Bez piękna, czyli bez tej promienistej chwały, dzięki
której w świecie objawia się potencjalna nieśmiertelność, całe ludzkie życie
byłoby nic niewarte i żadna wielkość nie trwałaby długo.[1]
Hannah Arendt,
„O kryzysie w kulturze”
Pojęcie smaku odnoszone jest w Polsce do sfery polityki przede wszystkim dzięki
wierszowi Zbigniewa Herberta Potęga smaku. Utwór ten przywoływany jest w
wielu polskich dyskusjach poświęconych polityce (rzadko w sporach toczonych
przez samych polityków). Punktem odniesienia staje się już nawet nie tyle smak,
co „Herbertowski smak” (zapewne chodzi o smak w znaczeniu, jakie wiąże z nim
Herbert). O „Herbertowskim wyczuciu smaku” piszą także felietoniści,
najwyraźniej wyrażając swoją pretensję do posiadania dobrego smaku.[2]
Smak pierwotnie był kategorią moralną.
[3]
Dzisiaj kojarzony jest raczej ze sferą estetyczną. Wiersz Herberta ujawnia jego
etyczno-estetyczny, (est)etyczny sens. Co więcej, w jego horyzoncie pojawia się
nie tylko dobro/zło i piękno/brzydota lecz także prawda/fałsz.
1. Smak
i niesmak a życiowe decyzje
Główne przesłanie wiersza Herberta zdaje się być następujące: o fundamentalnych
wyborach życiowych człowieka, wyborach politycznych w szczególności, decyduje
jego smak (lub brak smaku). W przypadku autora Potęgi smaku chodzi o
źródła jego „Nie” wobec PRL, odmowę „akcesu”.
Kluczowy fragment wiersza mówi o tym w ten sposób:
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
nasza odmowa niezgoda i upór
mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku
w którym są włókna duszy i chrząstki
sumienia
Herbert nie jest odosobniony w swym przekonaniu o roli smaku i jego
estetyczno-etycznym znaczeniu.
Podobne przekonanie znajduję u Czesława Miłosza i Heinricha Bölla (oczywiście
fakt ten nie umniejsza wagi tego przekonania, raczej tym bardziej każe ją
poważnie rozważyć).
Miłosz pisze wprawdzie nie wprost o smaku lecz o upodobaniach estetycznych to
przecież myśl jest podobna. Rozważając swój niechętny stosunek do bluźnierstwa
(nawet pojmowanego jako „sposób dotknięcia wymykającej się sakralności”) Miłosz
czyni refleksję: ” Bardzo ciekawi mnie w tej mojej niechęci udział czysto
estetycznych upodobań, zapewne znaczny, upodobań do ładu i umiaru, które mogły
(to jest co prawda tylko przypuszczenie) przesądzić o niejednym moim życiowym
wyborze” [4].
Böll pisze o „odrazie”, „wstręcie”, „obrzydzeniu”, czyli o niesmaku, jako
powodzie swej odmowy wstępu do Hitlerjugend w wieku dziesięciu (!) lat.
Czytajmy:
„Moja nieprzezwyciężona (i do dziś niepokonana) odraza do narodowych socjalistów
nie była wyrazem oporu – oni mnie b r z y d z i l i, byli mi
wstrętni, gdziekolwiek się z nimi zetknąłem: świadomie oraz instynktownie, pod
względem estetycznym oraz politycznym, do dnia dzisiejszego nie zdołałem odkryć
w narodowych socjalistach i okresie ich władzy jakiegokolwiek interesującego, a
cóż dopiero estetycznego formatu, i dlatego dreszcz odrazy mnie przenika na
pewnych filmach i przedstawieniach teatralnych. Po prostu n i e
m o g ł e m wstąpić do Hitlerjugend, i nie wstąpiłem” [5].
„Odmowa”, „niechęć”, „odraza”… Kierując się smakiem odsuwalibyśmy się więc od
tego, co budzi niesmak. Smak oddala człowieka od tego, czemu brak smaku,
przybliża do tego, do smaku nie uraża? Smak mówiłby więc „Nie”, albo „Nie nie”
(nie mówiłby „Nie”) – i tylko o tyle mówiłby „Tak”?
2.
Dedykacja, kontekst historyczny
Wiersz Potęga smaku dedykowany został „Pani Profesor Izydorze Dąmbskiej”.
Niechybnie esteci czytający wiersz jako dzieło sztuki, ulegając estetyce formy,
czystej formy, dedykacje uznają za rzecz nieistotną, pod względem estetycznym
czy artystycznym jakoby nie posiadającej znaczenia. Estetyka taka chce naszą
uwagę ograniczyć do tego, jak poeta pisze/mówi, a nie co pisze/mówi.
Jak gdyby to „jak” COŚ zostało powiedziane
mogłoby zostać oddzielone od tego właśnie „co”…
Estetyka formy idzie nawet jeszcze dalej.
Dzieło chce rozpatrywać jako twór ahistoryczny, dla którego przeżycia,
uchwycenia czy rozumienia, jako dzieła sztuki, nie tylko nie mają znaczenia
jakiekolwiek odniesienia do życia i świata człowieka, do dziejów, okoliczności
powstania, lecz co więcej odbiorca o ile miałby przyjąć właściwą postawę
(estetyczną, poetycką… ) musi od takich związków abstrahować.
Tymczasem w wypadku Potęgi… nie
tylko dedykacja, ale samo przesłanie wiersza nawiązuje do dziejów Polski, do
biografii autora, Dąmbskiej. Opisuje i ocenia charakterystyczne dla PRL
zjawiska.
Herbert pisze o odmowie, swojej oraz
profesor Izydory Dąmbskiej, której wiersz dedykował, pisze o odmowie „akcesu”.
Jakkolwiek wiersz tego wprost nie mówi chodzi o ich nie przystąpienie do partii
(„komunistycznej”). O ich nie wobec socjalizmu, czy jak powiedziałbym, wobec
„sowiecjalizmu” (w ten sposób określam ustrój PRL, z nadania sowieckiego, mimo
swej realności usprawiedliwiany jakimś domyślnym socjalizmem idealnym).
Wiersz
Potęga smaku drukowany był w „podziemnych” czasopismach już w roku 1981,
w tomiku Raport z oblężonego miasta wydany był po raz pierwszy w Paryżu w
roku 1983 (Instytut Literacki). Profesor Dąmbska kopię wiersza posiadała
najpóźniej w roku 1980. [6]
3.
Dwu Herbertów?
Do estetyki (czystej) formy uciekać się będą zapewne zwolennicy tezy o dwu
Herbertach. W estetyce tej będą zapewne szukać uzasadnienia dla oceny
rozszczepiającej Herberta na wybitnego poetę i słabego, nawet chorego
polityka/publicystę politycznego („poszlaki”, jeśli nie dowody dla takiej tezy
miał zapewne dostarczać wywiad Żakowskiego z wdową opublikowany w GW). Opinia
taka miła była zwłaszcza tym postaciom naszej sceny, o których Herbert nie
wypowiadał się nazbyt pochlebnie.
W tym miejscu ograniczę się do przypomnienia Herberta ocen filozofów, którzy w
latach stalinowskich dołączyli do „awangardy” narodu.
Herbert: „Mówi się, ze to było ukąszenie
Heglem. Bardzo przepraszam, ale Hegel leżał od stulecia pod darnią, a kąsał
Berman, kąsał Sokorski, kąsał Kroński… Oni kąsali – nie Hegel. Ile razy się mówi
o tych rzeczach, to stare konie są nadąsane – ci, którzy pisali te brutalne,
głupie i haniebne szmiry – i żądają, abym podchodził do nich z delikatnością
Prousta lub żebym wczuwał się w tajnie ich duszy jak Dostojewski. A jeśli mówię
o zbrodni, to mówię o zbrodni dokonanej na młodych ludziach …”
[7].
W tej samej rozmowie z Trznadlem: „Nowi
generałowie, tacy jak Kołakowski, nie zajmowali się fizycznie tym brudnym
procederem, kierowali ogniem ideologicznym, a do brudnej roboty przydzielona
była hurma aktywistów, którzy potem lądowali na wysokich stanowiskach w aparacie
partyjnym” [8].
Zapytajmy jednak: kogo produktem jest
Potęga smaku – Herberta poety, czy Herberta felietonisty, zdrowego czy
chorego? Czy Potęgę… należy usunąć z kanonu „prawdziwej” poezji?
4.
Odmowa akcesu
Na czym polegało „Nie” Herberta wobec PRL?
Dzisiaj, także dzięki informacjom
bazującym na zasobach archiwalnych IPN („teczka” Herberta) wiemy, że nie było to
tylko dobrowolne wygnanie (wewnętrzne), trzymanie się z dala. Już w latach
stalinowskich Herbert płacił nie tylko wysoką dla poety ceną milczenia
(wycofania słowa, poczucia braku sensu pisania, wreszcie braku dostępu do druku,
czyli czytelnika). Jako człowiek miał po prostu kłopoty z utrzymaniem się
(zatrudnienie).
W latach 1967-1970 próbowano zwerbować
Herberta, wykorzystać go jako tajnego współpracownika. Zachowały się raporty,
notatki pracowników SB, MSW w tej sprawie. Świadczą o nękaniu, naciskach,
wymuszaniu, szantażowaniu poety.
W związku z publikacją „Zeszytów Historycznych” poświęconych „teczce” Herberta
pisze o tym Joanna Szczęsna: „Zdaniem autorów wstępu »nie ulega wątpliwości, że
w przypadku Herberta można mówić, używając języka Służby Bezpieczeństwa, o
„dialogu operacyjnym”«. No cóż, ja unikałabym w tym kontekście słowa „dialog”.
Bardziej pasowałby tu »szantaż«, »wymuszanie« »nękanie«…”
[9].
„Nie” Herberta wobec PRL miało charakter
aktywny. Był opozycjonistą, współpracował z ruchem opozycyjnym. Także jako
poeta, czego dobitnym przykładem chociażby interesujący nas tu wiersz (ukazał
się w tomiku pod znamiennym tytułem: Raport z oblężonego miasta).
5.
Dąmbska i Obrona Sokratesa
„My”
Potęgi smaku Herberta obejmuje samego autora oraz Dąmbską, której nie
przypadkowo dedykował ten wiersz. Nie przypadkowa to dedykacja, biografia
Dąmbskiej splata się z treścią wiersza.
Izydora Dąmbska (1904 – 1983) znana była
Herbertowi jeszcze z lat czterdziestych, w Warszawie była docentem na UW
(1946-1949), prowadziła „swoje pierwsze privatissimum. Jednym z
uczestników był Zbigniew Herbert. Od tego czasu z Dąmbską łączyły go wieloletnie
serdeczne więzy” [10].
W 1949 podjęła prace na Uniwersytecie z Poznaniu, tu w roku 1950 zostaje
odsunięta (jak wielu) od pracy dydaktycznej. Po Październiku, w 1956 roku
podejmuje pracę na Uniwersytecie Jagiellońskim, obejmuje Katedrę Historii
Filozofii. Perzanowski pisze o kolejnym odsunięciu Dąmbskiej od nauczania:
„Kiedy w 1963 roku profesor Roman Ingarden przeszedł na emeryturę,
ówczesny rządca filozofii polskiej wydał nakaz oczyszczenia z miazmatów
filozofii studium filozoficznego UJ i zdecydował odsunięcie prof. Dąmbskiej od
nauczania akademickiego w drodze odgórnego przeniesienia Jej do Instytutu
Filozofii i Socjologii PAN. Wśród powodów takiej decyzji wymieniano niezgodność
nauczania Profesor Dąmbskiej z oficjalną doktryną ideologiczną oraz – dla
filozofa nienowy – zarzut złego wpływu na młodzież”
[11].
Zarzut ten należy do dziejów filozofii, podobnie jak sprawa Sokratesa.
Profesor Maria Gołaszewska (UJ, uczennica
Ingardena) wspominała przed laty, że jednym z powodów odsunięcia Dąbskiej od
nauczania był wpływ jaki wywierała ona na studentów dzięki swemu niecodziennemu
talentowi dydaktycznemu. We wspomnieniu Gołaszewskiej utrwalił się ten epizod:
gdy Dąmbska czytała ze studentami Obronę Sokratesa ci płakali.
Czy zdziwimy się, uśmiechniemy słysząc o tym wspomnieniu? Platon i łzy? Logiczna
analiza tekstu i sytuacja historyczna, życiowa czytelnika – jak mają się mieć do
siebie te rzeczy?
Zrozumiemy te łzy, przypominając sobie, że w tamtych latach Powstanie
Warszawskie było wciąż żywym doświadczeniem. Gdzie wielu Polakom pozostała ta
myśl, iż przegrali w słusznej sprawie. Myśl wzgardzona, przez tych wszystkich
pragmatyków, którzy rację postawili po stronie siły (w ten sposób rozstrzygając
dylemat ratio vs vis) - idąc po stronie zwycięzców. Co znaczy, jakkolwiek
nie przyznaliby się do tego, idąc za postępującym ruchem luf pepesz i czołgów
T-34 (przyznawali: za ruchem zwycięskiej, postępowej „idei”; Tadeusz Kroński do
Czesława Miłosza: „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć
racjonalnie, bez alienacji” [12]).
Obrona Sokratesa mówi o człowieku, który aby nie sprzeniewierzyć się
prawdzie, idei prawdy, gotów jest zginąć. Który odczuwałby wstręt do samego
siebie, jeśli zdradziłby ideę prawdy, siebie – swej najgłębsze przekonanie.
Sokrates jest prototypem człowieka, który zdobywa się na bezinteresowny czyn, to
znaczy ponad własne życie przedkłada ideę, nie jakąś prawdę, lecz ideę prawdy.
[13]
Dąmbska, „Pani Profesor” Herberta, w szkicu „Gdy myślę o słowie «wolność»”,
pisze o „prawdzie” z myślą o autentyczności czy „moralnej rzetelności”
człowieka. Chodzi o „ »zgodność tego, co z wierzchu z tym, co w środku« jak mówi
Platon w Fajdrosie, o wierność swojej, za słuszną uznanej linii życia.
Tak pojęta prawda zakłada wolność od samozakłamania, od udawania przed sobą czy
przed innymi, że się wierzy w coś, w co się nie wierzy, zakłada wolność od
koniunkturalności i kompromisów grożących utratą godności osobistej i wierności
swym przekonaniom”
[14].
6.
Pociecha, samozakłamanie?
Wierność wobec „za słuszną uznanej linii życia” (Dąmbska) wydaje się jednak
słabym kryterium w ocenie „rzetelności moralnej” wyborów, czynów czy dokonań
człowieka (o ocenie człowieka, ocenie kogoś „w ogóle” zapewne jeden Bóg coś może
wiedzieć, jeśli istnieje). Kryterium to słabe nawet z perspektywy poszczególnej
osoby, gdy w grę wchodzi samoocena, autorefleksja, sumienie… (sumieniem sumienia
wydaje mi się rozróżnienie pomiędzy tym, co wydaje mi się powinne, a tym co
naprawdę jest powinne). Kto nie jest zdolny jest do wewnętrznego zakłamania?
Samozakłamanie człowieka nie wydaje się być tylko wymysłem mistrzów podejrzeń, a
oznacza okłamanie samego siebie tak głębokie, że kłamca szczerze wierzy w swe
kłamstwo.
Szczerość, podobnie jak oczywistość to tylko stany psychiczne – związane z
chwilą optymizmu, przyrostem zadowolenia z siebie, to samozaklęcia w próbie
pokonania przepaści pomiędzy „wydaje mi się”, a „jest”.
Kto w opresji nie przyjmie za swój
poglądu, z którym łatwiej znieść swe położenie?
A z drugiej strony, jak poznać, kto naprawdę nie był tylko konformistą, i wybrał
za swoją, na przykład linię partii (w tamtych latach PPR, PZPR)?
Krzysztof Pomian wspomina czas, gdy był członkiem partii. On, który znał
nieoficjalną wersję „historii ruchu robotniczego”, los własnego ojca (członek
KPP od 1937: „Zmarł w Workucie wkrótce po wypuszczeniu z łagru”) wstąpił do
„Partii” i długo w niej trwał. Pomian pisze o tych, którzy jak on, „wiedzieli,
jak było naprawdę”: „Nie mówili, bo nie chcieli »szkodzić partii i Związkowi
Radzieckiemu«. Ale jakąś rolę odgrywał w ich postawie również strach: strach
przed wykluczeniem, […] Toteż wiedza tajemna o historii polskiego komunizmu była
dla nich wiedzą o jakiejś strasznej pomyłce, a nie o zbrodniczości systemu, nie
przeszkadzała im przeto realizować w Polsce »linii partii«, czyli - do 1956 roku
- stalinowskiej polityki” [15].
Kołakowski, po dziesięcioleciach mówi: „W
partii miałem większą wolność” [16].
Czyż nie dowodzi tymi słowy braku smaku, jeśli
nawet mówi szczerze o tym jak wtedy myślał, czy jak dzisiaj o tym myśli? Brak
wstydu? Czyż to, że na dworze Pana, Władcy życie jest bogatsze w możliwości
oznacza, iż dworskie życie splata się w jedno z aktem wolności, nawet jeśli
nawet „miłośnik mądrości” u Pana szuka tylko dostępu do bogatej biblioteki?
7.
Daremna nauka estetyki
W Potędze smaku
czytamy:
Tak więc estetyka może być pomocna w życiu
nie należy zaniedbywać nauki o pięknie.
Jednak wbrew nadziejom Herberta estetycy wcale nie są w uprzywilejowanym
położeniu.
Nie brakło przecież autorów „estetyk
marksistowskich”, którzy w latach stalinowskich wprost wspierali system (np.
Stefan Morawski). Działo się tak nie tylko dlatego, że być może nie brali na
poważnie myślicieli z przeszłości. Kanta, który uczył w swej Krytyce władzy
sądzenia o bezinteresowności, Platona i Arystotelesa, którzy uczyli, iż
obcowanie z pięknem nie potrzebuje żadnego dodatkowego usprawiedliwienia - żaden
zewnętrzny wzgląd nie stanowi dopiero jego racji, nie wymaga poza samym sobą
żadnego „po co?”czy „dlaczego?”.
Ani znawstwo teorii estetycznych ani
uprawianie estetyki nie stanowi żadnej gwarancji posiadania smaku -
zresztą odkąd estetyka stała się „specjalizacją”, „dziedziną”, estetycy zbyt
często toną w znawstwie teorii innych estetyków, z dala od doświadczenia
rzeczywistości (podobnie ze znawstwem sztuki – historycy sztuki bywają
zadziwiająco ślepi, i to właśnie z powodu wyuczonych nauk, przez których pryzmat
już tylko widzą (a więc wszystko im się zgadza, widzą to tylko, co „wiedza”
dopuszcza). Tym trudniej spodziewać się po nich smaku.
Nie sposób dowodzić tu, że estetyka
filozoficzna nie jest nauką (w przeciwieństwie do estetyki psychologicznej czy
socjologicznej – te jednak w ogóle nie mogą ani stawiać ani podejmować
fundamentalnych pytań, mogą ustalać tylko co ludzie nazywają pięknem, dlaczego
itp.), jakkolwiek każdy czytelnik tak podręcznikowych opracowań jak Historia
estetyki Tatarkiewicza znajduje tam to określenie estetyki: „nauka o
pięknie”. [17]
8.
Mieć rację z… ?
Jeśli nawet idea wpleciona w sowiecjalizm
byłaby prawdziwa, czym innym jeśli nie brakiem smaku było realizowanie jej z
tymi, do których należała siła - przemocą? W sowieckim towarzystwie? Z Armią
Czerwoną, NKWD, UB, SB… ?
Gdy idea staje się imperialną filozofią,
ideologią, doktryną, dogmatem, jak mówić o wolności? Nawet jeśli miało się
krytyczny stosunek do „polskości”, pojęcia „narodu”, Polski międzywojennej,
polskiego patriotyzmu, katolicyzmu itd. (jak bodajże to było nawet w wypadku
Czesława Miłosza – który po wojnie był pracownikiem dyplomatycznym PRL; Herberta
urazić miały, jak twierdził, usłyszane od samego Miłosza w Berkley słowa, że
lepiej, gdyby Polska została Republiką Radziecką (nic nie wiemy o tonie, w jakim
takie słowa miały być wypowiedziane)).
To Arendt, w przekonaniu, że „smak jest
zdolnością polityczną” podkreśla myśl Cycerona, iż, jak to przedstawia: „smak
decyduje nie tylko o tym, jak ma wyglądać świat, ale o tym, kto w nim do kogo
się garnie” [18].
Cyceron miał nawet posuwać się tak daleko, kierując się poczuciem humanitas,
poczuciem „godności osoby jako osoby”, by nie przedkładać godności kogoś,
wartości człowieka i przyjaźni z nim „na rzecz pierwszeństwa absolutnej prawdy”
[19].
Stanowisko powyższe zrozumieć łatwiej z tym zastrzeżeniem, że jeśli nawet komuś
prawda absolutna jest dana, to nie może o tym wiedzieć (czyli w gruncie nikomu
nie może być dana?). [20]
Toteż lepiej wybierać towarzystwo tego, który szuka prawdy, i dopuszcza
możliwość iż błądzi, niż poprzestawać z kimś, kto mniema lub głosi, że prawdę
czuje, posiadł… Smak wybierać każe towarzystwo kogoś, z kim możliwa jest
dyskusja – gdyż pozostawia on przestrzeń wolności, bez której autentyczny dialog
nie jest możliwy.
Kto zaś porzuca ideę prawdy, dla tego mówienie jest tożsame z użyciem siły.
Rozmowa służy wtedy popychaniu drugiego, przy pomocy słów, w pożądanym kierunku.
Perswazja, propaganda, erystyka oto czym staje się wówczas mowa.
Dlatego każda taka doktryna jak pragmatyzm, praktycyzm, utylitaryzm,
funkcjonalizm, technicyzm czy naturalizm (nie znając bezinteresowności i piękna
bezinteresownego czynu, zawsze pytająca o korzyść, pożytek, funkcję) obca jest
idei smaku!
Podobnie obce idei smaku są cyniczne filozofie człowieka, które redukują motywy
jego działania do tych czy innych interesów. Podobnie jak cyniczne teorie
polityki, które traktują ją jako grę interesów. Podobnie jak cyniczne teorie
estetyczne, które piękno poznają i uznają po tym, że jest funkcjonalne.
(Wszystkie te koncepcje obywają się bez idei wolności – dlatego lepiej nie mieć
racji pragnąc smaku, niż mieć ją z pragmatystami czy naturalistami... – to
znaczy nawet, gdyby wolność była fikcją !?)
O związku smaku i wolności jeszcze wspomnę.
9.
Dyskryminacja estetyczna?
W
Potędze smaku nie brak fragmentów, w których wyczuć można element
dyskryminacji, może nawet pogardy. Niechęć wobec „chłopców o twarzach
ziemniaczanych”. Czego winne mają być „bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych
rękach”? Odmrożeń? On, Herbert, miłośnik sztuki, nauczył się od niej tylko
piękna obrazów?, a nie poznał dzięki niej piękna karłów, odrzutków, dotkniętych…
?
Uwieść pozwoliłby się kobietom różowym, płaskim jak opłatek, fantastycznym
tworom („Kto wie gdyby nas lepiej i piękniej kuszono / słano kobiety różowe
płaskie jak opłatek / lub fantastyczne twory z obrazów Hieronima Boscha”)?
Herbert zdawał się ufać ocenie człowieka „na wygląd”, „na gębę”, co wyrażał w
swych tekstach politycznych. [21]
Poddawanie polityka (na przykład polityka) „testom estetycznym” samo jest niczym
innym jak instrumentalizacją piękna. Jeśli miałoby służyć ustaleniu rokowań:
czego po kimś się spodziewać.
A jednak. Postać, twarz człowieka nie jest brzydka w swej formie („płaskiej” czy
„pełnej”), lecz w kłamstwie. Gdy zdradza on prawdę, ideę prawdy – czytamy to z
jego twarzy?, jak cynizm? Gdy znajdujemy w niej tylko pozę, maskę? Piękno (lub
brzydota), o którym należałoby tu mówić polega raczej na sposobie przejawiania
się, „w ciele – duszy” (w tym świetle czytałbym ponownie cytowane powyżej słowa
Dąmskiej na temat autentyczności człowieka).
10.
Dobry smak?
Rozważając stanowisko Cycerona w sprawie smaku Arendt przechodzi do konkluzji:
„jeśli tak nam akurat smak podpowiada, wybieramy towarzystwo Platona i jego
myśli, nawet gdyby miało to nas oddalić od prawdy” [22].
Jeśli więc komuś smak podpowiadał towarzystwo Bieruta czy Sokorskiego, cóż
możemy mu zarzucić? Czyż smak nie jest aktem kogoś wolności, jak prawo do
widzimisię, do kaprysu?
Teoria smaku jako dobrego smaku dostarczałaby argumentów przeciwko takim
wyborom. Smak albo się ma, albo się go nie ma? Kto nie ma smaku ten nie ma
„innego” smaku, tylko go mu właśnie brakuje? Konsekwentnie powszechnie znana
maksyma, głosząca, iż o sprawach smaku się nie dyskutuje (De gustibus non est
disputandum) mogłaby mieć następujący sens: Zmysł, zdolność rozróżniania,
albo się ma, albo nie, kto go nie ma, ten nie widzi. Nie ma dyskusji o sprawach
koloru, ze ślepym.
Również u Herberta znajdziemy echo takiego rozumienia smaku. Wzmocnione
przekonaniem, że podstawowa rola tego zmysłu nie tyle polega na rozpoznaniu
tego, co dobre, co na rozpoznaniu zła. Herbert podkreśla: „Zło jawiło mi się
zawsze jako zło ucieleśnione – zawsze z l u d z k ą t w a r z ą”.
Spotkanie ze złem, twierdzi (najwyraźniej przekonany, że możliwe jest widzenie
wolne od teoretyzowania), „opiera się na obrazie, a więc na widzeniu, które nie
podlega zabiegom intelektualnym – indukcji i dedukcji”. W przekonaniu takim
Herberta utwierdza to, że zdolność jasnego osądu znajduje u ludzi prostych, a
jakże często fałsz u intelektualistów, u inteligencji. Brak „charakteru”
upatruje Herbert u człowieka, który odrywa się od wrodzonej (jak najwyraźniej
Herbert twierdzi) mu „istoty moralnej”, gdy ją zafałszowuje. Jak pisze,
najwyraźniej wierząc w jedność człowieka i świata, natury, i jej ufając):
„Istota ta jest jakby dana przez naturę, łączy nas ze strukturą wszechświata, w
szczególności świata ludzi i zwierząt” [23].
Nie uciekałbym się jednak do tej teorii. Skąd można wiedzieć, że ma się
niezawodny smak, jeśli nawet smak przemawia z pewnością, sam?
Otóż sama pretensja do posiadania smaku, właściwe samej idei smaku wezwanie do
wolności wystarczy, by odrzucić towarzystwo dyktatora.
11.
Smak a wolność
W czasach, gdy w cenie było „zaangażowanie” („Zmieniać świat, a nie
interpretować!”) absurdalnym wydawać musiało się stare wyobrażenie „miłośnika
mądrości” jako człowieka, który jeśli ma prawo zdobyć się na osąd rzeczywistości
to tylko pod warunkiem, że patrzy z boku, jako „widz”, nie oczekując nic dla
siebie, patrzy tak, by tylko zobaczyć. [24]
W prawdzie (?!).
Zauważmy, w postawie dystansu, możliwej dzięki bezinteresowności, upatruje się
często warunek dostępu do sfery, w której pojawiają się wartości estetyczne,
piękno… Klasycznym reprezentantem tego przekonania jest Kant, który co więcej
wiąże rzecz ze smakiem: „Smak jest zdolnością do oceniania pewnego przedmiotu
lub sposobu przedstawiania na podstawie zupełnie bezinteresownego podobania się
albo niepodobania”[25].
Zgodnie z tym rozumieniem smaku poprzez bezinteresowność splata się on z
wolnością. Człowiek bezinteresowny jest bowiem wolny, także „od” jakiegokolwiek
„do”. Zawiesza chcenia, wolę, potrzeby, pragnienia, popędy (każdy z tych
„napędów” przykuwałby go do czegoś, przykuwałby jego uwagę tylko do tego, w czym
widzi środek lub przeszkodę do spełnienia jakiegoś celu, skazują na gonitwę:
każąc za czym biegać albo przed czymś uciekać).
Smak spełnia się tylko tam, gdzie panuje duch wolności, spełnia się w sferze, w
atmosferze wolności, bez niej smak się dusi.
Nawet w odniesieniu do jedzenia i pokarmów smak jest możliwy dopiero tam, gdzie
to, co i jak jemy nie wynika z konieczności, gdzie człowiek nie podlega
naciskowi, jakim jest głód. [26]
Z czym smak nie da się pogodzić, od czego odpycha przede wszystkim, jeszcze
przed wyborem tej czy innej rzeczy, sprawy czy osoby? Tym jest samo odrzucenie
idei wolności (czyli brak wolności?). ■
Przypisy
[1]
Hannah Arendt, „O
kryzysie w kulturze”, w: Między czasem minionym a przyszłym, przeł.
Mieczysław Godyń i Wojciech Madej, Aletheia, Warszawa, 1994, s. 257. Arendt
świadoma jest, iż ten ideał polityki został zagubiony: „Dziś skłonni jesteśmy
raczej podejrzewać, że to właśnie dziedzina polityki i aktywne uczestnictwo w
sprawach publicznych prowadzą do filisterstwa ... »techniczny« sposób myślenia
... ogarnął również świat polityki” (tamże, s. 256).
[2]
Przykładem tekst abpa Józefa Życińskiego pisany z myślą o „Paradach
Równości”: „Nie bez winy są jednak również ci, którzy z patosem ideologów bardzo
lubią występować w stroju cierpiętników i pryncypialnie oddaliby życie za
paradę, nawet jeśli żywiołowo deklarowany entuzjazm dla umierania okazuje się
ostatecznie szkodliwy dla jej uczestników. Sprowadzanie autentycznych problemów
do poziomu igrzysk jest równie łatwe jak umieranie za sprawę, przy której
konieczne jest zarówno Herbertowskie wyczucie smaku, jak i samokrytyczna
refleksja” (Rzeczpospolita, 18.06.2005,
http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/plus_minus_050618/plus_minus_a_17.html). Przywołanie Herberta podbija ton
wypowiedzi, dodaje patosu. Niemniej dalece nie rozumiem cytowanej wypowiedzi.
[3]
Na temat dziejów pojęcia smaku piszą dogłębnie Hans-Georg Gadamer (Prawda i
metoda) czy cytowana tu Hannah Arendt.
[4]
Czesław Miłosz,
Ziemia Ulro, PIW, Warszawa, 1982, s. 250 (pierwsze wydanie w roku 1977,
Instytut Literacki, Paryż).
[5]
Heinrich Böll,
Kim wreszcie ten chłopak ma zostać? albo: Może coś z książkami, przeł. Maria
Gero-Rożniewicz, PIW, Warszawa 1985, s. 10; niemieckie wydanie, Was soll aus
dem Jungen bloss werden? Oder: Irgendwas mit Bűchern, ukazało się w roku
1981.
Postawa feldfebla
Bölla nie była jednak tak jasna, jak opowieść noblisty. Götz Aly w książce
Państwo Hitlera poświęconej rabunkom jakie Niemcy („nazistowski reżim”)
przeprowadziły na okupowanych terenach, a wobec Żydów także na terytorium
własnym , mówiącej o „korzysciach jakie odniosły miliony zwykłych Niemców”, Aly
odnotowuje także przypadek feldfebla Bölla („powojennego lewicowego sumienia
Republiki Federalnej”): liczne dobra wysyłał z okupowanej Francji (por. Cezary
Gmyz, „Stonka Hitlera”, Wprost, 7.01.2007, s. 111).
[6]
W kwietniu 1980
roku Dąmbska przekazała kopię wiersza Jerzemu Perzanowskiemu. Dwa lata później
dowiedział się, że wiersz został jej dedykowany. Perzanowski komentuje: „był
rodzajem listu, w którym Uczeń zwracając się do swego Profesora wyraża to, co im
wspólne”.
Perzanowski wspomina, iż wyraził wobec Profesor swoje zdanie, iż „jest to
jeden z najgłębszych powojennych tekstów etycznych, bo zawierający rozwiązanie
arcyproblemu filozofii stosowanej. Zobaczyłem wtedy jak bardzo poruszona
była Profesor Dąmbska – powiedziała, że wiersz trafia w sedno rzeczy, że zawsze
tak czuła i postępowała” (Jerzy Perzanowski, „Głos prawdy. O Profesor Izydorze
Dąmbskiej”, w: Znak, nr 374, styczeń 1986, s. 25; publikacja zawiera cięcia
cenzorskie: „[----] [Ustawa z dnia 31 VII 1981 r. O kontroli publikacji i
widowisk ...”). Niestety Perzanowski nie zdefiniował tam owego „arcyproblemu”,
nie wyjaśnia, co ma na myśli mówiąc o nim, ani w czym upatruje jego
„rozwiązanie” – najwyraźniej uważa to za oczywiste.
O pierwszych publikacjach wiersza Herberta pisze Henryk Citko, „»Lecz piekło w
tym czasie było jakie»?”, w: Rzeczpospolita,
http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/plus_minus_050212/plus_minus_a_17.html.
[7]
Zbigniew Herbert,
w: „Wypluć z siebie wszystko. Rozmowa ze Zbigniewem Herbertem (9 lipca 1985), w:
Jacek Trznadel, Hańba domowa, Test, Lublin 1990, s. 192.
[8]
Zbigniew Herbert,
w: „Wypluć z siebie wszystko. Rozmowa ze Zbigniewem Herbertem” (9 lipca 1985),
w: Jacek Trznadel, Hańba domowa, Test, Lublin 1990, s. 212.
Herbert: „Nie istnieją porządni członkowie Partii, bo jeśli nawet nie robili
krzywdy swoim współobywatelom, to na pewno krzywdy te pokrywali milczeniem. Nie
żądam głów. Myślę natomiast, że domaganie się przez skrzywdzone społeczeństwo
moralnego zadośćuczynienia jest niezbędnym warunkiem zdrowia społecznego …”
(Zbigniew Herbert, „List do Stanisława Barańczaka” (Paryż, 6 sierpnia 1990 r.),
w: Gazeta Wyborcza, 1 września 1990, s. 7).
Dla podobnych powodów Herbert był zwolennikiem lustracji. Zwalczał retorykę,
która lustrację zrównywała z odwetem, zemstą: „Najwyższy czas przestać ulegać
szantażowi lewicy bębniącej o tzw. zemście politycznej. Moim zdaniem lustracja,
jak całe prawo, wywodzi się z rzymskiej cnoty gravitas (surowa powaga)
domagającej się, aby zbrodniarze – od Jaruzelskiego do »nieznanego sprawcy« –
doprowadzeni zostali przed oblicze sprawiedliwości” (Zbigniew Herbert, „Uwagi
pana Cogito przy stole nakrytym obrusem…”, 1998, w: Węzeł gordyjski oraz inne
pisma rozproszone 1948 – 1990, zebrał Paweł Kądziela, Biblioteka „Więzi”,
Warszawa 2001, s. 716).
[9]
Joanna Szczęsna,
„Zbigniew Herbert i panowie w czarnych garniturach”,
http://serwisy.gazeta.pl/wyborcza/1,34474,3021788.html, 18-11-2005. Chodzi o
"Zeszyty Historyczne" nr 153, Instytut Literacki, Paryż, 2005; wprowadzenie
Katarzyna Herbert, wstęp Małgorzata Ptasińska-Wójcik i Grzegorz Majchrzak (IPN).
[10]
Jerzy Perzanowski, „Głos prawdy. O Profesor Izydorze Dąmbskiej”, w: Znak, nr 374
(styczeń 1986), s. 21.
[11] Jerzy
Perzanowski, tamże, s. 22. Próba oporu ze strony Dąmbskiej była daremna, rok
później jest w PAN, gdzie nie prowadzi się zajęć dydaktycznych. Wydarzenie to
wspomina się dzisiaj na stronie internetowej Instytutu Filozofii UJ (w ten
sposób oddając honor Dąmbskiej): „W połowie lat sześćdziesiątych Roman Ingarden
przeszedł na emeryturę, a Izydora Dąmbska pod naciskiem władz komunistycznych
zmuszona była przenieść się do Polskiej Akademii Nauk”,
http://www.iphils.uj.edu.pl/.
(Zadziwiającą
jasność umysłu, celność wypowiedzi Profesor Dąmbskiej poznałem kiedy, już
emerytowana, u schyłku swego życia!, prowadziła posiedzenia Sekcji
Epistemologiczno-Metodologicznej Polskiego Towarzystwa Filozoficznego na terenie
Instytutu Filozofii UJ – było to około roku 1980, zapewne w roku odwilży,
„Solidarności”, 1981. Profesor promieniała, zobowiązującą godnością – od jej
osoby płynęło zobowiązanie i wezwanie wobec otoczenia, wezwanie to trwa… Jasna
postać… Krótki, zwięzłym, przejrzystym zdaniem potrafiła utrafić w sedno
wywodów prelegenta, często w ich najsłabszy punkt – logiczna szkoła.)
[12]
Tadeusz Kroński, List z 7.12.1948 roku, w: Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie.
Korespondencja z pisarzami 1945-1950, Znak, Kraków, 1998.
[13] Albert Camus
w Człowieku zbuntowanym dołącza do tej myśli pisząc o „metafizycznym”
buncie niewolnika, dlatego metafizycznym, gdyż w tym buncie nie chodzi o zajęcie
miejsca pana czy bycie panem, lecz o świat, w którym nie ma panów i niewolników
– taki człowiek gotów jest oddać życie, zginąć, w imię idei, idei wolności.
Estetyczną, a więc i bezinteresowną
rację oddania się idei dobra wyraził Walter Pater w Eseju o Renesansie
(1873), „miał na pytanie, «Dlaczego powinniśmy być dobrzy» odpowiedź Dlatego, że
to jest takie piękne” (cyt, za Umberto Eco (red.), Dzieje piękna, przeł.
Agnieszka Kuciak, Rebis, Poznań, 2005, s. 353).
[14]
Izydora Dąmbska „Gdy myślę o słowie «wolność»”, w: Znak, nr 325 (lipiec 1981),
s. 860. Tamże czytamy: „niejeden jest za prawdę umierać, choćby świadom
był, że w pełni osiągnąć jej nie może”.
[16]
Leszek Kołakowski, wywiad, Tygodnik Powszechny, sprzed kilku lat. Rozmówca nie
prosił o bliższe wyjaśnienie tego szokującego wyznania. Jak je wytłumaczyć, by
nie znaczyło: „miałem większe możliwości”?
[17]
Estetyka filozoficzna musi mieć odwagę mówienia o doświadczeniu niepowtarzalnym,
do którego powrotu nie ma nawet ten, komu było ono dane, komuś tak
doświadczonemu (w doświadczeniu estetycznym to człowiek doświadcza czegoś, jest
doświadczony, a nie czyni czegoś przedmiotem doświadczenia). Estetyka typu
ingardenowskiego jest zasadniczo estetyką psychologiczną (stosowaną w
odniesieniu do dzieł sztuki teorią postrzegania).
[18] Hannah
Arendt, „O kryzysie w kulturze”, w: Między czasem minionym a przyszłym,
przeł. Mieczysław Godyń i Wojciech Madej, Aletheia, Warszawa, 1994, s. 264, 263.
[19]
Tamże, s. 264. Słowa Cycerona, „Errare mehercule malo cum Platone … quam cum
istis [sc. Pythagoraesis] vera sentire”, zdaniem Arendt nie tyle znaczą
„doprawdy, wolę błądzić wraz z Platonem, aniżeli znać prawdę z
pitagorejczykami”, lecz są bardziej dwuznaczne. Ona znajduje ten ich sens:.
„wolałbym raczej zbłądzić, zachowując platońską rozumność, aniżeli – w myśl
pitagorejskiej irracjonalności – »czuć« (sentire) prawdę” (s. 265).
Platon opowiada się za rozumiejącą analizą wypowiedzi, tekstów, a przeciwko ich
„czuciu”. Stąd jego niechęć, wrogość, wobec wypowiedzi poetyckiej. Ta, w jego
przekonaniu, i zgodnie z jego sposobem pojmowania mimesis: „musi zostać
ukształtowana i wyrecytowana tak, aby stać się rodzajem dramy rozgrywającej się
wewnątrz dusz” (Eric A. Havelock, Przedmowa do Platona, przeł. Paweł
Majewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2007, s. 76).
Obraz stanowiska Platona w tej kwestii komplikuje się, gdy uwzględnimy Listy
(zakładając, że on jest faktycznie ich autorem). W słynnym Liście siódmym mowa
jest o doświadczeniu, które nazwać można mistycznym , a które stanowi szczęśliwe
(jeśli będzie komuś dane) zwieńczenie wysiłków umysłu.
[20] To
Ksenofanes wskazywał już, że jeśli nawet gdyby człowiekowi „udało się mówić
prawdę zupełną, nie wiedziałby o tym”, nie mógłby o tym wiedzieć – co Popper
wyjaśnia: nie dysponujemy żadnym kryterium prawdy (Karl Raimund Popper,
Mit schematu pojęciowego, przeł. Bohdan Chwedeńczuk, KiW, Warszawa, 1997, s.
48).
[21] Oto jak
widział aktorów III RP: „Kwaśniewski Aleksander schudł co prawda, ale jak mi się
zdaje, znów zaczyna tyć. Ma poza tym rozbiegane oczy człowieka, który nie chce
za żadną cenę przegapić historycznej chwili. Kobiety takich nie lubią. Mówią –
ci z oczopląsem to maniacy seksualni lub szulerzy.
Oleksy Józef być może jest człowiekiem prawym i poważnym, ale natura wyposażyła
go w twarz zdradzonego męża z komedii dell’arte. Brak mu tylko szlafmycy
i świecy. …
Tadeusz Mazowiecki cały i bez reszty wywodzi się ze sztuki ludowej, którą
handlowała kiedyś Cepelia. Rysy ma drewniane, posturę drewnianą, głos drewniany,
należy więc chyba raczej do folkloru niż do polityki. Ale pójdźmy na kompromis i
powiedzmy, że jest okazem politycznego folkloru” (Zbigniew Herbert, „J. S.”,
1994, w: Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone 1948 – 1990, zebrał
Paweł Kądziela, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2001, s. 698-699).
[22]
Hannah Arendt, „O kryzysie w kulturze”, w: Między czasem minionym a przyszłym,
przeł. Mieczysław Godyń i Wojciech Madej, Aletheia, Warszawa, 1994, s. 265.
[23] Zbigniew
Herbert, „Zło”, 1998, w: Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone 1948 –
1990, zebrał Paweł Kądziela, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2001, s. 720.
Herbert mówi tam o zwierzętach,
naturze. Zauważmy, w tym samym tekście wspomina swe pierwsze bezpośrednie
doświadczenia zła: „W czasie powrotu na ścieżce (jasny ugier) czarne futerko
kreta. Zdaję sobie sprawę, że kret jest martwy, choć nie zdaję sobie z tego
dobrze sprawy i co to znaczy – martwy. Martwy, a więc zły” (gdzie tu ludzka
twarz?).
W Potędze smaku. przekonanie o
powiązaniu smaku ze zmysłowością wyrażają słowa: „Nasze oczy i uszy odmówiły
posłuchu / książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie”.
[24] Arendt
przypomina przekonanie podzielane przez Cycerona, iż „patrzenie na coś jedynie
po to, żeby zobaczyć, było najbardziej wolnym, liberalissimum, ze
wszystkich dążeń”, Hannah Arendt, „O kryzysie w kulturze”, w: Między czasem
minionym a przyszłym, przeł. Mieczysław Godyń i Wojciech Madej, Aletheia,
Warszawa, 1994, 258.
[25]
I dalej: „Przedmiot takiego upodobania nazywa się pięknym”. Immanuel Kant,
Krytyka władzy sądzenie, przeł. Jerzy Gałecki, Warszawa, PWN, 1986, s. 73
[16].
[26] „Najlepszym kucharzem jest głód”, miał
bodaj stwierdzić Sokrates. Innymi słowy, człowiek wygłodzony gotów jest zjeść
cokolwiek. Traci wszelki smak: uniewrażliwiony jest w całej swojej zmysłowości:
nie ważne już jak co wygląda, jak pachnie, jaką ma konsystencję... Gotów
pochłonąć cokolwiek. Usłyszeć można opinię, że wtedy człowiek zatraca nawet
wszelki „zmysł moralny”. ■
|